Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie
Jaka obrona przeciwlotnicza dla fregaty „Miecznik”?
Najprawdopodobniej żaden z okrętów rozpatrywanych przez Polską Grupę Zbrojeniową w ramach programu „Miecznik” nie będzie rozwiązaniem optymalnym dla Marynarki Wojennej RP. I wcale nie dlatego, że fregaty proponowane przez brytyjski Babcock, niemiecki tkMS i hiszpańską Navantię są złe, ale dlatego, że były one projektowane do działania w zupełnie innych warunkach niż istnieją w Polsce.
Oczywiście zawsze istnieje szansa, że polskie wymagania uwzględniają wszystkie zagrożenia, z jakimi zmierzą się „Mieczniki” operując na Bałtyku. Nasze rozmowy z firmami proponującymi morskie systemy uzbrojenia wskazują jednak na coś zupełnie innego. I nie byłoby to zresztą żadnym zaskoczeniem.
Marynarka Wojenna RP już bowiem od dawna działa zachowawczo jeżeli chodzi o wymagania na swoje okręty. Zasadniczo zawsze chciano mieć jak najwięcej i to tylko tego, co już wykorzystują inne państwa. Co ważne nie wyciąga się żadnych wniosków z już popełnionych błędów. Tymczasem warto sobie przypomnieć, że również przed 1939 rokiem zbudowano za ogromne pieniądze flotę, która owszem, mogła działać skutecznie, jednak nie w obronie polskiego wybrzeża.
Dopiero operacje bojowe pokazały kosztem życia wielu polskich marynarzy, że nasze niszczyciele sprawdziły się jedynie w warunkach, które nie przypominały tych, jakie panują na Bałtyku, a szczególnie w sąsiedztwie niemieckich Prus Wschodnich. ORP „Burza” i ORP „Błyskawica” zyskały więc sławę broniąc konwojów i wykonując dalekomorskie patrole.
Natomiast ORP „Wicher” i stawiacz min ORP „Gryf”, walcząc w polskich warunkach, zostały zatopione już 3 września 1939 roku przez praktycznie bezkarnie operujące, niemieckie samoloty. Podobny los czekał również niszczyciel ORP „Grom”, który działał skutecznie tylko wtedy, gdy wykonywał dalekomorskie patrole operacyjne i eskortował konwoje. W momencie jednak, gdy zaczął działać w pobliżu norweskiego wybrzeża, został szybko zatopiony przez jeden niemiecki samolot Heinkel He-111.
Sytuacja mogła się zmienić po wojnie, ale jak się okazała – się nie zmieniła. Główną przyczyna było oczywiście to, że Związek Radziecki przekazywał jedynie te okręty, które chciał. Ale nawet, gdy zamierzano zbudować coś w Polsce samodzielnie, to poza okrętami desantowymi bazowano przede wszystkim na zagranicznych projektach.
Jeszcze gorzej było w przypadku okrętów przeciwminowych, ponieważ miały być one polską specjalnością. Jednak i w tym przypadku Marynarka Wojenna RP był zawsze krok z tyłu. Jeżeli więc na zachodzie stawiano na niszczyciele min, to w Polsce rozpoczęto budowę „plastikowych” trałowców projektu 207. Gdy w krajach natowskich zaczęto pracować nad koncepcją okrętów przeciwminowych to w Polsce zaczęto budować niszczyciele min typu Kormoran. Zawsze o krok z tyłu.
Czy jest szansa by w okrętach bojowych było lepiej? Oczywiście, ale poprzednie programy nie napawają optymizmem. Jeżeli bowiem chciano w Polsce zbudować serię korwet ZOP to powstał jeden, prototypowy okręt ORP „Kaszub”, który zresztą przypominał koncepcją budowane w NRD sowieckie korwety typu Parchim. Jeżeli chciano zbudować uderzeniowe „Gawrony”, to zamiast siedmiu korwet powstał jeden prototypowy ORP „Ślązak” z uzbrojeniem patrolowca. Oczywiście w przypadku fregat z programu „Miecznik” może być inaczej. Jednak niepokoi chociażby to, że my tak naprawdę nie wiemy, co ma otrzymać Marynarka Wojenna RP.
Z jednej strony nie można więc krytykować teraz tego, czego na razie nikt poza MON-em i PGZ nie zna. Z drugiej jednak strony tracimy w ten sposób kontrolę nad sytuacją, ponieważ kiedy okręt z systemami uzbrojenia zostanie wybrany i wszystko stanie się jasne, to będzie już za późno na dokonywanie generalnych zmian i ewentualną krytykę. Dlatego warto głośno wyrażać swoją opinię o tym, jakie powinny być polskie fregaty, by nikt nie mógł się później tłumaczyć brakiem wiedzy. A takiej dyskusji w przypadku fregat „Miecznik” niestety nigdy nie było.
Powinna się ona zacząć od podstawowego założenia, że nasze przyszłe fregaty powinny być rzeczywiście unikalne. Zagrożenia, z jakimi będą musiały się zmierzyć polskie „Mieczniki” istnieją bowiem na stałe tak naprawdę jedynie w przypadku Ukrainy, Izraela, Krajów Nadbałtyckich, Gruzji i Korei Południowej. To te państwa bowiem graniczą bezpośrednio ze swoim, najbardziej prawdopodobnym przeciwnikiem, który w czasie konfliktu zbrojnego może użyć w odniesieniu do ich okrętów szeroką gamę systemów uderzeniowych - nawet tych, najkrótszego zasięgu i to w nieograniczonej ilości.
Z takim zagrożeniem nie stykają się na stałe jednostki pływające: ani krajów Europy Zachodniej, ani Stanów Zjednoczonych. Niszczyciele przeciwlotnicze typu Arleigh Burke, Horizon, Álvaro de Bazán czy Daring są bowiem przygotowane do zwalczania wielu rodzajów celów powietrznych, ale przede wszystkim w sytuacji, gdy płyną na pełnym morzu, daleko od wybrzeży przeciwnika. Wtedy zagrożeniem może być jedna, maksymalnie kilka rakiet, wystrzelonych z pojedynczego okrętu podwodnego, albo z samolotu dalekiego zasięgu, o ile oczywiście obu tym platformom udałoby się zbliżyć na odpowiednią odległość.
Gdyby jednak takich środków ataku powietrznego pojawiło się trzydzieści, to już mógłby być duży problem. Tymczasem taka sytuacja w przypadku polskich „Mieczników” jest jak najbardziej prawdopodobna. Rosjanie nie bez powodu zmieniają charakter swoich sił we Flocie Czarnomorskiej, a przede wszystkim we Flocie Bałtyckiej. Wprowadzane przez nich systemy muszą bowiem móc działać w danej sytuacji geomilitarnej, a więc być skuteczne w odniesieniu do okrętów, jakie będzie wykorzystywał potencjalny przeciwnik. Czyli także fregat „Miecznik”. Rosjanie się z tym zresztą nie kryją już teraz szkoląc swoje baterie rakiet nadbrzeżnych Obwodu Kaliningradzkiego w zwalczaniu celów nawodnych znajdujących się właśnie w pobliżu wschodniego i środkowego, polskiego wybrzeża.
Co grozi fregatom „Miecznik” na Bałtyku
By ocenić, na ile dana jednostka pływająca będzie przydatna w czasie faktycznego konfliktu zbrojnego w uwarunkowaniach wschodniego Bałtyku, wystarczy tylko rozpatrzyć możliwe do przeprowadzenia na nią przez Rosjan scenariusze ataku i sprawdzić, czy przyszłe okręty Marynarki Wojennej RP, będą się w stanie przed nimi obronić. Robiąc taką ocenę trzeba jednak pamiętać, że polskie fregaty nie będą walczyły tylko z rosyjskimi okrętami i samolotami,… ale przede wszystkim z lądem. Tak więc wszystko to, co może być teoretycznie wystrzelone lub wysłane z Obwodu Kaliningradzkiego, trzeba wziąć pod uwagę tworząc wymagania na system obronny polskich fregat.
W ten sposób myślą zresztą Rosjanie, którzy wiedząc o zakupie przez Polskę Nadbrzeżnych Dywizjonów Rakietowych nie wprowadzają do Floty Bałtyckiej dużych okrętów klasy niszczyciel i fregata, a jedynie małe jednostki – najwyżej klasy korweta. Każda z nich jest jednak wyposażona w miarę skuteczny, rakietowy system obrony przeciwlotniczej, który teoretycznie daje możliwość obrony nawet przed kilkoma rakietami atakującymi jednocześnie.
W przypadku najmniejszych korwet (np. typu „Bujan-M” i „Karakurt” o wyporności poniżej 1000 ton) nie wymaga się zresztą nawet, by one wychodziły na morze. Ich głównym zadaniem jest bowiem odpalenie rakiet manewrujących systemu „Kalibr”, których zasięg jest większy niż 2000 km… lub hiperdźwiękowych rakiet przeciwokrętowych „Cirkon”. I mogą to zrobić również z portu. Kontrolę nad morskimi liniami komunikacyjnymi Rosjanie zamierzają bowiem sprawować nie za pomocą okrętów, ale przede wszystkim wykorzystując masowo baterie rakiet nadbrzeżnych, rakiety manewrujące oraz drony.
Systemu, który uwzględniałby tak szeroko wykorzystywane, różnorodne efektory, nie mają bazowe wersje hiszpańskich okrętów F100, brytyjskich Arrowhead 140 oraz niemieckich MEKO 300 i trzeba je będzie na nich dopiero zintegrować. Chodzi przede wszystkim o przygotowanie się na intensywne uderzenia oraz możliwość użycia przez Rosjan uzbrojenia, z którymi zachodnie okręty na Atlantyku i Pacyfiku na pewno się nie spotkają.
Polskie jednostki pływające na Zatoce Gdańskiej i stojące w Gdyni muszą bowiem zakładać, że zaatakuje je wszystko to, co tylko zdoła przelecieć z Obwodu Kaliningradzkiego, a więc pokonując odległość od 75 do 100 km. I wcale nie chodzi tu o rakiety przeciwokrętowe z baterii nadbrzeżnych „Bał” i „Bastion”, bo to specjalistyczne uzbrojenie ma w swoim zasięgu: albo połowę (jak w przypadku poddźwiękowych rakiet Ch-35 „Uran”), albo i całe polskie wybrzeże (jak w przypadku ponaddźwiękowych rakiet P-800 „Oniks”).
W odniesieniu do Trójmiasta i nieruchomych okrętów na Zatoce Gdańskiej, Rosjanie mogą bowiem bez problemu stosować również rakiety niekierowane kalibru 300 mm systemów „ziemia- ziemia” „Smiercz” i „Tornado” o zasięgu maksymalnym 90 km oraz system „Iskander-M” o zasięgu 500 km.
Jednak zupełnie nowym zagrożeniem do uwzględnienia dla Gdyni, Helu i fregat „Miecznik” są niewątpliwie rosyjskie drony. Trzeba więc być przygotowanym na odparcie ataku działających wzdłuż całego polskiego wybrzeża, bezzałogowych samolotów, uzbrojonych w pociski kierowane, podobnych do amerykańskiego Reapera i tureckiego Bayraktara. Operując najczęściej pojedynczo, tylko pozornie są one dla systemów przeciwlotniczych normalnym celem powietrznym. W rzeczywistości różnią się one od samolotów bojowych tym, że latają wolniej (mogą być więc ignorowane przez standardowe radary obrony powietrznej), jak również mają o wiele mniejszą, skuteczną powierzchni odbicia.
Dodatkowo są tanie, ponieważ np. jeden turecki Bayraktar kosztuje jedną trzecią tego, co trzeba zapłać za rakietę PAC-3 MSE i tyle samo, co rakieta krótkiego zasięgu. Przeciwnikowi może się więc opłacać wysyłać większe drony, by po pierwsze: wskazać położenie systemów przeciwlotniczych (co było widoczne np. w czasie konfliktu w Górskim Karabachu 2020 roku), a po drugie, by zmniejszyć zasób amunicji dostępnej na wyrzutniach. Jest to szczególnie niebezpieczne dla okrętów, które nie mają możliwości uzupełnienia zapasu rakiet na morzu, a więc przez drony mogą się pozbyć swojego uzbrojenia przeciwlotniczego.
Zagrożeniem jeszcze trudniejszym do zwalczania od dronów bojowych jest różnego rodzaju amunicja krążąca. A jest ona jak najbardziej prawdopodobnym środkiem ataku ze strony rosyjskiej na polskie fregaty. Izraelska amunicja krążąca „Harop” o 23-kilogramowej głowicy bojowej ma zasięg łączności do 200 km i autonomiczność 9 godzin. Jej rosyjski odpowiednik startujący z okolic Bałtijska, będzie więc mógł atakować cele nawodne na wysokość Słupska czekając w powietrzu w tamtym regionie na odpowiedni moment ataku nawet przez 7 godzin.
Ale atak mogą również przeprowadzić o wiele mniejsze bezzałogowce-kamikaze i to działając w roju. Są one niewielkie, mają mały zasięg oraz ładunek bojowy ważący tylko 1 kg, ale uderzając w dokładnie wyznaczony punkt na okręcie, mogą go „oślepić”, a nawet całkowicie wyłączyć z walki. Wiadomo, że takie rozwiązania są wprowadzane m.in. w Chinach, Izraelu, Stanach Zjednoczonych i Turcji, a więc na pewno są również przygotowywane w Rosji. O możliwościach minidronów-kamikaze może świadczyć turecki kwadrokopter Kargu, który nie tylko może działać w roju, ale również samodzielnie identyfikować, wybierać cel i podejmować decyzje o jego zaatakowaniu.
