W 2012 roku Polska rozpoczęła ambitny program modernizacji sił zbrojnych. Minister Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak podpisał 11 grudnia 2012 roku Program Modernizacji Technicznej, obejmujący 14 kluczowych programów. Program szacowany na gigantyczną i jednocześnie magiczną kwotę 130 mld złotych miał być olbrzymią szansą na modernizację polskiej armii i jednocześnie szansą dla polskiego przemysłu obronnego. Od tamtej pory, program był wielokrotnie modyfikowany, a jego wartość wzrosła kilkukrotnie – wprost do umiejętności obsługi Power Pointa przez urzędników i ambitnych oficerów.
To wtedy nastąpiło przyspieszenie gry operacyjnej prowadzonej przez co bardziej przewidujące koncerny i wspierające je odpowiednie służby rodzimych krajów. Ci, którzy zaspali starali się szybko dołączyć do wyścigu o serca polskich decydentów i pieniądze polskich podatników. Warszawa stała się Mekką lobbystów, a ambasadorowie prześcigali się w przyznawaniu odznaczeń dla naszych oficerów i polityków za „wspaniałą” współpracę.
8 lat później jesteśmy w innym miejscu. Podpisane zostały trzy gigantycznej wartości kontrakty. Zakupiono 2 baterie systemu Patriot za ok. 18 mld PLN, 32 samoloty V generacji F-35 za ponad 17 mld PLN oraz podpisana została umowa na dywizjon (20 wyrzutni) HIMARS za ok. 1,5 mld PLN. Te 3 duże umowy zostały podpisane bez testów, procedur przetargowych i praktycznie bez offsetu. Polski przemysł z jednorazowego wydania 40 mld PLN nie będzie miał nic.
Nie rozwiniemy żadnych własnych zdolności. Nie wbijemy się w łańcuchy dostaw. Kompetencje będą rozwijali inni. Polska stanie się zakładnikiem obsługi, modyfikacji, modernizacji, serwisu. Lekko licząc koszt zakupu to 1/3 w tzw. całościowym koszcie cyklu życia produktu (tzw. life cycle costs). Czyli dodatkowo będziemy musieli wydać ok. 80 mld PLN. Ale to już po cichu. Wiedzą o tym Amerykanie i inne świadome kraje. Wiedzą o co grają.
Oczywiście nie jesteśmy w stanie zbudować samolotu V generacji czy szybko odpowiednika systemu Patriot, ale nikt nigdy nie zweryfikował tego czy, jaką i kiedy te gigantycznej wartości kontrakty dadzą wartość bojową. Do dzisiaj nie wiemy czy nie lepiej zamiast F-35 było dokupić 50-100 dobrze znanych polskim pilotom samolotów wielozadaniowych F-16, czy zamiast systemu Patriot nie lepiej było wybrać system europejski SAMP/T czy izraelską Procę Dawida? A może trzeba było zacząć od zdecydowanie bardziej potrzebnego Polsce systemu Narew?
Teoretycznie kupiliśmy produkty „z półki”, ale żaden system nie leży i nie czeka. Proces produkcyjny, dostosowanie pod klienta czy oczekiwanie na dopiero opracowywane systemy powodują, że pomimo dokonania zakupów polska armia jeszcze nic nie otrzymała. Sam proces do stanu „combat ready” może potrwać przy tym długie lata. Na pewno dłużej niż kadencja polityków.
W oparach (zagranicznej) nowoczesności
Przez lata wmawiana jest nam teza, że polski przemysł zbrojeniowy to skansen, że nie mamy potencjału, możliwości technicznych, kadry, itd. Zaś jak chcemy być bezpieczni, to musimy się wiązać „w partnerstwo”, albo być „w awangardzie najlepszych”. Dyskredytacja polskich możliwości trwa, a nieświadomi możliwości politycy albo zakochani w zagranicznych wojażach wojskowi ulegają tym wszechstronnym „analizom”.
To prawda, że w wielu miejscach polski przemysł obronny (szczególnie państwowy) jest daleki od doskonałości, że jest ofiarą często nieudolnego zarządzania, politycznych łupów czy związkowego szantażu. Jednakże, pomimo tych ograniczeń, mamy produkty klasy światowej. Okazuje się, że wdrażanie prac naszych naukowców może trwać krócej niż proces zamówień, produkcji, szkolenia i wdrażania produktu z przysłowiowej „półki”.
I nie o samą pracę czy ambicje tutaj chodzi. Niedawno rząd wspierał kampanie społeczną promującą kupowanie polskich produktów. Opublikowano wówczas dane, które jasno wskazują na zysk dla państwa wynikający z kupowania produktów i usług spełniających kryteria „polskości”. Mowa o takich, które są wytwarzanych w Polsce przez przedsiębiorstwa z polskim kapitałem. Z każdej złotówki wydanej na taki produkt do krajowej gospodarki wraca 79 groszy!
W swoimi czasie niezwykle silnie starano się przekonać Siły Zbrojne do zagranicznej wieży bezzałogowej. Zgodnie z umową licencyjną wieża miała uratować zakłady Bumar w Gliwicach, przyczynić się do zwiększenia eksportu polskiej zbrojeniówki i prezentować sobą światowy poziom, a lista chętnych nie miała mieć końca. Tymczasem rzeczywistość obnażyła zarówno nowoczesność rozwiązania, jak i wszystko inne. Od tej pory minęła dekada. Polska nie zdecydowała się na licencyjne wytwarzanie włoskiej wieży, ale – słuszne oceniając koszty i efekty – poszła w stronę opracowania własnego rozwiązania. Powstała, dzięki słusznym decyzjom kolejnych ministrów Obrony Narodowej polska wieża ZSSW-30.
Powstała w całości w Polsce, opierając się na wiedzy i rozwiązaniach polskich inżynierów. Dzięki współpracy Polskiej Grupy Zbrojeniowej – głównie Huty Stalowa Wola i PCO oraz Grupy WB powstała wieża, która obecnie należy do najlepszych na świecie. Zapewni tysiące miejsc pracy na lata, zrewolucjonizuje uzbrojenie polskich wozów bojowych. Polska nie zdecydowała się zasponsorować opracowania całej konstrukcji. Nie dała się nabrać na prospekty, opowieści o świetlanej przyszłości, mamienie planami. Poszła swoją drogą, nie zmarnowała milionów złotych, które miały zostać wysłane na obce konta bankowe, aby to inni mogli się rozwijać. W ten sposób upadł wspaniały plan ściągania latami z polskiego rynku ogromnego haraczu za dostawy komponentów, części i opłat licencyjnych za każdą wkręconą śrubę.
Polak potrafi, więc jest zagrożeniem
Wzrost gospodarczy i zdobywanie doświadczenia spowodowały rozpoczęcie drogi do samodzielności pod względem opracowania systemów uzbrojenia. Pozwoliły ocenić realne własne możliwości, także na przykładzie wielu błędów popełnionych w przeszłości, których skutki są i będą odczuwalne jeszcze przez lata. Warto dodać, że podczas misji w Afganistanie celowo zakazywano używania niektórych obcych systemów, z uwagi na to, że gdyby się zepsuły to czas oczekiwania na naprawę i wymianę przekraczał kilka miesięcy. Zresztą to samo można zaobserwować w wielu przypadkach, w których w Siłach Zbrojnych RP używany jest zagraniczny sprzęt.
Od lat polskie przedsiębiorstwa nie mogą wymienić na swoje produkty, nowszej generacji i o znacznie lepszych parametrach choćby przyrządów termowizyjnych używanych na wozach Rosomak. Mimo, że zostały opracowane, Wojsko Polskie domaga się takich zmian, są tańsze i lepsze. Nie można, bo nie zgadza się na to zagraniczny producent wież. Czy to rodzaj szantażu, aby kupować dalsze jego produkty? Dlatego Polska nie kupiła obcych systemów zarządzania polem walki, ale rozwija własne. Dlatego inwestuje w najnowsze rozwiązania łączności dla żołnierzy.
Polska nie dała się przekonać do zamówienia moździerzowego systemu wieżowego, tylko rozwinęła własnego Raka. Rak rzeczywiście, a nie jedynie propagandowo, praktycznie rzecz biorąc nie ma odpowiedników. Tak samo zdecydowano się na rozpoczęcie prac nad rodzimym bojowym wozem piechoty Borsuk, a przecież można było rzekomo szybko i łatwiej kupić coś z półki. Następnie, odebrać za parę lat i cieszyć się z nowej zabawki, nie zastanawiając zbytnio nad kosztami jej utrzymania czy z czasem możliwościami unowocześniania.
Samodzielnie rozwijamy obecnie systemy przeciwpancernych pocisków kierowanych Pirat, a rakiety przeciwlotnicze Piorun mają jedne z najlepszych parametrów na świecie, daleko w tyle zostawiając np. osławione amerykańskie Stingery. Śmiało zabraliśmy się w Mesko i ZM Dezamet za rozwój nowoczesnych zapalników oraz amunicji artyleryjskiej i moździerzowej. Czy nie warto przypomnieć, że opracowany przez Dezamet zapalnik wygrał konkurs w USA i jest standardowym we wszystkich pociskach do działek lotniczych samolotów F-35. Dlaczego nie podkreśla się i nie promuje tego rodzaju sukcesów polskiej zbrojeniówki?
Grupa WB z sukcesem od lat dostarcza polskim siłom zbrojnym drony rozpoznawcze FlyEye, a bojowo zostały one sprawdzone w działaniach w Donbasie. Amunicja krążąca Warmate należy do najlepszych rozwiązań na świecie, a w system kamuflażu multispektralnego z polskiej Lubawy – są wyposażane m.in. fińskie zmodernizowane BWP-y. W polską łączność z Grupy WB są wyposażane pojazdy armii amerykańskiej. Amerykanie od lat próbują opracować systemy radarowe chociażby zbliżone parametrami do polskich radarów Liwiec z PIT-RADWAR.
Za chwilę polski żołnierz otrzyma rodzimy indywidualny system walki. Będzie wyposażony w nowoczesną łączność na najniższym szczeblu, odporną na zakłócenia i nienamierzalną. Wszystko to można było zrobić w kraju, a można przecież i więcej.
„Szybki” zakup z półki, czyli uzależnienie poprzez spowolnienie
Jednym z argumentów za zakupem sprzętu obcego jest to, że pozwala to rzekomo szybciej osiągnąć Siłom Zbrojnym RP odpowiednie możliwości. Pewnie są przypadki, że jest to prawdą, ale z całą pewnością nie można tego potraktować jako regułę. Innymi słowy powtarzane jest to, że Polska ma w pewnych dziedzinach zerowe doświadczenia i wiedzę, a ich rozwój zajmowałby lata i byłby ryzykowny i niepewny. Polskie rozwiązania mają być niesprawdzone, w ogóle nie istnieć i nie być gotowe do produkcji seryjnej. Jak mantrę powtarzano to wszystko przed rozpoczęciem programów Rak, powielano przy próbach zachęcenia do zakupu obcej wieży bezzałogowej, cytowano na wiele sposobów, gdy zaczynał się program bojowego wozu piechoty Borsuk. Zweryfikowano te hasła i slogany.
Wszystko miało się nie udać. Tymczasem badania ZSSW-30 opracowanej przez Polską Grupę Zbrojeniową, czyli Hutę Stalowa Wola, PGZ i inne podmioty doprowadziła do powstania jednej z najnowocześniejszych konstrukcji na świecie. Warto tutaj zwrócić uwagę, że pierwotnie wieża miała być wyposażona w obce sensory. Przekonywano bowiem, że Polska nie jest w stanie samodzielnie opracować, skonstruować i produkować głowic obserwacyjnych dla nowoczesnych wozów bojowych. Tymczasem, zgodnie z decyzjami ministrów Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza i Mariusza Błaszczaka, zdecydowano się dać polskiemu przemysłowi szansę. I co się okazało? Że, w bardzo krótkim czasie warszawskie przedsiębiorstwo PCO pokazało drzemiący w firmie potencjał i dostarczyło przyrządy obserwacyjne dla dowódcy GOD i celowniczego GOC. To dopiero początek. Uwierzono wreszcie w swoje możliwości i obecnie PCO pracuje nad jeszcze bardziej zaawansowanymi systemami obserwacyjnymi, które mają w końcu zastąpić stare, obce rozwiązania wykorzystywane w Wojsku Polskim. Czy będzie można je użyć podczas modernizacji zagranicznych konstrukcji? Okazuje się, że nie.
Zwracano uwagę, że rzekomo zakup sprzętu z półki miał być szybszy, niż prace polskich inżynierów, a następnie sprawdzenie systemów i w końcu badania kwalifikacyjne. Wojsko miało niemal natychmiast uzyskać zdolności, przeszkolić specjalistów i zapewnić niezbędną infrastrukturę. To też okazało się nieprawdą. Przykład Homara, który zamówiono właśnie z półki dowodzi, że na taki sprzęt też czeka się latami. Warto również wspomnieć przy okazji Homara o kompletnie niewykorzystanej możliwości włączenia polskiego przemysłu w ten kontrakt w ramach transferu technologii, niezależnie czy przyjąłby formę licencji czy offsetu. Z ówczesnych – rozpisanych na szczegóły – planów PGZ – pozostały slajdy.
Polski przemysł zbrojeniowy ma potencjał. Przy odpowiednich decyzjach i woli współpracy naprawdę moglibyśmy sporo osiągnąć w zakresie samowystarczalności w zapewnieniu bezpieczeństwa. I wygranym nie byłby tylko przemysł. Wygranym byłyby przede wszystkim Siły Zbrojne RP, które wyposażone byłyby w bardzo dobre rozwiązania, przy zminimalizowanych ryzykach związanych z zakłóceniami łańcuchów dostaw oraz kontrolą technologii. Nie bez znaczenia jest fakt, że pozostawałoby więcej pieniędzy na wyposażenie czy szkolenie.
Gdyby Siły Zbrojne i politycy bardziej zaufali polskim możliwościom, przy jednoczesnym wsparciu promocji i eksportu wyrobów polskiego przemysłu zbrojeniowego – siła i możliwości polskiej „zbrojeniówki” byłyby jeszcze większe. Jednak, nowoczesne produkty w kraju, o takim potencjale modernizacyjnym jak Polska, to zagrożenie dla interesów innych producentów a więc i państw. Bo większość państw doskonale rozumie jaką siłę daje własny przemysł zbrojeniowy, z niezależną technologią. Zdają sobie sprawę również z tego, jak rozwinięcie kompetencji przez innych może stanowić konkurencję. Łatwiej jest przyznać order czy napisać parę analiz, i wmówić elitom, że zagraniczne jest lepsze, niż dopuścić do konkurencji.
Kiedy nauczymy się wykorzystywać i jednocześnie budować własny potencjał? Nie incydentalnie, ale systemowo
Przed Polską kolejny gigantyczny w skali wartości kontrakt. System Narew ma być kolejnym, który ma się stać „kołem zamachowym” dla przemysłu zbrojeniowego. Szacuje się, że samych rakiet będziemy potrzebowali około 3 tys. Ze względu na wartość i wyssanie resztek budżetu na modernizacje, program ten łatwo może stać się grabarzem zbrojeniówki. Tylko czy tym razem te możliwości zostaną właściwie określone przez polskich decydentów? Czy po raz kolejny określi je kto inny? O tym czy Narew wykorzysta potencjał polskiego przemysłu, czy stanie się tylko krótkotrwałym PR-owym epizodem przekonamy się już pewnie niedługo.
Oczywiście można napisać niejedną książkę o tym, jak nasza zbrojeniówka marnowała szanse, nie nadążała za światową czołówką, jak marnotrawiono środki na B+R, jak zatrudniani byli kolejni przypadkowi „fachowcy”. Jednak nie wszystko poszło źle. Wyciągnijmy wnioski, naprawmy błędy i skupmy się na szansach. Są sukcesy, jest kadra, są produkty które mogą konkurować z wyrobami największych firm na świecie. Nie możemy tego potencjału zmarnować – dla dobra przedsiębiorstw oraz gospodarki, ale przede wszystkim dla dobra Sił Zbrojnych i naszego bezpieczeństwa.
Piotr Małecki
Tekst ukazał się pierwotnie na stronie Fundacji Instytut Bezpieczeństwa i Strategii
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie