- Analiza
- Wiadomości
Nieznane rakiety manewrujące
Do wymagań na okręty podwodne nie wprowadzono rakiet manewrujących prawdopodobnie tylko dlatego, że nie były one na wyposażeniu niemieckich okrętów podwodnych i że nic nie wiedziano o ich możliwościach oraz cenie. I miejmy nadzieję, że rzeczywiście tylko z tych powodów.
Rezygnacja z broni odstraszania jaką są niewątpliwie rakiety manewrujące dalekiego zasięgu na okrętach podwodnych tak naprawdę może być uzasadniona dopiero teraz, a więc po zakończeniu dialogu technicznego. Dopiero dzisiaj bowiem przedstawiciele Ministerstwa Obrony Narodowej mogą dysponować pełną wiedzą na temat możliwości tego systemu uzbrojenia i kosztów jego wprowadzenia do Marynarki Wojennej.
Dlaczego bano się rakiet manewrujących
Ministerstwo Obrony Narodowej w jednej sprawie ma całkowitą rację. Wykorzystanie rakiet manewrujących nie jest sprawą prostą. W przypadku wcześniej kupowanych torped i rakiet przeciwokrętowych działano według zasady: „kup i zapomnij”. Marynarka Wojenna więc coś dostawała, a później okręt sam dbał o wskazanie celu dla systemów uzbrojenia i jego zniszczenie. A „na górze” już nic nikogo nie interesowało.
Pierwszy sygnał, że coś się musi zmienić pojawił się po wprowadzeniu Nadbrzeżnego Dywizjony Rakietowego. Kupiono bowiem również rakiety, których zasięg jest dużo większy niż 200 km. Wymaga to już wskazania celu i to nie przez sensory należące do NDR, ale ze znajdującego się wyżej systemu dowodzenia. Zorientowano się o tym jednak dopiero po dostawie baterii.
I taka sama sytuacja jest w przypadku rakiet manewrujących. Gdyby specjaliści Marynarki Wojennej wpisali do wymagań operacyjnych na okręty podwodne rakiety manewrujące, musieliby jednocześnie zmusić np. służby rozpoznania w Sztabie Generalnym do zaplanowania systemu wskazania celu dla tych pocisków – a to przerastało daleko sposób myślenia przynajmniej dużej części naszych strategów wojskowych.
W przypadku rakiet manewrujących trzeba bowiem wskazać cele ataku daleko na terytorium przeciwnika i to jeszcze w czasie pokoju, a nasze wojsko zasadniczo nie planuje wkraczania na terytorium znajdujące się poza naszymi granicami (no może poza żołnierzami wojsk specjalnych). Decydując się na to trzeba przeanalizować znaczenie każdego obiektu dla potencjalnego przeciwnika, czyli odpowiedzieć na pytanie: jak uderzyć jedną rakietą by maksymalnie zaszkodzić przeciwnikowi. Taką bazę celów trzeba dodatkowo aktualizować i co więcej – trzeba nią objąć nie tylko obiekty przy naszych granicach, ale np. w okolicach Murmańska czy Kamczatki.
Obszar „rażenia” jest tak duży, ponieważ okręty podwodne mogą działać z wód międzynarodowych, których przeciwnik nie może zabezpieczyć w taki sposób jak np. na Bałtyku. Będzie to również związane z całkowitą zmianą podejścia do okrętów podwodnych, których głównym zadaniem przestanie być już zwalczanie transportu morskiego, a torpedy zaczną być zabierane tylko do samoobrony a nie ataku. Przy takim podejściu może się okazać, że każdy okręt podwodny może zabierać nawet do 10 rakiet manewrujących. A to jest już duży problem dla przeciwnika.
Sposób wskazania celów dla rakiet manewrujących
Im dokładniej wskazany jest cel ataku tym większy skutek może zostać osiągnięty i tym mniejsze będą straty uboczne. Dlatego razem z rakietami manewrującymi musi został kupiony lub opracowany odpowiedni system planowania misji. Chcąc w pełni wykorzystać możliwości tego systemu uzbrojenia nie wystarczy bowiem jedynie wskazać pozycję (naprowadzenie za pomocą GPS), ale trzeba również opracować profil poziomy i pionowy lotu oraz wczytać dane dla podsystemu rozpoznawania celów.
