Geopolityka
Biden staje "szefem koalicji państw demokratycznych"?
Czy Joe Biden staje się szefem koalicji państw demokratycznych – pytają francuscy komentatorzy. Rozpoczynająca się w Wielkiej Brytanii podróż prezydenta USA do Europy już jest szeroko omawiana nad Sekwaną. Większość publicystów zauważa, że „America is back” – Ameryka wróciła.
Dzienniki "Le Figaro" i "Le Monde" w tytułach komentarzy piszą o przywództwie "nowego sojuszu państw demokratycznych". Na pierwszy plan wysunął je też waszyngtoński korespondent Radio France Gregory Philipps.
"Przesłaniem prezydenta Bidena do Europejczyków będzie potwierdzenie, że my, liberalne demokracje, jesteśmy razem, by sprostać wielkim wyzwaniom, takim jak walka z globalnym ociepleniem. Chiny również będą ważnym tematem rozmów, gdyż Biden pragnie, by Europejczycy dołączyli do priorytetu jego polityki, jakim jest strategiczna rywalizacja z Pekinem" – mówił w radiu France Info dyrektor działu Europy waszyngtońskiego think tanku Atlantic Council, Benjamin Haddad.
"Le Monde" cytuje doradcę Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego Jake’a Sullivana, który - jak wskazuje gazeta - "sprawy nie owijał w bawełnę": "To demokracje i nikt inny - ani Chiny, ani inne autokracje – mają pisać reguły handlu i technologii na wiek XXI".
Komentatorzy dziennika zwracają uwagę, że "ten nowy sojusz demokracji", do którego Waszyngton chce wciągnąć państwa znad Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego (Australia, Indie, Korea Płd. i RPA zaproszone zostały do dyskusji na szczyt G7), "często odbierany jest w Europie jako amerykański nakaz doszlusowania do wielowymiarowego starcia z Chinami - systemowym rywalem USA".
Według gazety "za słodkimi słówkami Bidena kryje się dwuznaczność stosunku do Europejczyków, którzy śnią, że są mocarstwem, a Waszyngton traktuje ich z opiekuńczym pobłażaniem".
"Le Monde" przypomina, że wciąż nie mianowano ambasadorów USA przy NATO i UE, a "dowodem brutalności, godnym ery (b. prezydenta USA Donalda) Trumpa", nazywa ogłoszenie wycofania się z Afganistanu bez uprzedzenia sojuszników.
Agencja AFP jako "kulminacyjny punkt" podróży prezydenta USA wskazuje genewskie spotkanie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. "Oczekiwania Białego Domu są skromne – za cel spotkania stawia sobie większe ustabilizowanie i przewidywalność wzajemnych stosunków" z Kremlem – informuje agencja. Po czym cytuje b. zastępcę sekretarza generalnego NATO, amerykańskiego dyplomatę Alexandra Vershbowa: "Problem w tym, że nie jest pewne, czy Putin chciałby bardziej stabilnych i przewidywalnych relacji". "Le Monde" wieszczy, że "spotkanie zaowocuje jedynie skorowidzem rozbieżności między Waszyngtonem a Moskwą".
Natomiast komentator "Le Figaro" Renaud Girard pisze, że Chiny w oczach prezydenta USA stanowią dla jego kraju "zagrożenie strukturalne", a Rosja "gospodarczo o wiele słabsza od Chin, zagrożenie jedynie koniunkturalne, z powodu ograniczonych ekspedycji wojskowych do państw dla niej buforowych, jakimi są Gruzja i Ukraina". Jego zdaniem "Biden nigdy nie pójdzie na wojnę o Krym albo Donbas", a na długą metę chciałby wciągnąć Moskwę do konfrontacji z Chinami.
"Inteligentnym, mocnym gestem" nazywa publicysta zniesienie sankcji wobec budowy gazociągu Nord Stream 2, gdyż "udowadnia Putinowi, że w przeciwieństwie do polityki wobec Chin nie zamierza wypowiadać mu wojny gospodarczej i jednocześnie robi prezent (kanclerz Niemiec Angeli) Merkel, która stała się trudnym sojusznikiem".
"Zwolenniczka multilateralizmu i grzecznej dyplomacji Francja swobodniej będzie się czuła z Bidenem niż z Trumpem, ale nie powinna dać się zwieść jego dobrym manierom i wielkim pryncypiom" – radzi komentator "Le Figaro".