Takie zagrożenie nie wystąpi na pewno na Atlantyku oraz Pacyfiku, ponieważ dron klasy Kargu ma zasięg 10 km w trybie kierowania i około 30 km w trybie autonomicznym. W przypadki „Mieczników” działających na Bałtyku jest jednak ono jak najbardziej realne. Polskie fregaty przyszłości muszą więc być przygotowane na atak roju nawet kilkudziesięciu dronów, które będą atakowały ich czułe punkty, nadlatując w grupach jednocześnie z wielu kierunków i wysokości. Ich mały zasięg w przypadku Bałtyku nie ma żadnego znaczenia, ponieważ Rosjanie z Obwodu Kaliningradzkiego mogą na bardzo wiele sposobów dostarczyć kontener „startowy” z dronami na odpowiednią odległość od fregaty, montując go nawet na cywilnej jednostce pływającej lub bardzo szybkiej łodzi motorowej wykonanej w technologii stealth. Takie kontenery są już dostępne i pozwalają na szybkie wysłanie w powietrze nawet stu dronów.
Ale drony-kamikaze mogą być także odpalane z dalekosiężnej amunicji kasetowej, z zasobników podwieszonych pod większymi statkami powietrznymi w tym bezzałogowymi (technologię tą już opanowali Amerykanie i Chińczycy), a nawet z niewielkich wyrzutni moździerzowych dostarczonych w ramach operacji specjalnej na polski brzeg.
Do przenoszenia dronów powietrznych są również przygotowywane okręty podwodne. Oficjalnie uważa się, że takie bezzałogowce mają służyć głównie do rozpoznania. W rzeczywistości wystarczy jedynie zamontować na pokładzie okrętów podwodnych kontenery transportujące setki minidronów, by te po wypłynięciu na powierzchnię, znalazły się w powietrzu i wykonały autonomicznie atak na znajdującą się w pobliżu jednostkę pływającą. I mogą to zrobić również w czasie pokoju, ponieważ nikt tak naprawdę nie będzie wiedział skąd pochodzą nadlatujące bezzałogowce.
Jak można wyeliminować polskie fregaty „Miecznik” z walki?
Czy takie zagrożenie dronami jest rzeczywiście realne? Odpowiedź jest prosta, jeżeli się pamięta, że za każdym razem, gdy pojawi się nowy okręt to ewentualny przeciwnik opracowuje jak najbardziej skuteczne sposoby jego wyłączenia z walki. Bo wbrew pozorom wcale nie musi chodzić o jego zatopienie. Wystarczy chociażby wyeliminować główne źródło informacji okrętowego systemu przeciwlotniczego, a więc radar – poprzez atak na jego system antenowy. Żeby definitywnie uszkodzić antenę obrotową np. na fregatach typu FREMM czy Arrowhead potrzebny jest tak naprawdę jeden niewielki dron. Cztery bezzałogowce mogą z kolei wyłączyć system samoobrony niszczyciela przeciwlotniczego typu Arleigh Burke i innych okrętów mających po cztery anteny ścianowe wkomponowane w nadbudówkach.
Wcześniej, by osiągnąć taki efekt trzeba było stosować o wiele bardziej kosztowną taktykę działania. Najprostszą z nich było po prostu przesycenie okrętowego systemu przeciwlotniczego. W przypadku Bałtyku jest to o tyle łatwe, że z Obwodu Kaliningradzkiego może polecieć w kierunku polskich fregat nawet kilkadziesiąt rakiet przeciwokrętowych jednocześnie i to trzech różnych typów (w tym ponaddźwiękowe „Oniksy” i hiperdźwiękowe „Cirkony”).
By jeszcze bardziej utrudnić obronę, można wysyłać w jednym szyku z rakietami przeciwokrętowymi także samoloty bojowe, które w momencie włączenia przez okręt radarowych systemów obserwacji i śledzenia odpalałyby pociski antyradarowe i zawracały unikając zestrzelenia. Pociski takie, lecąc trzy razy szybciej niż rakiety przeciwokrętowe, uderzyłyby w radary okrętów wcześniej, torując drogę dla lecącej za nią, większej amunicji.
Obecnie rolę rakiet przeciwradarowych mogą przejąć drony, o wiele łatwiejsze do dostarczenia, trudniejsze do zestrzelenia i tańsze w użyciu. To ich zadaniem może być wyłączenie systemów obserwacyjnych, by nadlatujące rakiety miały ułatwione zadanie atakując okręt. I znowu wystarczy, by na niskiej wysokości, na odległość 20-30 km od okrętu podleciały samoloty z podwieszonym zasobnikiem i przed zawróceniem wysypały z niego kilkadziesiąt lub kilkaset minidronów, tak jak wcześniej stosowało się amunicję kasetową.
Jak można obronić polskie fregaty „Miecznik”?
Do walki z takim nagromadzeniem zagrożeń trzeba włączyć wszystko, co jest dostępne, dbając przy tym, by z zasady ograniczony na okręcie zapas amunicji wystarczył jak najdłużej. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy będzie się dobierało efektor optymalnie do atakującego obiektu. Nie można się więc oprzeć jedynie na standardowych systemach rakietowych, gdzie w wyrzutniach pionowego startu umieszcza się zarówno rakiety przeciwlotnicze: średniego, jak i krótkiego zasięgu. Nawet najbardziej optymistyczne analizy wykażą, że ich zapas na klasycznych fregatach nie pozwala na bezpieczne działanie w pobliżu nieograniczonych zasobów Obwodu Kaliningradzkiego. To co wystarczy bowiem niszczycielom amerykańskimi na oceanach, na Zatoce Gdańskiej wystarczyłoby zaledwie na kilka minut walki.
Trzeba też pamiętać, że dodatkowym zabezpieczeniem i uzupełnieniem dla rakiet nie są standardowe systemy artyleryjskie, nawet wielolufowe. Pomimo szybkostrzelności ich celność w odniesieniu do takich celów jak np. drony-kamikaze jest niewystarczająca, by strącić kilkanaście lub kilkadziesiąt nadlatujących jednocześnie bezzałogowców. Internet jest pełen filmów, w których systemy Phalanx i AK-630 mają problemy w skutecznym trafieniu nawet tak dużych celów, jak szybkie łodzie motorowe oraz nieruchome balony-cele. Materiały te wyraźnie pokazują, ile trzeba zużyć amunicji, by w ogóle w takie obiekty trafić i ile czasu to zajmuje. Jeżeli uwzględni się przy tym okres, w jakim mechaniczny system lufowy przerzuci się na kolejny cel w innym sektorze i na innej wysokości, to widać, że przy ataku dronów w roju, wielolufowe systemy artyleryjskie mogą się nie sprawdzić.
Paradoksalnie skuteczniejsze mogą być w tym przypadku armaty jednolufowe, jednak pod warunkiem, że będą one wykorzystywały amunicję programowalną. Testy wykazują bowiem, że przy standardowych pociskach nawet trafienie do stosunkowo dużych łodzi motorowych może stanowić problem, jeżeli się tylko poruszają. W przypadku małych dronów, szybszych i manewrujących również w wysokości, taka skuteczność byłaby o wiele mniejsza.
Amunicja programowalna daje większe możliwości, pozwalając np. w odpowiednim momencie rozsypać na drodze dronów wiele odłamków lub w wybuchu zniszczyć bezzałogowce. W odróżnieniu od rakiet, takie rozwiązanie powoduje mniejsze straty uboczne oraz jest już dopuszczalne biorąc pod uwagę koszt-efekt – tym bardziej, że można je zoptymalizować do określonego typu celu.
Czytaj też: PGZ tworzy konsorcjum ws. Miecznika
W przypadku amunicji programowalnej przestaje się już liczyć kaliber, ale jej zapas, jaki może być przenoszony na okręcie. W tym momencie wraca dyskusja na temat tego, jaka armata powinna być zabierana na pokład „Miecznika”. W odniesieniu do niewielkich celów, takich jak drony, rakiety i małe, szybkie łodzie motorowe przydatniejsze wydają się być armaty mniejszego kalibru, ze względu na: szybkostrzelność, wagę oraz przechowywany zapas - tańszej zresztą amunicji.
Taki wniosek wyciągnęli m.in. Amerykanie montując na swoich okrętach do działań przybrzeżnych LCS typu Freedom i Independence armaty dziobowe „zaledwie” kalibru 57 mm. Uznali bowiem, że operując głównie na wodach brązowych, muszą włączyć do walki z istniejącymi tam zagrożeniami wszystkie dostępne systemy – w tym armatę główną. A trudno jest strzelać do niewielkich dronów i łodzi motorowych z armaty kalibru 76 mm i wyżej.
Niestety w Polsce prestiż okrętu dla wielu marynarzy zależy od średnicy lufy armatniej i ilości zabieranych rakiet. Przy takim rozumowaniu przestaje mieć znaczenie fakt, że takie uzbrojenie w obecnych czasach jest praktycznie bezużyteczne. Mało kto bowiem zakłada, by działając na Bałtyku możliwe byłoby kiedykolwiek niszczenie artylerią „Mieczników” systemów brzegowych, albo mogło dojść do walki artyleryjskiej z okrętami przeciwnika.
Z kolei wymagania na systemy antydronowe i antyrakietowe „Mieczników” nie były nigdy mocno akcentowane. Tymczasem są dostępne, tanie pociski (kosztujące mniej niż 50 tysięcy dolarów), wyspecjalizowane w zwalczaniu jedocześnie wielu małych i szybkich celów takich jak rakiety (w tym np. strzelane z bezzałogowców), amunicja artyleryjska czy drony. Takie zbrojenie jest ważne, ponieważ tylko różnorodność i dostępność efektorów daje szansę przeżycia polskim fregatom w pobliżu Obwodu Kaliningradzkiego.
Przykładem prawidłowego podejścia do okrętów działających w podobnych warunkach jest Izrael. Opracował on bowiem dla swoich okrętów kompleks obrony, będący morską wersją najlepiej sprawdzonego w działaniach bojowych na świecie, wielowarstwowego systemu przeciwlotniczego. Jego najniższy poziom jest zabezpieczony przez system rakietowy Iron Dome. Zapewnia on możliwość atakowania wielu celów jednocześnie w zakresie 360 stopni w azymucie.
Stosowany w Iron Dome pocisk przechwytujący „Tamir” jest nie bez powodu uważany za najlepiej sprawdzoną w boju rakietą przeciwlotniczą wykonując - jak deklaruje producent – łącznie ponad 2,5 tys. przechwyceń z 90 procentową skutecznością. Od 2011 roku wykorzystuje się go bowiem skutecznie do obrony izraelskich miast i wsi.
Nie można tu jednak mówić o skuteczności „Tamirów”, biorąc pod uwagę ilość wystrzelonych na Izrael pocisków i pocisków zestrzelonych przez Iron Dome. Izraelski system kierowania i dowodzenia jest bowiem tak zorganizowany, że zwalczane są tylko te obiekty powietrzne, które zagrażają obszarom zaludnionym i ważnym obiektom. Ignorowane są natomiast te pociski, które lecą w kierunku terenów niezamieszkałych. Pozwala to oszczędzać amunicję, zachowując ją jedynie dla rzeczywistych zagrożeń.
Ze względu na swoją otwartą architekturę system Iron Dome można bardzo szybko zintegrować na okrętach, tym bardziej, że pocisk „Tamir” jest przygotowany do pracy z dowolnym radarem trójwspółrzędnym. Mając aktywną głowicę naprowadzającą nie wymaga on dodatkowo specjalistycznych radarów kierowania uzbrojeniem, mogąc działać według zasady „wystrzel i zapomnij”. Istnieje więc możliwość wysłania w powietrze jednocześnie nawet kilkunastu rakiet do różnych celów, czego nie można np. zrobić na fregatach typu Oliver Hazard Perry.
Rozwiązanie oznaczone jako C-Dome zostało już sprawdzone w działaniu na izraelskich korwetach i wykazało się identyczną skutecznością, jak jego lądowy odpowiednik. Wykorzystuje się w nim zresztą ten sam pocisk „Tamir”, z tym że jest on odpalany z wyrzutni pionowego startu.
Izraelski system obrony powietrznej jest o tyle interesujący, że uwzględnia również inne środki dedykowane przeciwko dronom. Kompleks oznaczony jako Drone Dome pozwala zarówno na wykrycie i śledzenie nadlatujących bezzałogowców, jak również na ich neutralizowanie. Izraelczycy wykorzystali w tym dwa najczęściej stosowane efektory, oparte o silne nadajniki zakłóceń elektromagnetycznych oraz silne źródło promieniowania laserowego.
Jest to zresztą zgodne z obecnymi ocenami, że w odniesieniu do małych dronów, najbardziej skuteczne są systemy oparte o energię kierowaną: wykorzystujące wysokoenergetyczny laser, skupioną wiązkę zakłóceń elektromagnetycznych oraz silne impulsy elektromagnetyczne. Takie uzbrojenie pozwala na atakowanie celów z prędkością światła, a co najważniejsze nie jest ograniczone ilością zabieranej amunicji, działając dopóki jest dostarczane zasilanie. A to na okręcie jest zawsze.
Systemy laserowe okazały się zresztą skuteczne nie tylko w odniesieniu do dronów, ale również do innych celów powietrznych. Są one więc coraz bliższe wprowadzenia do wojsk i niewiele brakuje do uruchomienia ich masowej produkcji…. ale nie w Polsce. Nasze wojsko w tej dziedzinie prowadzi bowiem jedynie niekończące się prace analityczno-koncepcyjne bez konkretnej decyzji, która zakończyłaby się wreszcie wdrożeniem.
A szkoda, bo rozwiązań antydronowych do przebadania pod względem przydatności jest o wiele więcej. Czy rzeczywiście trzeba najpierw zbudować okręt, a potem dopiero zastanawiać się jak go chronić? A może warto rozpatrzyć możliwość zastosowania na nim np. specjalnych dronów myśliwskich. Jak się okazuje producenci od dawna proponują takie bezzałogowce, które po starcie mają za zadanie zaatakować obcy drony: albo za pomocą specjalnie opuszczanej siatki, albo poprzez zabierany ze sobą ładunek wybuchowy.
Co ważne takie rozwiązania są również dostępne w Polsce. Mają je np. polskie firmy AP-Flyer, AM Technologies, Hertz Systems i APS, które mogłyby pomóc w opracowaniu systemu antydronowego na „Mieczniki”. Wystarczy tylko przypomnieć proponowany przez firmę AP-Flyer kompleks MADDOS, łączący w sobie zarówno elementy detekcji (z radarem, głowicą optoelektroniczną i odbiornikiem rozpoznania radioelektronicznego), neutralizacji „soft-kill” (z aktywnymi zakłócaczami), jak i neutralizacji „hard-kill” (z dronem kamikaze, który w wersji „soft” może być wyposażony w siatkę przechwytującą, a w wersji „hard” – w głowicę odłamkową). W razie potrzeby całość może być zintegrowana z uzbrojeniem lufowym, wyposażonym w programowalną amunicję ABM. Co ważne rozwiązania proponowane przez firmę AP-Flyer montowane są również na jednostkach pływających, więc zastosowanie systemów antydronowych na okrętach nie jest dla niej niczym nowym.
Jesteśmy w o tyle dobrej sytuacji, że proponowane Polsce okręty w każdym przypadku są w stanie zabrać dowolne uzbrojenie. Trzeba je tylko zaplanować. Problem polega na tym, że o tym, co ma być na „Mieczniku” obecnie decydują również Ci, którzy twierdzili, że w zasięgu Obwodu Kaliningradzkiego mogą działać fregaty typu Adelaide i chcieli je zakupić w Australii dla Marynarki Wojennej RP. Tymczasem Australijczycy wycofali Adeliady uważając, że nie sprawdzą się one na Pacyfiku. A tam nie ma nawet cząstki tego, z czym mogą się zetknąć nasze okręty w czasie konfliktu na Morzu Bałtyckim.
Al.S.
Stąd właśnie pomysł na jednostki stealth Kryją się one nie tylko przed wykryciem przez radary nosicieli broni przeciwokrętowej, ale samym namierzeniem przez głowice radarowe. Jeśli głowica może namierzyć okręt tylko z odległości pojedynczych kilometrów, musi mieć bardzo dokładne koordynaty celu. Tyle, że dobrze zaprojektowana fregata stealth ma wciąż echo 500-tonowego okrętu. Korweta stealth ma echo radarowe jachtu motorowego.
Ślązak
Świetny materiał, ale... W sytuacji konfliktu pełnoskalowego żadna fregata, ani niszczyciel nie przeżyje w Zatoce Gdańskiej. Wartościowe okręty muszą trzymać się okolic Świnoujścia, Kołobrzegu najdalej. Ten wywód na temat izraelskich rakiet ciekawy, dziś Sea Ceptor to wybór Marynarki Wojennej skoro CAMM będzie podstawą dla Narwi. 127 mm armata na okręcie klasy fregata to uzbrojenie o ogromnym potencjale. Żaden Abrams, Miecznik, nawet F-35, niewiele zdziała kluczem jest stworzenie szybkiego, efektywnego sieciocetrycznego otwartego i zdecentralizowanego który da przewagę informacyjną i pozwoli błyskawicznie pokonać teoretycznie potężnego, ale nie tak sprawnego, elastycznego przeciwnika.
wert
nie wywód na temat izraelskich rakiet tylko zwyczajny lobbing i sponsoring
Dalej Patrzący Georealista
Za 10 mld złotych na Mieczniki [realnie wyjdzie pewnie 50% drożej - albo i 100% przy tak wyśrubowanych wymaganiach "superfregaty" - jakiej na świecie nie ma] - czyli za stworzenie samemu sobie kosztownego problemu z utrzymaniem ich na powierzchni - możemy zamiast tego kupić ca 40 tys dronów W2MPIR - i całkowicie zlikwidować cały Obwód Kaliningradzki i jego A2/AD - wpychając Flotę Bałtycką do Petersburga zamkniętą w Zatoce Fińskiej. Przy okazji likwidując zagrożenie lądowe z północy, likwidując problem Przesmyku Suwalskiego - i odwracając sytuację na lądzie. Czy w MON i IU jest choć jeden myślący patriota? A w PMW? Bo uzasadnianie budowy Mieczników zakupem CAM to absurd - lepiej kupić licencję ze 100% know-how na znacznie lepszy południowokoreański KM-SAM II. Czy Barak-MX - ale tez w 100%.
Dalej Patrzący Georealista
Za 10 mld złotych można kupić 40 tys dronów systemu W2MPIR przełamujących każdą A2/AD - zlikwidować cały Obwód Kaliningradzki z jego A2/AD i liczącymi się aktywami bojowymi - oraz rosyjskie siły na Białorusi na głębokość przynajmniej 200 km. Czyli wynik absolutnie niemożliwy nie to że dla 3 Mieczników - ale dla całej Royal Navy - która zresztą w razie W nie ma najmniejszego zamiaru wchodzić na Bałtyk.
Polanski
Rozwiązaniem 400 Krabów wokół Królewca. Po jednej salwie odechce się wojowania.
tadek
Wystarczy 30 sztuk .Już tam stoją .Ostatnio dojechało chyba 9 slowackich armatohaubic Zuzanna2 po modernizacji .Strzelaja na 40 km .Po jednej salwie tam nie będzie co zbierać .
Hmmm
Bez porządnego OPL i systemów antydronowych te Kraby, przyszłe Himarsy i Raki mają kilka dni życia. Z Baltijska do portów Trójmiasta jest mniej niż 100 km, więc drony startujące z lądu i wody są na stole i trzeba mieć to w głowie, tak jak nieduże, szybkie łodzie desantowe na Zalewie Wiślanym.
Polanski
Do Królewca i to w każde miejsce też mamy 40km. Drony startujące z lądu i wody mają 2 razy bliżej. Więc?
operacja Peking 2 czyli Wasal
Przecież jak na dłoni widać że budowa fregat (jak autor słusznie zauważa nie nadających się do warunków bałtyckich) ma na celu udział w sojuszniczej wojnie pacyficznej, a nie obronę naszego wybrzeża.
Trzcinq
Brawo! Dokładnie też tak uważam. Akcja Pekin 2 floty z Bałtyku plus Ikar35 z przwbazowaniem do Niemiec i internowaniem załóg
Boczek
No ale przecież jedna z ofert to właśnie okręt "bałtycki" operujący w pobliżu Królewca. Stworzony na bazie szerokiego doświadczenia państwa do niedawna frontowego i to na Bałtyku.
Wsa
Tak. A wszydtkie samoloty i czolgi to Zaleszczyki 2. Cos jeszcze historyku z netu?
zdrowy_rozsądek
Być może olbrzymim nakładem sił i środków uda się zbudować trzy fregaty, które będą zdolne obronić ... siebie. Gdzie tu sens gdzie logika? Chyba że chodzi o to żeby mieć fregaty "bo tak wypada". Wtedy przepraszam, ale trzeba jeszcze przekonać podatnika do takiego wydatku. Ja nie jestem przekonany.
Boczek
Sens i logika jest tu, że dwie takie blokują latanie nad morzem, bo całej długości wybrzeża nie jesteśmy w stanie - w sensie OPL -obronić. Sam Patriot to byłyby równowartość min 5 fregat.
zdrowy_rozsądek
Po pierwsze, cena zestawu opl/opr jest taka sama niezależnie od tego, czy umieścisz go na okręcie czy na lądzie. Po drugie, nie musimy ochraniać przed lotnictwem i rakietami całego wybrzeża tylko ważne obiekty. Po trzecie, przeżywalność takiego zestawu na okręcie jest mniejsza i to jest kluczowa kwestia. Szanse na przeżycie ataku saturacyjnego z Królewca i Bałtijska nie są duże.
Polanski
Boczek jak zwykle w formie. Nawet ja, przy wszystkich swoich ograniczeniach, zrozumiałem wywód. Zauważ, że te ruchome strefy ADHD czy jak im tam, zostaną po likwidacji OK, przesunięte do wsparcia wybrzeża łotewsko-estońskiego.
tadek
Projektować Okręt biorąc pod uwagę zagrożenie z Obwodu Kaliningradzkiego jako dominujące to jest jakaś paranoja .Obwód w przypadku rozpoczęcia działań militarnych to znika w ciągu kilku pierwszych minut i takze znika zagrożenie stamtąd . Rosja jest zamknięta w Sankt Petersburgu i nie ma co szukac nawet na Finskiej zatoce .
Box123
"Obwód w przypadku rozpoczęcia działań militarnych to znika w ciągu kilku pierwszych minut" - tylko kto rozpocznie te działania militarne, a co za tym idzie kto będzie miał element zaskoczenia? Kilka minut może być wystarczajce do zatopienia naszych wszystkich trzech okrętów za 10mld złotych
Dalej patrzący
Tylko, że jeżeli będziemy mogli zlikwidować Obwód Kaliningradzki i jego A2/AD - to fregaty nam niepotrzebne. Dokładniej - celem w całej konfrontacji jest właśnie likwidacja A2/AD Obwodu Kaliningradzkiego i na Białorusi. Reszta to rolowanie Armii Czerwonej z pozycji absolutnej przewagi WP - oczywiście efektorami precyzyjnymi przy dalekim widzeniu.
Wsa
A ten obeod to czym zlikwidujesz? No dawaj konkrety...posmuejemy sie.
Ya
Oczywiście obwód Kaliningradzki jest rosyjskim niezatapialnym lotniskowcem ale nawet niezatapialny lotniskowiec jak oberwie konkretną seria precyzyjnych rakiet to tylko dryfującą kupa blachy…. I to jest podstawą naszej doktryny obronnej by jak najszybciej wyłączyć go z gry… z czego oczywiście zdają sobie sprawę sowieci. To nie czasy Obrony Leningradu i Stalingradu… utrata przestrzeni powietrznej i po 24h kaput.
Edda
Tak ....jakie to proste...utrata przestrzeni powietrznej...pstrykniesz palcami i utraca....jak w grze. Obwod Kal jest nsszpikowany obrona przecielitnicza....jsk wywalczysz panoeanie w piwietrzu? Su22 czy Migami? Masz jakies rakuety przeciwradioljacyjne? Nie?. No bez jaj.
AlS
Uzbrojenie fregat wyłącznie w system Sea Ceptor, oparty o rakiety CAMM "bez ER", to zdecydowanie za mało w odniesieniu do zagrożeń. Według Jane's, CAMM były testowane na odległościach do 60 km, co jest świetnym rezultatem, ale na specyfikę zagrożeń na Bałtyku, wśród których dominuje ryzyko jednoczesnego ataku sea-skimmerami, w tym naddźwiękowymi, może nie wystarczyć. Środkami dalekiego wykrywania i naprowadzania dla pocisków mogą być samoloty myśliwskie, bądź po zniszczeniu pasów startowych - śmigłowce, takie jak Kamov Ka-31 z radarem o trybie morskim, operujące w zasięgu lokalnej OPL. Dla neutralizacji takich zagrożeń okręt potrzebuje efektorów pozahoryzontalnych. Zatem jeśli CAMM, to ER, a więc oferowany przez MBDA nowy system Albatros NG, z pociskami o zasięgu 45+ km, co przez analogię do zwykłych CAMM zapewne przekłada się na zasięg wobec celów aerodynamicznych rzędu 100 km. Już samo posiadanie takich rakiet zmusiłoby samoloty do zejścia poniżej horyzontu radarowego, choć nie uchroniłoby przed taktyką, stosowaną np. przez argentyńskie Super Etendard z pociskami Exocet - wznoszenia się nad horyzont radarowy na krótki czas, wystarczający do namierzenia okrętów, po czym szybkiego zejścia poniżej. Kolejnym środkiem wykrywania są radary pozahoryzontalne i nie można mieć żadnych złudzeń, że odpowiedzią Rosjan na fregaty w PMW będzie instalacja w OK specjalistycznego radaru Podsolnukh-E. Radar taki dysponuje wystarczającą dokładnością, aby doprowadzić pociski w pobliże wykrytych obiektów, skąd mogą być podjęte przez aktywne głowice radarowe. Jeśli nawet fregaty będą posiadały dobre cechy stealth, to przez analogię do bardzo dobrze pod tym względem dopracowanych fregat La Fayette, ich echo będzie odpowiadało jednostce o tonażu ca 500t. Dla takich jednostek wspomniany radar dysponuje zasięgiem 100-150 km. Radar taki jest celem niezwykle trudnym do zwalczania - składa się z ciągu anten na betonowych postumentach, rozmieszczonych na odległości kilkuset metrów. Zniszczenie znaczącej części szyku wymagałoby więc ataku wieloma bardzo dokładnie naprowadzanymi pociskami rakietowymi bądź artyleryjskimi. Zniszczenie stacji kontrolnej również może nie wystarczyć, ponieważ system ma kilkukrotną redundancję. Zatem istnienie takiego radaru oznaczałoby stałe zagrożenie dla fregaty stealth już na linii na północ od Zatoki Gdańskiej, południkowo do wysokości Łeby. Oprócz tego są inne metody wykrywania - satelity, drony rozpoznawcze o obniżonej SPO z kamerami termowizyjnymi, które wychwycą duży ślad termiczny typowej fregaty. Już tylko te zagrożenia czynią inwestycję we fregaty mało sensowną - w takim środowisku będą one przede wszystkim zwierzyną, a nie myśliwym. Sens mają jedynie takie okręty nawodne, które nawet w razie wykrycia będą trudnym celem dla głowic radarowych i termicznych. Rosyjska głowica radarowa ARGS-35E widzi obiekt o SPO tradycyjnego okrętu wielkości fregaty/niszczyciela, z masztem kratownicowym i nadbudówkami o dużych polach fizycznych (SPO >4 tys m2) z 50 km, ale statek o tonażu 500t już tylko z około 20 km. Dalsze zmniejszenie echa obniża tą wartość do pojedynczych kilometrów, co czyni okręt bardzo trudnym do zwalczania, również po jego wstępnym wykryciu. Nawet jeśli przeciwnik pośle w jego rejon salwę pocisków, to szansę na odnalezienie okrętu mają tylko pojedyncze z nich, z którymi obrona soft- i hard-kill oraz WRE mają szansę sobie poradzić. Tą filozofię stosują Szwedzi, których Visby ma sygnaturę odpowiadającą echu małej łodzi rybackiej. Dobrym przykładem niewielkiej korwety o cechach stealth i znakomitym uzbrojeniu jest typ Bayunnah z ZEA. Mimo zaledwie 1 tys ton wyporności przenosi 4 podwójne VLS z 32 szt ESSM, 8 rakiet Exocet, 21-komorową wyrzutnię pocisków Sea RAM, do tego stosowaną na fregatach 76-mm OTO Melara, mogącą strzelać inteligentnymi pociskami DART. Zanurzenie i gabaryty jednostki umożliwiałyby jej stacjonowanie w dowolnym dużym porcie rybackim na polskim wybrzeżu., których mamy około dziesięciu. To kolejna cecha, której nigdy nie będą mieć fregaty, dla których zużycie amunicji w VLS oznaczałoby kilkugodzinny rejs do Świnoujścia. Tymczasem takie korwety mogłyby być obsługiwane przez mobilne zespoły, posiadające w składzie dźwig samojezdny, cysternę, wóz naprawczy i amunicyjny, wchodzące na nabrzeża kanałów wejściowych portów na żądanie, bez stałego tam stacjonowania. A więc kolejna cecha utrudniająca przeciwnikowi zwalczanie naszej żeglugi poprzez atakowanie nielicznych portów i ich dróg wodnych. Zwiększenie możliwości ofensywnych można byłoby zapewniać poprzez łączenie takich jednostek w zespoły - trzy korwety Bayunnah dysponują salwą OPL na poziomie fregaty/niszczyciela AAW. A przy tym utrata jednej jednostki nie oznaczałaby utraty całości siły ofensywnej zespołu. Reasumując, nie wydaje się aby fregaty były dobrym wyborem dla jednostek "obrony wybrzeża". To jednostki do obrony szlaków pełnomorskich, całkowicie nieadekwatne dla zagrożeń z jakimi mamy do czynienia w naszym rejonie Bałtyku. PS. Administracja ma prawo odmówić publikacji bez podania przyczyny. OK. Ale to między innymi komentatorzy decydują o atrakcyjności tego portalu. Proszę uszanować naszą pracę, robimy to czysto pro publico bono, prezentując różne poglądy na zamieszczane tematy.
Prawda
I tu pojawia się pytanie czy nie powinno się za ten pomysł postawić zarzutów o działalność na rzecz obcego mocarstwa. Bo sam pomysł budowy tych okretów jest szkodliwy bo jest marnowaniem pieniędzy które można by wydać na obronę plot lub okręty podwodne które mają jakiekolwiek szanse przetrwać.
Boczek
1. Dywagacje są raczej natury teoretycznej przy okrętach za 550 mln €. ### 2. MW ma do tej pory bardzo ograniczony wgląd do ofert i zerowy wpływ na kształtowanie okrętu i musi się zdać jedynie na to, co zaoferuje PGZ. Pikantne, że oferuje tu marynarce niejednokrotnie do wyboru ...jeden system!
Grażewicz
Nie rozumiem dlaczego mamy budować fregaty jak mamy już wbudowaną korwete , mamy doświadczenie i jest to typ okrętu, który najlepiej sprawdza się na Bałtyku. Pisanie przez autora, jak to zwykle bywa, że przed 1939 to Polska miała takie a takie okręty jest jakąś bzdurą patrząc na mapę polskiego wybrzeża w ów czas i obecnie i sytuację polityczną. Takie porównanie u poważnego analityka nigdy nie powinno się znaleźć ponieważ nie da się porównać sytuacji nieporównywalnych.
fefe
Chodzi o zobowiązania wobec NATO, małym kajakiem nie popłyniesz na ocean.....
hermanaryk
Możliwości przenoszenia środków obrony plot i przeciwrakietowej. Korweta ma te możliwości symboliczne - w gruncie rzeczy w naszych warunkach jest okrętem jednorazowego użytku.
Boczek
"ale dlatego, że były one projektowane do działania w zupełnie innych warunkach niż istnieją w Polsce." No ale przecież w czasie D24D admirał Kamerman wyraźnie powiedział, że okręt jest cięty pod warunki polskie i stąd wiele zabiegów podwyższających przeżywalność okrętu, jak stealth, pancerne grodzie, między-przedziały wodoszczelne i flex deck. Wiele z nich skopiowane z okrętów DM, która do niedawna była w analogicznej sytuacji jak nasza dziś.
Hmmm
Fajny artykuł, dający pogląd na to, czego należy się spodziewać, ale... za mocno ukierunkowany na izraelskie cuda niewidy ( artykuł sponsorowany?). Amerykanie, Francuzi, Niemcy itd mają swoje projekty antydronowe, w tym laserowe. Tą drogą bym poszedł. Wspieranie państwa które traktuje w mojej opinii Palestyńczyków jak podgatunek to zły kierunek.
Chyżwar
Wicher i Gryf oberwały, kiedy stały w porcie. Kiedy krowiasty bądź co bądź Gryf był na morzu, Sztukasom poszło co najwyżej średnio. Skończyło się bowiem tak, że jedynym wymiernym efektem nalotów było wywalenie przez Lomidze min morskich za burtę. Na Malcie było nie inaczej. ORP Sokół został poważnie uszkodzony właśnie wtedy, kiedy był w porcie. Dzięki determinacji i pomysłowości załogi udało się go stamtąd wyciągnąć, podczas gdy kilka innych okrętów poszło wtedy na dno. Nie inaczej było z Włochami, którym latające tobołki zrobione ze szmaty wykończyły kotwiczące w Tarencie pancerniki. Pearl Harbor to klasyka. Na ekranach wielokrotnie oglądaliśmy co się dzieje z okrętami kiedy stoją w porcie. Potrzeby posiadania skutecznej OPL nie neguję. To jasne, że trzeba ją mieć. Ostatnia wojna jest tutaj dobrym przykładem. Pod koniec japoński "pocisk samosterujący" z żywym pilotem nie bardzo miał szansę żeby dolecieć do amerykańskiego okrętu nawet wtedy, kiedy nie było osłony lotniczej.