Sposób uzyskiwania potrzebnych danych oraz ich rodzaj jest niejawny zarówno u Francuzów (pocisk MdCN) jak i Amerykanów (pocisk Tomahawk), ale na podstawie schematu lotu tych rakiet można go zgrubnie określić. Zawsze więc jest to opuszczenie środowiska wodnego w kapsule startowej, z której rakieta startuje dopiero po wypłynięciu na powierzchnię. Wtedy uruchamia się (później odrzucany) silnik startowy, rozkładane są skrzydła i otwiera się wlot dla silnika turboodrzutowego. Zapłon tego silnika następuje więc już po opuszczeniu wody i od tego momentu rakieta porusza się w oparciu o dane z systemu nawigacji inercyjnej i GPS, według zadanego toru i na zadanej wysokości. Sposób dolotu do wskazanego punktu na brzegu zależy głównie od okrętu podwodnego.
Po dodarciu do tego punktu potrzebne już są dane uzyskane wcześniej z systemu wskazywania celów. Rakiety manewrujące mogą bowiem przebić się przez system obrony przeciwlotniczej dzięki wykonaniu w technice stealth (tutaj przewagę ma nowszy pocisk MdCN) oraz poprzez lot na bardzo małej wysokości z wykorzystaniem nierówności terenu (co jest szczególnie przydatne w rejonach górzystych). W tym celu potrzebna jest mapa rzeźby terenu, którą najlepiej otrzymać z satelitów radiolokacyjnych – takich samych jakie Niemcy chcieli sprzedać Rosjanom. Radar taki pozwala bowiem na dokładne wskazanie wysokości odpowiednich punktów terenowych i pokazuje obraz, jaki z góry widzi rakieta podczas lotu.
W ostatniej fazie lotu zaczyna działać system naprowadzania wykorzystujący obraz cyfrowy (model) celu. Dzięki temu rakieta może zidentyfikować obiekt ataku i uderzyć w jego najbardziej czułe miejsce.
Jak widać system rozpoznania nie jest niczym skomplikowanym i przy współpracy z krajami sojuszniczymi jest możliwe ograniczenie kosztów jego stworzenia. Należy bowiem pamiętać, że rakiety manewrujące będą polskim wkładem w system reagowania paktu NATO, co może nam pomóc w zdobyciu potrzebnych danych. Przy czym automatycznie zwiększy się nasze znaczenie jako sojusznika.
Inne „groźne” problemy techniczne i cenowe
Same rakiety manewrujące nie wymagają jakichkolwiek, specjalnych działań w odniesieniu do okrętów podwodnych o ile wcześniej zaplanowało się ich użycie (np. poprzez zaprojektowanie w odpowiedni sposób przedziału uzbrojenia i zamontowanie dłuższych wyrzutni torpedowych). Są to pociski, które umieszcza się w podobnych budową kapsułach jak rakiety przeciwokrętowe o takiej średnicy jak standardowe wyrzutnie torpedowe NATO 21”, podobnie też się je przechowuje i przeładowuje (korzystają np. z tego samego systemu przeładowania amunicji w przedziale uzbrojenia).
Sterowanie rakietami manewrującymi odbywa się z normalnych konsol operatorskich w centrali (BCI) po wgraniu odpowiedniego oprogramowania. Konieczne jest jedynie opracowanie odpowiedniego schematu łączności z okrętem podwodnym– zapewniającej przekazanie wskazania celu (z danymi o jego położeniu) i komendy do startu rakiet (najlepiej na falach bardzo długich – odbieranych pod wodą) oraz zamontowanie bloku systemu kierowania strzelaniem.
Oczywiście sam problem wskazania celu i przekazania decyzji o ataku, to coś czego nigdy do tego czasu w Polsce nie robiono. Marynarka Wojenna staje więc przed okazją by przełamać następną barierę, którą i tak trzeba będzie złamać planując kupienie w przyszłości broni precyzyjnej dalekiego zasięgu np. dla samolotów F-16. Jest to więc proces, który i tak musi zostać przeprowadzony – i im wcześniej tym lepiej.
Ponadto cena tych rakiet jest mniejsza od tego czym nas się straszy. Tomahawki kosztują około 1,5 miliona dolarów natomiast jeden MdCN to koszt około 2,43 miliona euro. Dla porównania najnowsza francuska ciężka torpeda Artémis – FTL (future torpille lourde) ma kosztować 2,3 miliona euro.
W ten sposób – już bez samostraszenia, Ministerstwo Obrony Narodowej podejmie w najbliższym czasie odpowiednią decyzję. Po dialogu technicznym będzie to już jednak decyzja przemyślana, którą trzeba będzie poprzeć konkretnymi argumentami. Ważne w tym wszystkim jest to, że później będzie można sprawdzić (np. poprzez posłów lub senatorów), jakimi przesłankami kierowało się w tej sprawie wojsko.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]