Reklama

Ładunek wybuchowy eksplodował w centrum stolicy Tajlandii, Bangkoku, wczoraj o godz. 18:56 czasu lokalnego na skrzyżowaniu Ratchaprasong, w pobliżu hinduistycznej świątyni Erawan, przy linii kolejki „Skytrain”. Detonacja bomby o mocy szacowanej przez tajską policje na ok. 3 kg TNT spowodowała śmierć 22 osób. Wśród ofiar są obcokrajowcy - obywatele Chin, Malezji, Filipin i Singapuru. Ranne zostały 123 osoby. Szef tajskiej policji poinformował, że bomba ukryta była w rurze owiniętej białym materiałem. W odległości 30 metrów od eksplozji znaleziono urządzenie, które najprawdopodobniej posłużyło sprawcom jako detonator. Nie jest jasne gdzie ukryty był ładunek wybuchowy. Dzisiaj ujawniono nagranie z monitoringu, na którym widać domniemanego sprawcę ataku. Policja informuje też o znalezieniu drugiej bomby, którą jednak udało się rozbroić. Nie jest to pierwszy akt terroru w targanej politycznymi niepokojami Tajlandii. Do ataku bombowego w rejonie Ratchaprasong doszło już w lutym br. Wtedy jednak eksplozja dwóch niewielkich bomb jedynie zraniła dwie osoby, nie powodując ofiar śmiertelnych. Odpowiedzialnych za tamten akt terroru nie udało się do dziś ustalić.

Do tej pory żadna organizacja, działająca w niestabilnym kraju, nie wzięła na siebie odpowiedzialności za zamach. Protesty trwające od października 2013 roku doprowadziły do wojskowego zamachu stanu w maju 2014 roku i do wprowadzenia trwającego do końca marca 2015 roku stanu wojennego. Premier Tajlandii i lider junty wojskowej Prayuth Chan-ocha wykorzystał już sytuację do zaatakowania opozycji i stwierdził, że mężczyzna podjerzany o dokonanie zamachu może być związany z ruchem „Czerwonych Koszul” czyli Zjednoczonym Frontem na rzecz Demokracji przeciw Dyktaturze. Warto wspomnieć, że wprawdzie ta organizacja organizowała protesty, na których dochodziło do aktów przemocy i ataków na przedstawicieli władz, to jednak nigdy nie miała na swoim koncie czynu podobnego do wczorajszego zamachu terrorystycznego.

W Tajlandii od lat 60. XX wieku trwa też separatystyczna rebelia na południu kraju, w prowincjach graniczących z Malezją. W ostatnich latach główną rolę w szeregach separatystów przejmują dżihadyści, którzy walczą zarówno z buddystami, jak i umiarkowanymi muzułmanami popierającymi rząd w Bangkoku. W 2012 roku w południowej prowincji Yala doszło do skoordynowanego zamachu z użyciem samochodów-pułapek, w którym zginęło 16 osób. Wprawdzie nikt nie przyznał się do tego aktu terroru, to jednak łączy się go z antytajską rebelią. Do tej pory jednak separatyści nie atakowali na północy Tajlandii.

Jest jeszcze za wcześnie, by w sposób zdecydowany określić winnych wczorajszej masakry w centrum Bangkoku. Nie jest też do końca jasny cel, jaki chcieli osiągnąć zamachowcy detonując bombę na skrzyżowaniu Ratchaprasong. Być może chodziło o uderzenie w mniejszość wyznającą hinduizm, stąd eksplozja w pobliżu ich jednej z najważniejszych świątyń w stolicy Tajlandii. Niewykluczone też, że terroryści chcieli też dzięki temu aktowi przemocy osłabić ekonomię kraju, uzależnionego od przemysłu turystycznemu, odpowiadającego za ponad 10% jego PKB.

Andrzej Hładij

 

 

 

Reklama
Reklama

Komentarze (1)

  1. Marek

    Na razie nie wiadomo kto, ale ja obstawiam dżihadytów, bowiem dziwnym trafem ostatnio jest tak, że wszędzie gdzie jest islam, tam są terroryści i ich bomby.