- Analiza
- Wiadomości
Waszyngton nie chce paktu z krajami Zatoki Perskiej
Uzgodnione porozumienie jądrowe z Iranem zwiększa niepokój arabskich państw Zatoki Perskiej, które chcą więcej broni i zapowiadają rozwój technologii jądrowych, co w dłuższej perspektywie może zagrozić Izraelowi. Paktu obronnego, na który naciskają Arabowie, nie chcą z kolei Stany Zjednoczone - pisze w analizie dla Defence24.pl dr Robert Czulda.

W przeszłości niemal każdy duży transfer uzbrojenia Stanów Zjednoczonych do arabskich państw Rady Współpracy Zatoki (Arabia Saudyjska, Katar, Kuwejt, Bahrajn, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn) wywoływał albo bierny niepokój Izraela, albo otwarte naciski na Waszyngton, by transakcję zablokować. Tym razem sytuacja jest inna. Zawarte w kwietniu tego roku w Lozannie wstępne porozumienie P5+1 (Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny, Wielka Brytania, Francja + Niemcy) z Iranem na temat irańskiego programu jądrowego niepokoi w równym stopniu państwa GCC, co Izrael. Antyirańska retoryka jest obecnie równie stanowcza w Jerozolimie, co w arabskich stolicach w Zatoce Perskiej, szczególnie w Rijadzie. Państwa GCC, podobnie jak Izrael, uważają, że porozumienie to niezwykle poważny błąd Baracka Obamy, który w ten sposób legitymizuje irańską ekspansję w regionie (Syria, Irak, Jemen, a także Liban, a nawet Nigeria).
Izraelskie stanowisko, by tym razem nie krytykować potencjalnej sprzedaży broni, jest niezwykłe i pokazuje jak bardzo rząd w Jerozolimie obawia się Iranu. Transfer nowoczesnego uzbrojenia, a tylko takim są zainteresowane państwa GCC, może naruszyć fundamenty amerykańsko-izraelskiej koncepcji, która zakłada, że Izrael zawsze będzie miał technologiczną przewagę nad każdym państwem arabskim (dlatego też nawet najbliżsi sojusznicy Stanów Zjednoczonych, jak Egipt, czy Jordania, nigdy nie mogły otrzymać najnowocześniejszych systemów uzbrojenia). Jest to zgodne z ciągle obowiązującą doktryną obronną Izraela, którą w 1953 roku stworzył D. Ben-Gurion. Izrael, ze względu na swój niewielki rozmiar geograficzny oraz potencjał demograficzny, nie posiada odpowiedniej głębi strategicznej, przez co swoją słabość liczebną musi rekompensować przewagą jakościową.
Z powodu wspólnej oceny polityki Iranu, Izrael obecnie godzi się, aby Stany Zjednoczone dostarczały GCC zaawansowaną broń (bez F-35 i bomb GBU-28), co pozwala ograniczać potęgę Iranu. Izrael kontynuuje także bliską współpracę wywiadowczą z Arabią Saudyjską, która prowadzi wojnę zastępczą z Iranem nie tylko w Syrii, ale przede wszystkim w Jemenie, gdzie Rijad wspiera rząd, a Teheran szyickich rebeliantów.
Państwa GCC chcą więcej
By uspokoić bardzo niezadowolone państwa GCC Barack Obama zaprosił ich przedstawicieli na spotkanie w połowie maja w Camp David. Przed jego organizacją, na początku miesiąca, odbył się w Waszyngtonie szereg spotkań na linii Biały Dom – Departament Stanu – Pentagon. Wówczas Amerykanie analizowali różne scenariusze: od zawarcia formalnego porozumienia z państwami GCC na kształt NATO, a więc z automatycznymi gwarancjami bezpieczeństwa na wypadek zewnętrznej agresji militarnej, poprzez luźne porozumienie obronne aż na dostawach broni i wspólnych szkoleniach kończąc. Waszyngton zdawał bowiem sobie sprawę, że podczas spotkania w Camp David państwa GCC będą naciskać na formalne porozumienie obronne.
Ostatecznie jeszcze przed spotkaniem w Camp David amerykańska dyplomacja poinformowała GCC, że o formalnym pakcie nie ma mowy. Po pierwsze, jego podpisanie byłoby niezwykle trudne – dokument musiałby uzyskać zgodę Kongresu, a to w obecnej konfiguracji politycznej byłoby praktycznie niemożliwe. Po drugie, prawie na pewno przeciwny byłby Izrael, który wykorzystałby żydowskie lobby w Waszyngtonie do storpedowania porozumienia zmniejszającego wyjątkowość Izraela na Bliskim Wschodzie w kontekście relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Po trzecie, takiego porozumienia nie chciałby zapewne sam Biały Dom. Polityka Stanów Zjednoczonych od zawsze opiera się na założeniu, aby unikać stałych porozumień, które automatycznie wymuszają jakiekolwiek działania – szczególnie użycia sił zbrojnych.
Prawdopodobnie z powodu odmowy w Waszyngtonie na znak sprzeciwu nie pojawił się król Arabii Saudyjskiej Salman ibn Abd al-Aziz al-Su’ud. W szczycie udział wzięli jedynie emir Kataru, Szejk Tamin ibn Hamad al-Thani oraz emir Kuwejtu Szejk Sabah al-Ahmed al-Dżaber al-Sabah. Pozostałe państwa reprezentowali politycy niższego szczebla. W przypadku Zjednoczonych Emiratów Arabskich (prezydent Chalifa ibn Zajid al-Nahajjan) oraz Omanu (sułtan Kabus ibn Sai’d) oficjalnym powodem absencji były problemy zdrowotne.
