Reklama

Geopolityka

Protesty w Egipcie - déjà vu?

Napis pod portretem Muhammad Mursi Mubarak - fot. tahrirnews.com
Napis pod portretem Muhammad Mursi Mubarak - fot. tahrirnews.com

25 stycznia 2013, tj. w drugą rocznicę wybuchu antyrządowych demonstracji w Egipcie, które doprowadziły do obalenia prezydenta Hosniego Mubaraka nad Nilem znowu jest niespokojnie. Czy można się spodziewać powtórzenia sytuacji z 2011 roku?



Kto protestuje?

Można tu wyróżnić dwie grupy według kryterium geograficznego - pierwsza koncentruje się w stolicy, a druga wzdłuż Kanału Sueskiego - w prowincjach Port Said, Ismailiya oraz Suez (demonstracje odbyły się też w innych miastach, jak np. w Aleksandrii - kilka tys. ludzi)  W Kairze, jak wynika z publikowanych materiałów wideo i relacji medialnych, plac Tahrir nie jest wypełniony nawet w jednej dziesiątej, co oznacza nie więcej niż 25 tys. demonstrantów, choć ta liczba i tak jest zawyżona. W rzeczywistości, grupa tak liczebna mogła wziąć udział w weekendowych protestach w całym mieście.  Profil demonstrantów składa się z przedstawicieli bardzo różnych sił politycznych - od skrajnej lewicy i nacjonalistów do prawicy i liberałów, to również zauważalna grupa chrześcijan. Według Associated Press, kilkaset młodych ludzi uczestniczyło w regularnych bitwach z policją.

Podobna sytuacja występuje w regionie Kanału Sueskiego, gdzie oprócz pokojowych demonstrantów, znalazła się stosunkowo liczna grupa agresywnych osób - być może nawet kilka tysięcy. Według agencji prasowych, siły porządkowe użyły gazu, gumowej i ostrej amunicji, podczas gdy część tłumu obrzucała siły porządkowe różnymi przedmiotami, a nawet szturmowała posterunki policji. Nie jest jasne kto inicjował przemoc.

Dlaczego protestują?

Z trzech głównych powodów: rządów islamistów, trudnej sytuacji ekonomicznej oraz niesprawiedliwego, ich zdaniem, wyroku sądu w Port Saidzie.

O ile pierwsze dwa powody dotyczą wszystkich protestujących, to ten ostatni stał się przyczyną najgwałtowniejszych wystąpień, tylko w regionie Kanału Sueskiego - w 3 prowincjach.  Tragedia na stadionie miała miejsce prawie rok temu - 1 lutego 2012 r. Chuligani z lokalnego klubu zaatakowali przyjezdnych z Kairu, co doprowadziło do śmierci ok. 79 osób. Sąd skazał na karę śmierci 21 sprawców tego zajścia, z czym nie może pogodzić się część lokalnej ludności.

Kolejna odsłona "Arabskiej Wiosny"?

Na pewno nie.

Po pierwsze, skala protestów jest dużo mniejsza niż dwa lata temu - mniejsza nawet od protestów z przełomu listopada i grudnia ub.r., gdy prezydent Mursi przyznał sobie nadzwyczajne uprawnienia, aby przeforsować uchwaloną przez islamistów konstytucję. Być może w najbliższy piątek demonstrujących będzie więcej - jednak nic nie wskazuje na aż tak liczne wiece jak te, które u szczytu rewolucji mogły liczyć nawet milion osób w samym Kairze.

Po drugie, opozycja przeciwna rządom islamistów - tj. Bractwa Muzułmańskiego i jego salafickich koalicjantów nie ma wystarczającej siły, ani determinacji do wymuszenia zmian na scenie władzy. Mimo sformowania Frontu Ocalenia Narodowego zrzeszającego szerokie spektrum ugrupowań o różnych poglądach, nie potrafi ona zmobilizować mas (choć odgraża się, że w najbliższy piątek zgromadzi tysiące zwolenników). Nie jest tak dobrze zorganizowana jak Bractwo, nie ma istotnego wsparcia finansowego z zewnątrz, ani poparcia wojska - której po początkowej różnicy zdań, podporządkowało się cywilnej, islamistycznej władzy.

To, co budzi skojarzenia z "Arabską Wiosną" to przemoc na ulicach, gdzie zginęło w ciągu ostatnich kilku dni ponad 30 osób, ogłoszenie stanu wyjątkowego na 30 dni przez prezydenta - w prowincjach Port Said, Ismailiya i Suez i "rewolucja" na ustach protestujących.

Dwa lata temu, poziom przemocy w liczbach bezwzględnych był wyższy - choć biorąc pod uwagę stosunek zabitych do liczby protestujących: obecnie najwyższe szacunki mówią o 31 zabitych przy w przybliżeniu 50 tys.(co daje, 0,06% zabitych) protestujących w ciągu 5 dni; dwa lata temu 2000 zabitych przy wielu kilku milionach (w przybliżeniu 5 mln - 0,04%) zgromadzonych w ciągu kilkunastu dni protestów - relatywnie może być wyższy (w zależności od szacowanej liczby uczestników zajść).

Według al-Ahram, wielu zabitych zginęło obecnie od strzałów z broni palnej oddanych z bliskiej odległości, w niektórych przypadkach w plecy. Świadczyć to może o premedytacji sprawców. Tak jak dwa lata temu, pojawia się mnóstwo spekulacji dotyczących tożsamości sprawców - służby porządkowe? a może infiltratorzy z dawnego reżimu? Doświadczenie z ostatnich dwóch lat, oparte na nagraniach wideo, jasno pokazuje, że zarówno egipska policja w mundurach, w cywilu, jak i wojskowi zdolni są nawet najbardziej brutalnych aktów przemocy. Jeśli chodzi o bandytów tej drugiej kategorii, to na pewno ich sprawstwo będzie wygodną wymówką dla obecnej władzy.

Co jeszcze działa na korzyść Bractwa? Dobrze układającą się współpraca z armią. Wojsko, w przeciwieństwie do 2011 r., podporządkowało się władzy cywilnej i bierze aktywny udział w tłumieniu protestów. Dodatkowo, w najbliższych dnia otrzyma uprawnienie do aresztowania cywilów (stosowny akt zyskał aprobatę rządu i zostanie zatwierdzony przez legislaturę). Nota bene, ta sama armia otrzymała od Stanów Zjednoczonych kolejne samoloty F-16 i 200 czołgów M1A1 Abrams.

Muhammad Mursi tym czasem określił protestujących "bandytami", którzy chcą obalić demokratycznie wybrane władze. Czy nie przypomina on czasem któregoś z innych prezydentów Bliskiego Wschodu?

Ze swojej strony, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Niemcy ograniczyły się do potępienia przemocy - bez precyzowania z czyjej strony. Czy nie jest jednak tak, że po śmierci dziesiątek demonstrantów (być może niekiedy agresywnych) pod koniec 2012 r. i obecnie, "reżim zaczyna tracić swoją legitymizację"?

Marcin M. Toboła

*Korekta: liczba 70 zabitych była błędna - największa, która pojawiła się w raportach to 31.
Reklama

Komentarze

    Reklama