Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie
Mitt Romney w Polsce – paciorki i koraliki po raz kolejny
W dniach 30-31 lipca br. gościliśmy w Polsce, potencjalnego, rywala w wyścigu do Białego Domu i przeciwnika dla obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po co w ogóle Mitt Romney przybył do Polski?
Walka o głosy potencjalnych wyborców w Stanach Zjednoczonych staje się coraz bardziej globalna. Ze względu na historię oraz ogólną sytuację geopolityczno-społeczną do polskich korzeni przyznaje się około 10 mln mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Jest to potencjał, który nie może zostać zmarnowany bądź też zbagatelizowany przez żadnego z potencjalnych kandydatów do wyścigu o Biały Dom. Kto więc może więcej ugrać na wizycie Romney’a w Polsce? Odpowiedź jest prosta – on sam i jego sztab wyborczy.
W momencie pisania niniejszego artykułu wizyta jeszcze trwa, pierwszego dnia amerykański gość pojawił się w Gdańsku – zdjęcie z Lechem Wałęsą (niemal jak w filmie „Miś”) czy pod bramą Stoczni Gdańskiej i pomnika na Westerplatte może pokazać polonii amerykańskiej, że Mitt Romney wie coś o Polsce, naszej historii i naszych problemach. A jak się pewnie skończy? Tradycyjnie...
Duma, wizy i FMF
Dla Polaków, potencjalny, przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych będzie mieć tylko słowa, które są już zresztą dobrze znane. Z całą pewnością zostaną wypowiedziane tradycyjne formułki w stylu: Jesteśmy dumni, że mogliśmy pomóc Wam w przekształceniach geopolitycznych po upadku komunizmu i to, że Polska stała się liderem oraz przykładem dla innych państw Europy Środkowo-Wschodniej.; Wiem, że jednym z większych problemów jest kwestia wizowa, którą będę starał się rozwiązać z pomocą Kongresu.; Amerykanie dziękują za pomoc polskich żołnierzy w stabilizacji sytuacji w Iraku czy Afganistanie, wiemy iż potrzebujecie środków na modernizację techniczną, którą Wam zapewnimy.
Dumę i wizy zostawmy z boku i skupmy się na mitycznej pomocy w modernizacji polskich sił zbrojnych, dzięki „wspaniałomyślnej” amerykańskiej pomocy wojskowej – znanej także jako FMF (Foreign Military Financing). Program ten stanowi wsparcie dla sojuszników Stanów Zjednoczonych, zakłada bezpłatne pozyskiwanie sprzętu wojskowego oraz szkoleń na terytorium tego kraju – za wszystko płaci amerykański Departament Obrony. Kluczową sprawą jest sprawa pochodzenia broni, 51% jej części musi powstawać na terytorium Stanów Zjednoczonych. Dodatkowo trzeba tu liczyć na poparcie amerykańskiej administracji oraz Kongresu, który przyznaje środki przy okazji uchwalania budżetów. Polska, która od czasu prezydenta Busha Juniora, podobno należy do „kluczowych” sojuszników Ameryki może „pochwalić się” tym iż w ciągu ostatnich piętnastu lat (od 1995 roku) otrzymała środki z programu FMF na poziomie około 500 mln dolarów. Taką samą sumę Izrael otrzymuje (średnio) co dwa miesiące.
Na co wydawane są te pieniądze to już także inna sprawa – obok dobrych rzeczy, do których możemy wymienić wsparcie dla operatorów sił specjalnych czy szkolenia pilotów wielozadaniowych samolotów bojowych, można wskazać też kontrowersyjne. W tej drugiej kategorii można wymienić choćby pozyskanie pięciu średnich samolotów transportowych Lockheed Martin C-130E Hercules, wyprodukowanych niedawno, bo pół wieku temu. Kto raz leciał taką maszyną i widział jak technik pokładowy biega po ładowni sprawdzając szczelność przewodów instalacji hydraulicznej po każdym ruchu na drążkach sterowniczych pilotów nie zapomni takiej przygody przez dłuższy czas swojego życia. Oczywiście, cele na które środki z FMF zostaną skierowane zależy od każdego kraju, jednak w przypadku Polski powinno to pójść w jakość a nie ilość.
Co więc zostanie nam po wizycie Romney’a w Polsce? Poza ładnymi zdjęciami nic. Nasi politycy zostaną poklepani po plecach, usłyszą iż jest OK bądź fantastic. A jak już do Białego Domu wprowadzi się nowy gospodarz, pewnie tradycyjnie zapomni i Gdańsku, Warszawie i skupi się na bardziej palących sprawach...
Dariusz Wiaderski