Stany Zjednoczone zaproponowały państwom GCC wsparcie współpracy regionalnej, ale bez automatycznych gwarancji bezpieczeństwa. W komunikacie końcowym zawarto mało precyzyjne sformułowanie, iż „Stany Zjednoczone są gotowe razem z GCC działać na rzecz odstraszania i reagowania na zagrożenia zewnętrzne wobec integralności terytorialnej jakiegokolwiek państwa GCC – zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych. W razie agresji lub zagrożenia agresją Stany Zjednoczone są gotowe współdziałać z partnerami GCC na rzecz bezzwłocznego ustalenia odpowiednich środków, które pozostają w naszej dyspozycji, w tym potencjalnego użycia siły zbrojnej, w celu obrony państw GCC”.
Takie słowa oraz pomysły Amerykanów, by GCC integrowało się samo, nie podobają się ani Zjednoczonym Emiratom Arabskim, ani Arabii Saudyjskiej, które chcą formalnego dokumentu, a nawet formy instytucjonalnej, w tym sztabu wojskowego. Mniejsze państwa, szczególnie Bahrajn i Katar, boją się, że w takim scenariuszu dojdzie do pogłębienia dominacji Arabii Saudyjskiej. Obawiają się one bowiem nie tylko potencjalnej agresji Iranu, ale także zbyt silnej pozycji swojego „przyjaciela”, a więc Arabii Saudyjskiej.
Co dalej?
Wydaje się, że próba załagodzenia napięcia na linii GCC - Stany Zjednoczone nastąpi dwoma kanałami. Po pierwsze, Waszyngton może nadać państwom regionu status „Major non-NATO Ally”, a więc kluczowego sojusznika Stanów Zjednoczonych spoza NATO. Na chwilę obecną taki status ma Kuwejt, który otrzymał go w 2004 r. w nagrodę za wsparcie agresji na Irak, oraz Bahrajn, który stał się takim państwem dwa lata wcześniej.
Drugim sposobem poprawy relacji są dodatkowe transfery uzbrojenia. Podczas spotkania w Camp David nie uzgodniono szczegółowej listy, ale temat ten poruszono. Na liście priorytetów są nie tylko samoloty F-35 (które, jak zostało już nadmienione, najprawdopodobniej nie zostaną sprzedane), ale także modernizacja już posiadanej floty, a więc szczególnie odrzutowców F-16, w tym w zakresie awioniki i integracji z amunicją precyzyjną JDAM (których dalszych dostaw też należy się spodziewać). Państwa GCC wyrażają chęć otrzymania nowoczesnych systemów łączności i rozpoznania. Zwiększona świadomość sytuacyjna jest konieczna, bowiem irańska doktryna obronna zakłada masowe użycie szybkich, małych łodzi, rakiet ziemia-ziemia, powietrze-ziemia, rakiet przeciwokrętowych i pocisków niekierowanych, a także bezzałogowców (w tym jako latających bomb). Podczas spotkania w Camp David uzgodniono, że państwa GCC będą od teraz w większym stopniu tworzyć systemy niż je kupować w całości. Stany Zjednoczone mają zapewnić wsparcie i technologie.
Barack Obama na zakończenie spotkania w Camp David stwierdził, że Stany Zjednoczone stoją obok państw GCC i deklarują gotowość wsparcia w razie zagrożenia zewnętrznego. Potwierdził także kontynuację dostaw broni. Słowa te jednak zdają się nie uspokajać państw GCC. Arabia Saudyjska, która w latach 2014-2015 zamówiła w Waszyngtonie broń za 15 miliardów dolarów, podtrzymuje swoją groźbę, że w razie zawarcia formalnego porozumienia z Iranem zacznie rozwijać swój własny program jądrowy.
Prócz tego państwa GCC starają się wymóc na Stanach Zjednoczonych większą przychylność poprzez zintensyfikowanie współpracy wojskowej z Francją, a także zapowiedź współpracy z Rosją. Celem tego kroku jest wyrażenie swojego niezadowolenia polityką Obamy. Nie jest przypadkiem, że na kilka dni przed spotkaniem w Camp David do Rijadu został zaproszony prezydent Francji Francois Hollande. Będzie on pierwszym zachodnim politykiem, który weźmie udział w formalnym szczycie państw GCC. Drugim elementem „antyamerykańskiego” skrętu w stronę Paryża jest decyzja Kataru, który po wielu latach analiz akurat teraz wybrał 24 francuskie samoloty Rafale za 7 mld dolarów. Oczywiste jest jednak, że to przede wszystkim zabiegi polityczne, a Francja – poza ograniczonymi sukcesami – nie może stać się następcą Stanów Zjednoczonych dla państw GCC. Pomimo obecnego kryzysu współpraca z Waszyngtonem będzie trwać.
Dr Robert Czulda
Adiunkt w Katedrze Teorii Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Łódzkiego. Jego głównym polem zainteresowań są kwestie związane z militarnym aspektem bezpieczeństwa krajów świata, obronnością, rynkami zbrojeniowymi, Bliski Wschód w wymiarze politycznym i bezpieczeństwa, ze szczególnym uwzględnieniem Iranu, dokąd regularnie jeździ. Dziennikarz współpracujący z magazynami branżowymi. Wykładał na Litwie, Słowacji, w Turcji i Irlandii oraz jako visiting professor na Tajwanie.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS