Reklama

Przemysł Zbrojeniowy

Potargowe różności [BLOG]

Fot. U.S. Air Force
Fot. U.S. Air Force

W tym roku na targach było jakby puściej, mniej ludzi, mniej wystawców… Wiadomo - wystawcy znad Sekwany zrezygnowali, dużo innych europejskich też. Ale dość narzekania.

W końcu mamy same sukcesy, chociaż inni twierdzą, że same porażki. Były też pozytywy, które mnie miło zaskoczyły: 1) Zawarcie wieloletniego kontraktu na dostawę przez Grupę Lubawa systemu maskowania Berberys dla Sił Zbrojnych – chciałoby się powiedzieć - wreszcie. 2) Zakup radarów AESA od PIT-RADWAR – może dobry prognostyk na Narew. 3) Wejście WZE do „łańcucha dostaw” LMC i Raytheona. Ponadto, fajne propozycje dał WZM Poznań – niewielka modernizacja starego BWP i z powodzeniem, może służyć do innych celów niż te, na jaki był planowany. Podobne rozwiązania stosuje nasz strategiczny przeciwnik i trzeba przyznać, że wychodzi mu to dobrze. Trzeba się uczyć od przeciwnika, a projekty WZM w kategorii „koszt/efekt” są super. Dobrze by było, aby niektóre z nich zostały wdrożone.

Dużo dyskutowano o eksporcie zbrojeniówki, niestety jak zwykle koncentrując się głównie na sektorze państwowym. Z niektórych wypowiedzi wynikało, że już się nam fabryki zbrojeniowe grzeją od tej produkcji, wprowadzamy wszędzie trzecią zmianę, a kolejki zagranicznych kupców czekają. Portfel zamówień przybliża się do 1/5 portfelu USA, zaś w Rosoboronexporcie drżą przed naszymi handlowcami, gdyż w znacznej większości zajmujemy ich niszę na rynku. Niestety tak nie jest. Prawdziwym liderem eksportu państwowej zbrojeniówki jest Nitrochem, w którym niezwykle udanie implementowano offset, a także ZM Tarnów, któremu pomogła sytuacja geopolityczna. I to by było na tyle. Chociaż ostatnio pojawia się nowa jaskółka w postaci wchodzenia w łańcuchy dostaw – co może zapewnić niektórym firmom stabilny przychód na długie lata. Trzeba tylko trzymać bardzo dobrą jakość produkcji i dostosować się do systemu globalnego koncernu. Ja osobiście właśnie w tym widzę ratunek dla państwowej zbrojeniówki.

Wielkim wygranym naszej modernizacji jest przemysł amerykański, a zwłaszcza LMC. Zakup F-35 jest już pewny. LMC ustami swoich przedstawicieli obiecuje pierwsze dostawy F 35 w 2024, a gotowość operacyjną samolotów w 2030, co według mnie jest mało prawdopodobne, biorąc chociażby pod uwagę doświadczenia z F-16. 

Pojawiły się informacje, że nasza strona będzie chciała zmienić niekorzystne zapisy umowy na zakup F-16 i uzyskać możliwości rozszerzenie serwisowania i remontów F 16, po cichu licząc, że staniemy się regionalnym centrum obsługi tych samolotów. Pozostaje mieć nadzieję, że te przewidywania wreszcie się spełnią. Niestety, szanse, że będziemy mieli większy dostęp do „łańcucha dostaw„ F-35 są bardzo małe. Ci, co w projekt zainwestowali wcześniej i więcej niż my, będą przeciwko – co zresztą zrozumiałe, a ich głos będzie się liczył. Ale może coś uzyskamy - oby.

Z punktu widzenia negocjacji ważniejsze jest, abyśmy doprowadzili do zrównania pozycji firm polskich i amerykańskich, zwłaszcza w serwisowaniu sprzętu. MON wymaga od polskich dostawców zazwyczaj maksymalnie 30 dni na naprawę dostarczanego sprzętu. Niestety wiadomo, że to nie dotyczy dostawców zza wielkiej wody. W praktyce nasz rodzimy dostawca płaci karę umowną za opóźnienie a tamten nie. Z prawnego punktu widzenia jest to oczywista nierówność stron. Skutki: kanibalizacja posiadanego sprzętu zakupionego od zagranicznych dostawców.

Gdyby zagraniczni dostawcy pod groźbą kar umownych (egzekwowanych) byliby zmuszeni do naprawy wadliwego sprzętu w terminie, dajmy na to, 45 dni, wszystko wyglądałoby inaczej. Po pierwsze; korzystnie wpłynęłoby to na naszą zdolność obrony, po drugie; dałoby pracę naszym ludziom, gdyż konieczne byłoby posiadanie przez koncerny własnych spółek serwisowych lub posiadanie umów z polskimi firmami, państwowymi lub prywatnymi. Tym sposobem i kasy w Polsce byłoby więcej. Trzeba sobie życzyć, aby MON, przy okazji negocjacji dostawy F-35, wynegocjował powyższą kwestię z LMC.

Reklama

Komentarze

    Reklama