Siły zbrojne
Drony powietrzne przeciwko okrętom podwodnym
Amerykanie wyposażyli śmigłowiec Bell 407 w zrzutnię pław hydroakustycznych, która pozwoli w przyszłości na wykorzystanie amerykańskich dronów Fire Scout do poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych. Podobne prace realizują Europejczycy skupieni wokół koncernu Leonardo.
Celem prac prowadzonych przez koncern Northrop Grumman i brytyjską firmę Ultra było zaprezentowanie systemu pozwalającego na wykorzystanie bezzałogowych aparatów latających do zwalczania okrętów podwodnych (ZOP). Prace te polegały ma wyposażeniu helikoptera Bell 407 w odpowiedni zestaw sprzętu hydroakustycznego i łączności, - helikoptera, który w testach gra rolę bezzałogowego śmigłowca MQ-8C Fire Scout. Na pokładzie statku powietrznego umieszczono więc zrzutnię sonoboi, system odbiorczy oraz układ obróbki i analizy sygnału.
Próba takiego zestaw, którą przeprowadzono 29 października 2020 roku, była jednocześnie pierwszym przypadkiem zastosowania zastępczego bezzałogowego systemu latającego w pionie (VTUAS) do multistatycznych poszukiwań akustycznych okrętów podwodnych na dużym akwenie. Zadanie było o tyle trudne, że załoga śmigłowca Bell 407 zajmowała się tylko pilotowaniem statku powietrznego. Natomiast cały system pław hydroakustycznych był kontrolowany z ziemi, która dodatkowo korzystała z opracowywanej w ten sposób informacji – rozsyłając ją po całym świecie.
„Dodanie zdolności ZOP do już istniejących możliwości wielozadaniowych dronów Fire Scout jeszcze bardziej ulepszy tę bardzo wszechstronną platformę. Ta funkcja ZOP zapewni dowódcom elastyczność w stosowaniu nie tylko systemów bezzałogowych w tej konkretnej roli ZOP, ale także zwiększoną dostępność załogowych samolotów do realizowania rozszerzonego zestawu zadań. Zwiększyłoby to całkowity efekt osiągnięty przez jednoczesne zastosowanie kombinacji platform załogowych i bezzałogowych”.
Czytaj też: Jaka amunicja krążąca dla Wojska Polskiego?
Na obecnym etapie prace są realizowane głównie z funduszy zainwestowanych przez obie firmy. Amerykańska marynarka wojenna nie jest bowiem jak na razie zainteresowana szybkim przystosowaniem bezzałogowych pionowzlotów do zadań ZOP nie ustalając nawet szczegółowych wymagań na tego rodzaju systemy. Z drugiej jednak strony przedstawiciele US Navy na bieżąco śledzą postępy prac i wspierają je organizacyjnie i specjalistycznie.
Jak na razie bezzałogowe śmigłowce MQ-8C Fire Scout mogą więc realizować misje patrolowo-rozpoznawcze, jednak w o wiele większym zakresie niż helikoptery załogowe. Drony nie muszą bowiem zabierać całego zestawu sprzętu potrzebnego dla pilotów, a jego miejsce może np. zająć dodatkowe paliwo. System MQ-8C Fire Scout może w ten sposób przebywać w powietrzu nawet dłużej niż 12 godzin. Dla przykładu śmigłowiec Bell 407 ma możliwość latania w standardowej wersji nieco ponad 4 godziny.
Amerykanie nie są jedyni w pracach nad wykorzystaniem powietrznych, bezzałogowych pionowzlotów w misjach ZOP. Podobne działania podjęto już w 2018 roku w Europie. Firmy Leonardo, Ultra Electronics Command & Sonar Systems i L3 Technologies zadziałał jednak w o wiele szerszym zakresie niż Amerykanie i zaproponowali dla dronów kompleks poszukiwania okrętów podwodnych, który składał się z: procesora hydroakustyczna, pław hydroakustycznych oraz … lotniczego sonaru opuszczanego – którego na śmigłowcu Bell 407 jak na razie nie zainstalowano. O postępach tych prac jak na razie się nie informuje, jednak z amerykańskiego komunikatu wynika bezpośrednio, że „europejski” zestaw dla dronów nie został jeszcze zamontowany na konkretnej platformie i sprawdzony w locie.
Wszystkie te prace były możliwe tylko dzięki temu, że firma Ultra Electronics opracowała nowej generacji, miniaturowe pławy hydroakustyczne, których wielkość pozwala na umieszczenie ich również na niewielkich z założenia, bezzałogowych systemach powietrznych.
Czytaj też: Amerykańskie Reapery w Rumunii jak w Polsce?
Co ciekawe ze zdjęć zamieszczonych z prób przeprowadzonych przez Amerykanów wynika wyraźnie, że zastosowano w nich nieco większe sonoboje rozmiaru G. Dodatkowo zrzutnia zainstalowana na statku powietrznym nie jest rozwiązaniem docelowym, ale prowizorycznym. Amerykanom chodziło więc najprawdopodobniej jedynie o to, by pokazać, że można kierować zdalnie zrzutem pław oraz obróbką uzyskanych z nich sygnałów. Budowę konkretnych rozwiązań pozostawiono natomiast na później - licząc na wsparcie finansowe amerykańskiej marynarki wojennej.
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie