- Analiza
- Wiadomości
Polityka krajowa ważniejsza od armii? Bezpieczeństwo w debacie prezydenckiej USA
W amerykańskiej debacie prezydenckiej jednym z głównych punktów spornych pomiędzy Donaldem Trumpem a Hillary Clinton były polityka zagraniczna i bezpieczeństwo. Kandydat Republikanów głośno domagał się, aby sojusznicy, w tym z NATO ponosili większe koszty bezpieczeństwa, podczas gdy była sekretarz stanu zapewniała o determinacji w realizacji zobowiązań wspólnej obrony. Obydwaj kandydaci tylko w ograniczonym stopniu odnieśli się jednak do strukturalnych problemów amerykańskich sił zbrojnych.
Rozmowa, w kwestiach bezpieczeństwa rozpoczęła się od wypowiedzi Hillary Clinton, która zwróciła uwagę na zagadnienia ochrony cyberprzestrzeni i skrytykowała Donalda Trumpa za „zaproszenie” Rosjan do włamywania się do amerykańskich systemów informatycznych, w tym w kontekście uzyskania przez hakerów dostępu do systemów Demokratów. Była sekretarz stanu zaznaczyła w debacie przygotowanej przez telewizję NBC, że Trump nie jest przygotowany do pełnienia funkcji głównodowodzącego siłami zbrojnymi.
Donald Trump odpowiedział, że ma poparcie kilkunastu tysięcy oficerów straży granicznej oraz grupy byłych generałów i admirałów. Natomiast słabość Ameryki w cyberprzestrzeni jest wynikiem zaniedbań Baracka Obamy. Kandydat Republikanów zapowiedział, że zintensyfikuje działania w tym zakresie, stwierdził też, że ISIS jest silne w przestrzeni informatycznej. Natomiast atak na serwery Demokratów mógł być dziełem Rosjan, ale też Chin.
Trump odniósł się też do swoich wcześniejszych wypowiedzi w sprawie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Przywołał między innymi stwierdzenie, że wśród 28 państw NATO większość z nich nie „płaci” należnego wkładu, a ponadto Sojusz może być „przestarzały”, gdyż nie skupia się na terroryzmie. Według Republikanina Sojusz w większym stopniu angażuje się w przeciwdziałanie terroryzmowi, co – w jego opinii jest zasługą między innymi krytyki pod adresem Paktu.
Donald Trump stwierdził: „Jestem całkowicie za NATO, ale oni muszą się skupić także na terrorze”. Wezwał też do zaangażowania Sojuszu, razem z USA na Bliskim Wschodzie i szybkiego, zdecydowanego wyeliminowania Państwa Islamskiego. W dalszej części debaty zwrócił uwagę, że Amerykanie „przegrywają” i tracą zasoby gospodarcze, gdyż bronią sojuszników – Japonii, Arabii Saudyjskiej czy Niemiec, a ci nie płacą im za to. Trump bardzo ostro zasugerował, że państwa, korzystające ze wsparcia militarnego USA, powinny ponosić koszty. Przywołał przykład Japonii, „sprzedającej miliony samochodów” do Stanów Zjednoczonych. „Nie możemy być policjantami świata” – stwierdził.
Hillary Clinton stwierdziła natomiast, że podstawową zasadą NATO jest artykuł V, stanowiący że „atak na jednego jest atakiem na wszystkich”. Przypomniała, że Stanom Zjednoczonym udzielono wsparcia po zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 roku. Zaznaczyła też, że Stany Zjednoczone będą honorować wszystkie posiadane zobowiązania, dotyczące wspólnej obrony, w tym wobec Japonii i Korei Południowej.
Była sekretarz stanu USA uznała też za swój sukces osiągnięcie porozumienia z Iranem, dotyczącego programu atomowego. Zwróciła uwagę, że uzyskano je we współpracy z Rosją i Chinami. Skrytykowała też wypowiedzi Donalda Trumpa, które kwestionują wykonywanie zobowiązań sojuszniczych.
Kandydatka Demokratów stwierdziła też, że Trump nie ma planu pokonania tzw. państwa islamskiego. W jej opinii międzynarodowa koalicja dokonuje postępów przeciwko Daesh, ale jej wysiłki muszą zostać zintensyfikowane, w tym we współpracy z siłami arabskimi i kurdyjskimi. Hillary Clinton skrytykowała też wypowiedzi Trumpa, który groził zniszczeniem irańskich jednostek nawodnych, jeżeli te będą zastraszać amerykańskich marynarzy, wskazując że może to rozpocząć wojnę.
Była sekretarz stanu USA zwróciła też uwagę na korzyści ze współpracy z sojusznikami w kontekście prowadzenia przez Amerykanów działań wywiadowczych w tym wymierzonych w ugrupowania terrorystyczne. Sprzeciwiła się retoryce Trumpa wobec muzułmanów, wskazując na znaczenie współpracy ze społecznością muzułmańską w walce z terroryzmem.
Z kolei kandydat Republikanów skrytykował porozumienie z Iranem, twierdząc że Teheran i tak uzyska zdolność do wykorzystania broni jądrowej. Nazwał też wypowiedzi Clinton, „nonszalanckimi”, pośrednio odnosząc się w ten sposób do Rosji. Stwierdził, że w przeciwieństwie do Moskwy Amerykanie nie modernizowali swojego arsenału nuklearnego. Zaznaczył, że nigdy nie zdecydowałby się na pierwsze użycie broni jądrowej, ale musi być przygotowany na różne scenariusze. Kandydaci na prezydenta spierali się też między innymi o rozpoczęcie wojny w Iraku w 2003 roku, przez administrację George’a W. Busha i wycofanie stamtąd amerykańskich wojsk osiem lat później podczas rządów Baracka Obamy.
Nic nowego?
Deklaracje z debaty prezydenckiej w USA nie przyniosły żadnego przełomu, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Obydwaj kandydaci w zasadzie powtórzyli i rozwinęli swoje poglądy, prezentowane wcześniej. I tak, Donald Trump był krytyczny wobec Sojuszu Północnoatlantyckiego, zapowiadał też szybką rozprawę z tzw. państwem islamskim – jednak bez podawania szczegółów planowanej operacji. Dlatego jego politykę bezpieczeństwa można określić jako w dużej mierze niezdefiniowaną, na przykład jeżeli chodzi o działania wobec Korei Północnej czy Daesh. Specjaliści podkreślają, że nawet gdyby na terenach opanowanych przez tzw. państwo islamskie rozmieszczono zachodnie wojska, to po wyparciu terrorystów musiałyby one prowadzić długotrwałą i kosztowną okupację bez gwarancji powodzenia (Irak, Afganistan).
Jednakże, prorosyjskie tendencje otoczenia kandydata na prezydenta jak i samego Trumpa, oraz jego otwarta krytyka wobec Sojuszu Północnoatlantyckiego rodzi szczególne ryzyka dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Moskwa mogłaby bowiem odczytać deklarację Trumpa jako „zaproszenie” do agresji, i po jej dokonaniu szukać rozwiązania politycznego z prezydentem USA kosztem państw regionu.
Z kolei Hillary Clinton deklaruje w dużej mierze kontynuację linii administracji Baracka Obamy. Obecny prezydent przeprowadził szereg cięć budżetowych w siłach zbrojnych, choć od bieżącego roku budżet obronny został ponownie podniesiony, przewidziano też znaczne wzmocnienie sił w Europie Środkowo-Wschodniej. Hillary Clinton zdecydowanie opowiedziała się za wsparciem sojuszników, w tym w ramach Paktu Północnoatlantyckiego. Oznacza to, że jej prezydentura będzie prawdopodobnie związana z kontynuacją linii politycznej, jaką obecnie realizuje administracja Obamy (znacznie ostrzejszej np. wobec Rosji, niż kilka lat temu). Amerykańskie wojska „wróciły” też do Iraku, nie wycofano ich z Afganistanu, co oznacza że obecnie Demokraci mają bardziej realistyczne podejście do realizacji celów polityki międzynarodowej, niż w momencie objęcia urzędu przez Obamę.
Wydaje się więc, że kandydatura Hillary Clinton niesie ze sobą mniejsze ryzyko, aczkolwiek nie musi oznaczać to podjęcia zdecydowanych działań w celu podwyższenia zdolności sił zbrojnych. W debacie kandydaci nie odnieśli się bezpośrednio do działań Rosji na Ukrainie. Jest to kolejne potwierdzenie tezy, że w USA następuje skupienie na polityce wewnętrznej - często kosztem sił zbrojnych - co jest widoczne w wypowiedziach i działaniach przedstawicieli obu opcji politycznych.
W Stanach Zjednoczonych corocznie trwają gorące dyskusje dotyczące budżetu obronnego, ograniczonego ustawą Budget Control Act z 2011 roku. Pomimo, że zarówno Demokraci jak i Republikanie są świadomi jej negatywnych skutków, nadal nie zdołano znaleźć rozwiązania pozwalającego na odwrócenie cięć. Kongresmeni i administracja poprzestają na krótkookresowych, kruchych porozumieniach, które tylko w części pozwalają ograniczać skutki wprowadzanych redukcji.
Do tego problemu nie odniósł się bezpośrednio jednak żaden z kandydatów na prezydenta, choć oddziałuje on bezpośrednio i negatywnie na sytuację sił zbrojnych. Finansowanie służb Pentagonu zostało znacznie ograniczone, w części za pomocą automatycznych cięć budżetowych - wymuszanych przez przepisy w sytuacji, jeżeli politycy nie dojdą do porozumienia odnośnie redukcji deficytu budżetowego i tym samym ogólnych zasad kształtowania systemu finansów publicznych.
Jednocześnie amerykańskie siły zbrojne stoją u progu miliardowych programów modernizacji triady nuklearnej, ograniczających możliwość wydatkowania pieniędzy w innych obszarach. W praktyce oznacza to, że sojusznicy USA – niezależnie od wyniku wyborów – będą musieli ponosić odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo w większym stopniu, niż miało to miejsce jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu. I decydenci, szczególnie w obszarach najbardziej narażonych na potencjalne konflikty, powinni być tego świadomi i uwzględniać konieczność szerszego zaangażowania w rozbudowę i modernizację sił zbrojnych, czy szerzej – zdolności obronnych.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]