Reklama

Przemysł Zbrojeniowy

Fot. Fot. Amanda Kim Stairrett/US Army

Co robić dalej z zakupami uzbrojenia?

Mój znamienity kolega – redaktor Marek Świerczyński napisał dla polityka.pl artykuł o polskich zakupach zbrojeniowych w USA, pod znamiennym tytułem „Polska w czołówce sponsorów Ameryki”.  Po przedstawieniu historii naszych zakupów, stwierdza w nim, że za nimi nie idzie żaden transfer technologii i tym samym późniejszy przepływ pieniędzy do Polski, wydatki na zakup to 1/4 lub 1/3 wszystkich kosztów, które będziemy musieli ponieść oraz że na samym (a zwłaszcza nierealizowanym) offsecie nie można dalej jechać. Podobnie jak transakcje FMS, które stanowią prosty zakup z półki.

Zdaniem redaktora Świerczyńskiego nie ma co zrywać podpisanych już kontraktów, należy natomiast spróbować skłonić US do współpracy biznesowej i technologicznej w dziedzinie obronności, podobnej do tej, jaką mają z Zachodnią Europą. Proponuje on zacząć pisanie stosownych listów do Prezydenta Bidena tak, aby znalazły się na jego biurku po 20 stycznia 2021 r., kusząc US wydaniem u nich kolejnych 11 miliardów dolarów.

Same słuszności. Pełna i prawdziwa współpraca z US w przemyśle zbrojeniowym i nie tylko, bardzo by się nam przydała. Oprócz oczywistych korzyści technologicznych dla gospodarki, może się to przyczynić do spadku kosztów utrzymania zakupionego sprzętu i powstania wielu dobrze płatnych miejsc pracy. Napisać stosowne listy do Prezydenta Bidena nie zaszkodzi, aczkolwiek co do podpisanych i zaliczkowanych kontraktów widzę marne szanse na powodzenie. 

Po pierwsze, kontrakty rząd – rząd są podpisane, ale wprowadzanie poważnych zmian jest utrudnione i długotrwałe, także ze względu na politykę. Za kontraktami rządowymi, FMS, idą kontrakty podpisane przez rząd USA z ich dostawcami, w wypadku Polski – głownie Lockheed Martin i Raytheon. Dokładanie obowiązków koncernom wymagałoby pewnych ustępstw od rządu USA lub nacisków na koncerny. Wymagałoby to także dużej, a nawet olbrzymiej woli politycznej ze strony tamtejszego rządu, a same listy do Prezydenta Bidena nie stanowiłyby przyczyny jej zaistnienia.  Zapewne koncerny mogły się dogadać ze swoim rządem, ale też mają w kontraktach skuteczne środki obrony prawnej, z których mogłyby skorzystać, o ile wynikłaby taka potrzeba.

Warto zauważyć, że lobbyści naszego kraju mają siłę przekonywania wielkości co najwyżej kilku procent siły największego odbiorcy pomocy wojskowej USA. I jestem gotowy założyć się o skrzynkę szampana, że lobbyści obu koncernów mają większą siłę niż polscy. Argumentacja obu wielkich producentów uzbrojenia byłaby prosta – przecież my mamy współpracę technologiczna i biznesową z firmami polskimi. LM wskazywałby na posiadane zakłady w Mielcu, Raytheon na chociażby współpracę z firmą Teldat. Ponadto, łatwo by było im dowieść, że większość polskich firm zbrojeniowych z udziałem Skarbu Państwa nie spełnia ich kryteriów technologiczno-organizacyjnych i niestety tutaj trzeba przyznać im rację.

Warto zdawać sobie sprawę, że zgodnie z anglosaską kultura prawną, liczy się ostateczny kontrakt, który trzeba realizować, nie zaś ustalenia i obietnice złożone w trakcie negocjacji. Zarówno tamtejszy rząd jak i wykonawcy są przyzwyczajeni do negocjacji, targowania się, zmian w procesie negocjacji itp. Biznes zbrojeniowy i eksport broni traktują jak biznes, który ma im przynosić zysk i przy okazji umożliwiać osiągniecie określonych korzyści strategicznych. Proste. Zawsze wychodzą z propozycją jak najbardziej korzystną dla siebie, co jest w pełni naturalne i zrozumiałe. A jak partner, po niewielkich targach, w zasadzie akceptuje ich propozycję, to jego sprawa – jest postrzegany, jak to mówi klasyk, za „miękiszona”.  Trudno się później z takiej „renomy” wyzwolić.

W moim odczuciu, za „miękiszona” uważają nas od dawna, a opinia ta wzmocniona została po zakupie Himarsów, bez offsetu czy jakiejkolwiek korzyści dla gospodarki. Argumentacja dla takiego rozwiązania była bardzo pokrętna – że oferta PGZ była za droga, zaś sytuacja strategiczna pilnie wymagała zakupu sprzętu, który jest znany żołnierzom US Army. Można byłoby wymyśleć coś lepszego, zwłaszcza gdy zakupione ilości sprzętu i amunicji nadają się jedynie na defiladę, a nie do walki z poważnym przeciwnikiem, oraz to, że w tej dziedzinie mieliśmy naprawdę spore możliwości technologiczne i produkcyjne. A tak kupiliśmy sprzęt, który ma śruby calowe. Podobnie było z kontraktem na zakup F-35. Kupiliśmy je bez przeprowadzania żadnego przetargu. Inne kraje np. Belgia czy Finlandia robiły przetargi, porównywały oferowane samoloty jak i ofertę gospodarczą. I znakomity producent F-35 musiał konkurować z innymi dostawcami. Zapewne musiał zmniejszyć cenę jak i dać obszary do współpracy gospodarczej z tamtejszym biznesem, podpisując stosowne umowy.

Tłumaczenie, że my wynegocjowaliśmy nie gorsze, a nawet lepsze warunki niż Belgia jest oczywiście nieprawdziwe. W Polsce nic nie słychać o jakiś przedsięwzięciach biznesowych związanych z zakupem F-35 i pewnie ich nie będzie, bo po co LM ma wydawać dodatkowe pieniądze, skoro ma wszystko zagwarantowane. A w Belgii przeciwnie, dzieje się sporo, oczywiście zaczynają narzekać na niewypełnianie przez LM swoich zobowiązań gospodarczych, ale zawsze mają środki obrony prawnej w zanadrzu.  My nie mamy nic.

Redaktor słusznie postuluje zmianę tego stanu rzeczy, ale jak to zrobić?

- Po pierwsze, wykorzystywać konkurencje amerykańsko-amerykańską. Niekiedy podobne systemy produkuje dwóch lub trzech producentów, więc należy prowadzić do końca negocjacje z wszystkimi, a jeśli między nimi jest producent europejski, to też włączać go do procedury przetargowej. Spowoduje to sytuację, w której żaden dostawca nie będzie pewny sukcesu, zaś w wypadku samej konkurencji US-US ustanie nacisk polityczny, administracja nie będzie mogła nikogo oficjalnie faworyzować a firmy będą ze sobą konkurować. Premię przyznaje się za własną sprzedaż, nie konkurencji;

-  Po drugie, nigdy nie wskazywać, wybraliśmy ten konkretny produkt oraz nie wskazywać publicznie, że umowa będzie zawarta do … W takich wypadkach dostawca natychmiast usztywnia swoje stanowisko bo wie, że działamy pod przymusem;

- Po trzecie, wykorzystywać wszelkie konstrukcje dozwolone prawem, offset, konieczność serwisowania na miejscu itp.;

- Po czwarte, pamiętać, że handel bronią to dobry biznes i nasi potencjalni dostawcy nie obrażą się, jeśli w trakcie negocjacji będziemy dużo żądać, a jak się obrażą to jedynie na pokaz.  W tym celu wypadałoby szerzej otworzyć rynek dla dostawców z EU, nic tak nie robi dobrze ofertom jak konkurencja. Nie padać na kolanach przed dostawcami, zawsze jest alternatywa;

- I na koniec, traktować przemysł prywatny jak państwowy. Niedługo będziemy mieli kolejną restrukturyzacje PGZ, a od 2015 szóstą lub siódmą ekipę zarządzającą, a efekty jakie są, każdy widzi. Interesy państwa można zagwarantować poprzez umowy niekoniecznie przez własność.

Potrzeba zrobić o wiele więcej. Należy też zdawać sobie sprawę, że bardzo pożądana partnerska współpraca między Polską a US w dziedzinie zbrojeniowej nie jest łatwa do uzyskania, zaś opinii „miękiszona” pozbywa się długo.

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze

    Reklama