Reklama

Geopolityka

NASZA RELACJA Z KAIRU: Egipt pozostanie w rękach armii, pytanie jakiej armii?

Egipski M1A1 Abrams rozdziela protestujących w lutym 2011 r. - fot. Peter Macdiarmid/Getty Images
Egipski M1A1 Abrams rozdziela protestujących w lutym 2011 r. - fot. Peter Macdiarmid/Getty Images

Przypatrującemu się z bliska sytuacji w Egipcie, często zdarza się nie widzieć pełnego obrazu uwarunkowań geopolitycznych, które determinują los tego kraju od tysiącleci. Powodują one, że  to właśnie armia pozostanie najprawdopodobniej głównym graczem na arenie egipskiej, i to na co najmniej dziesięciolecia.



Egipt to gęsto zaludniony, biedny kraj uzależniony od Nilu i zdany na łaskę dominującej potęgi morskiej, czyli obecnie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Utrzymanie tak dużej populacji (ponad 83 mln) na tak niewielkiej powierzchni zdatnej do zamieszkania (35 tys. km2) wymaga ogromnych, stałych nakładów na rozbudowę i utrzymanie infrastruktury transportowej, agrokulturalnej i sanitarnej.

Czytaj też:  Czy dojdzie do rapprochementu Iranu z Egiptem?

Następstwem tego jest konieczność istnienia silnej władzy centralnej, zdolnej do przeprowadzenia powyższych inwestycji i utrzymania stabilizacji wśród nieustannie rosnącej populacji, która co naturalne domaga się coraz większej redystrybucji dochodu narodowego.

Silna władza centralna ma jednak to do siebie, że łatwo ulega demoralizacji. Konieczna z przyczyn geograficznych koncentracja kapitału i zasobów w jej rękach powoduje równocześnie ryzyko przywłaszczania sobie ich części. Choć nie jest to zdecydowanie najważniejszy powód ubóstwa reszty populacji, nierówności społeczne powodują masowe protesty, zwłaszcza przy niekorzystnej światowej koniunkturze gospodarczej - patrz lata 70 - wzrost cen żywności i protesty przeciw Sadatowi oraz 2011 - ponownie wzrost cen żywności.

Od początku lat 50-tych trzon władzy i zasobów objęły elity związane z egipską armią. To właśnie ta instytucja kontrolowała gospodarkę a także politykę kraju, czerpiąc legitymizację także ze specyficznej sytuacji międzynarodowej, czyli obecności arcywroga - Izraela tuż za wschodnią granicą. Choć Egipt jest jednym obok Jordanii arabskim państwem z podpisanym traktatem pokojowym z państwem żydowskim , nie oznacza to, że będzie trwał on wiecznie, a co najmniej nie w tym samym kształcie. Pokój z Izraelem niesie ze sobą również pozytywne relacje ze Stanami Zjednoczonymi, czego nie będzie w stanie zmienić prawdopodobnie żadna nadchodząca ekipa polityczna.

Czytaj też:  Rocznica Porozumień z Camp David w cieniu narastających napięć egipsko – izraelskich

Do imperatywów armii o znaczeniu egzystencjalnym dla całego narodu należało również zapewnienie dominacji nad górnym biegiem Nilu (zapewnionej przez układ o podziale wód narzucony de facto innym państwom afrykańskim przez Brytyjczyków w 1929 r. gwarantujący Egiptowi i Sudanowi niemal całą wodę najdłuższej rzeki na świecie. Jak dotąd się to udawało, ale Etiopia jest obecnie coraz bliżej ukończenia miliardowej inwestycji - budowy wielkiej zapory na jednym z dopływów Nilu Egipskiego, rzece Omo. Powyższa inwestycja oraz projekty irygacyjne innych państw dorzecza Nilu niesie ze sobą ryzyko spowodowania zmniejszenia dostaw wody dla Egiptu, a tym samym może nawet konfliktu zbrojnego.

Te dwa wyżej wymienione czynniki powodują, że to właśnie armia pozostanie najprawdopodobniej głównym graczem na arenie egipskiej, i to na co najmniej dziesięciolecia.

Imperatywem jest również utrzymanie ciepłych relacji z jedyną globalną potęgą morską, jak i z innymi eksporterami żywności. Gospodarka Egiptu od lat bowiem postawiona była przed trudnym wyborem - czy produkować i eksportować bawełnę i ograniczać produkcję żywności, czy odwrotnie. Egipt poszedł pierwszą drogą, dlatego zmniejszenie rezerw walutowych powoduje ryzyko katastrofy żywnościowej. Nota bene, nie przypadkowo premier Hiszam Kandil w wywiadzie dla jednego z dzienników starał się uspakajać, że "Egiptowi głód nie grozi".

Obecne cywilne władze starają się jednak kwestionować te fakty, czego papierkiem lakmusowym mogą być m.in. stosunki z Iranem.

Nie postrzega ono Iranu jako swojego wroga, choć niektórzy w szeregach bractwa, a także najbardziej autorytatywny ośrodek religijny w świecie muzułmańskim al-Azhar mocno krytykują Iran za politykę wobec Syrii, Bahrajnu czy Jemenu, gdzie stara się promować szyizm kosztem sunnizmu.

Bractwo Muzułmańskie widzi, chociaż nie mówi tego wprost oficjalnie, palącą potrzebę zmiany układu sił na Bliskim Wschodzie poprzez osłabianie sił proamerykańskich. Nie widzi jednak swojego interesu w trwałym sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, a skłania się w stronę Iranu, Chin, Ameryki Łacińskiej, a nawet Rosji.

Równocześnie Bractwo w Egipcie popiera dążenia swojego syryjskiego odpowiednika do przejęcia władzy, ale dostrzega, że może to się odbyć zbyt dużym kosztem – z interwencją zagraniczną włącznie. Widzi równocześnie, że najbardziej na chaosie w Syrii korzystają hegemoni, lokalny – Izrael i globalny – Stany Zjednoczone.

Stanom Zjednoczonym to jednak najwyraźniej nie przeszkadza, o czym świadczy stanowisko sekretarza stanu Johna Kerrego, który odwiedził Kair, jak się okazało po to, by wezwać opozycję do nie bojkotowania wyborów i dialogu z władzą, obiecując równocześnie pomoc finansową.

Być może takie stanowisko jest spowodowane tym, nie tyle sympatią dla Bractwa, o co wielu Egipcjan podejrzewa Waszyngton, ale chłodną analizą, z której wynika że: po pierwsze, Egipt jest skazany na łaskę USA, a po drugie to armia ma ciągle najwięcej do powiedzenia nad Nilem. W takim układzie Bractwo, nawet jeśl i chce prowadzić w przyszłości wrogą wobec Izraela, najważniejszego sojusznika USA w regionie, politykę, nie stanowiłoby zagrożenia, a nawet pomaga kreować wizerunek Baracka Obamy jako obrońcę demokracji.

Dlaczego jednak te kalkulacje mogą okazać się nieprawidłowe?

Z uwagi na ryzyko opanowania najwyższych szczebli i szeregów armii przez zideologizowanego gracza, którym jest Bractwo Muzułmańskie.

Strategia zmierzająca do opanowania państwo przez Bractwo różni się zasadniczo od wybranej przez byłego prezydenta, zakończonej rewolucją, lub jak twierdzą inni przewrotem pałacowym dokonanym przez armię rękami ludu.

Hosni Mubarak, namaszczając swojego syna Gamala na następce "tronu", który przygotowywał się do dalekoidącej prywatyzacji egipskiej gospodarki kontrolowanej przez "starą gwardię", chciał płynąć "pod prąd", antagonizując tym samym wojskowych. Chciał on stworzyć nową, cywilną oligarchię, na co armia nie mogła pozwolić. Bractwo nie chce tymczasem walczyć z armią, lecz chce być armią. Na tym właśnie polega, proces, określany przeze mnie fraternalizacją armii.

Trudno jest jednak określić jak silna jest pozycja członków, ewentualnie sympatyków Bractwa w armii. Wypowiedzi i działania obecnego ministra obrony Abd al-Fattaha as-Sisiego wskazują na to, że szala przechyla się na stronę, starych, niezwiązanych z Braćmi "pretorianów".

Czytaj tez: Pierwsze tygodnie prezydenta Mursiego. Ocena i prognoza.

Wszelkie przewidywania co do przyszłości Bliskiego Wschodu są jednak obarczone dużym ryzykiem niesprawdzalności.

Marcin Toboła
Reklama
Reklama

Komentarze