ACAN
Serio porównujesz czasy kiedy okręty były atakowane bombami grawitacyjnymi i czasem działającymi torpedami do rakiet przeciwokrętowych samonaprowadzających poruszających się z prędkościami ponad dźwiękowymi. Na Bałtyku okręt wykryty to okręt zatopiony bez znaczenia czy jest w porcie czy na środku kałuży.
wert
masz "pełną" rację. Okręt tylko stoi i czeka na trafienie! Tylko dlaczego admiralicje wszystkich krajów żądają nowych okrętów? Niekumaci oni czy Ty?
say69mat
Dwie kwestie, pierwsza jeżeli fregaty miałyby się stać filarem wielowarstwowej opl, to muszą dysponować zestawem efektorów umożliwiających realizację tego typu działań bojowych. Oczywiście plus efektory umożliwiające samoobronę. Czyli mamy kombinacje: Barak8/SM2/ASTER, CAMM/ESSM, C-DOME plus system ntp. Piorun. Po drugie, nie wyobrażam sobie aby fregaty miałyby samodzielnie zabezpieczyć obszar akwenów wrażliwych, określanych mianem green and brown waters. Tego typu zabezpieczenie mogłyby wykorzystywać mniejsze jednostki 800 -1000 t , z powodzeniem wykorzystujące potencjał sensorów i telekomunikacji fregat Patent zbliżony do zastosowanego w projektach Bujan/Karakurt, tylko z tą różnicą, że zamiast broni ofensywnej, przenoszących uzbrojenie stricte defensywne. Czyli efektory CAMM/ESSM oraz C-DOME. Zakup okrętów, których efektorem jest wyłącznie system CAMM, jest ma miarę uzbrojenia naszych okrętów z czasów II RP w artylerię główną nie zdolną do zwalczania lotnictwa.
Pepe
Zadam proste pytanie. Do czego miały by służyć te Mieczniki. Przecież Trójmiasta i wybrzeża dużo łatwiej bronić z lądu. Po co wystawiać fregaty za miliardy złotych na Bałtyk, chyba żeby służyły jako tarcza strzelecka dla przeciwnika. To dokładnie taki sam błąd jak 1939 roku, zmarnowane pieniądze które można by było wydać n.p. na roje dronów, na amunicję krążącą którą można by było zniszczyć wszystkie systemy wroga w obwodzie Kaliningradzkim. Nie uczmy się niestety wcale na błędach.
say69mat
Spróbuj - z lądu - wykorzystując lądowe platformy opl/opr, zabezpieczyć przed atakiem - od strony morza -- rafinerię oraz infrastrukturę portów ;)))
zdrowy_rozsądek
A kto miałby atakować od strony morza? Zauważ że mamy NDR-y i lotnictwo.
say69mat
...??? Czyżby Kalibry, Iskandery Onyxy, Urany, Smiersze itp itd miałyby nadlecieć nad rzeczone porty i rafinerię od strony ... lądu??? Po drugie, czy rzeczone NDR-y dysponują efektorami OPL i OPR???
War
Ja proponuje zbudowac te 3 okrety. Nieeazne w co beda uzbrojone biorac pod uwage nasza indolecje w uzbrojeniu okretow moga byc nawet bez rakiet. Te okrety proponuje po zbudowaniu ukryc w kopalniach wegla na Slasku. Tam tez proponuje ukryc wsxystko co posiada nasza armia. I tak w starciu z Rosja nie mamy szans. Nikt tu u nas nie bedzie sie bawil w zdobyeanie miast czy tysiace ofiar. Wystarczy jedna atomowa taktyczna glowica na dowolne miasteczko i juz sie poddamy.
Polanski
Z artykułu Pana Dury taki wniosek można wyciągnąć. Wszyscy stoimy i się patrzymy jak jak sołdaty z Królewca napierdzielają. Tylko niech Pan Dura wyjaśni jak zostaną wycelowane te wszystkie systemy rakietowe? Będziemy stać i patrzeć? A może zmasowany atak na wszystko co się rusza w Królewcu? Saturacyjny atak z morza, lądu i powietrza.
nous
100% racji. Niestety
zdrowy_rozsądek
Proponujesz atak prewencyjny?
SZACH-MAT
Polsce na Bałtyk i dalsze wyprawy wystarczą uniwersalne modułowe systemy o dużej dzielności i zasięgu widzę tu ....Trimaran Austal MRV okręt który można konfigurować (kontenerami zadaniowymi)do wszystkiego ......łącznie z wyprawami misjonarzy
hermanaryk
Rafael właśnie zaproponował uzbrojenie Miecznika w morski wariant Żelaznej Kopuły. Ciekawa zbieżność w czasie :)
Davien
Proponował to juz wczesniej.
hermanaryk
I pewnie zaproponuje jeszcze parę razy.
Jato
Jak to mówią w Kabarecie Moralnego Niepokoju - Przypadek ?!
gnago
dlatego pakowanie się w duże okręty jest błędem. Zbyt łatwe do zniszczenia gdy wroga kupa. uniwersalne okręciki z minimalną załogą i wymiennym uzbrojeniem . Tanio i dużo ok 200 szt. Połączone sieciocentrycznie . Wtedy nadlatujące, zbliżające obiekty napotkają nie strumień pocisków z jednej czy kilku armat z jednego kierunku ale z kilkunastu kilkudziesięciu armat czy wyrzutni No i nad własnymi okrętami chmara dronów stanowiących barierę dla nadlatujących rakiet . Dla własnego ognia usuwane na planowanych torach lotu rakiet czy ognia artyleryjskiego
......
Szanowny Pan Dura kompletnie zapomniał o F-100 z Aegis. To jest najlepszy przyklad dla "Miecznika".
Bravo
Trafne wypunktowanie słabości tego projektu.. od strony zabezpieczenia C-RAM bravo MD.. co do stacjonowania Marynarki Wojennej w Gdyni to nie od dziś wiadomo, że to pomyłka.. chyba, że będzie to dywizjon 5 okrętów podwodnych oraz 3 szt. Kormoranów 2 z OPL-ką i 3 nowoczesnych Muren z OPL-ką.. reszta okrętów do przebazowania w stronę Ustki, Kołobrzegu, czy Świnoujscia..
Chyżwar
W tym przypadku autor niczego nie wypunktował. Wskazał jedynie, że sam nie wie, co na fregatach ma być. Mureny wsadź se gdzieś. Pocisk przeciw okrętowy znajdzie je tak samo łatwo, jak fregaty. Tyle, że ona sama guzik mu zrobi i oberwie nim prosto w mostek.
inzynier
To po cholera ta OPL na tak drogim i mało mobilnym nośniku jak okręt. Na brzegu beda szybsze, tańsze i z prostszą logistyką. Okrety których jedynym zadaniem jest obrona samych siebie nie maja wiekszego sensu
Okręt to mało mobilny nośnik...szkoda słów.
Pjn
Przypominam że fregata MEKO A-300 ma te słynne dwie wieże a raczej dwa ośrodki obrony okrętu , gdzie zniszczenie jednej nie powoduje wyeliminowania okrętu z walki . Tym samym przeżywalnosc tego okrętu na Bałtyku jest większa . A poza tym to co napisał autor artykułu w sprawie obrony okrętu trzeba wziąć pod uwagę - projektując mieczniki .
gnago
no niby tak . mi podoba się propozycja okrętów pół zanurzalnych gdzie w razie walki wystaje z wody jednie pokład odpowiednio opancerzony . bez nadmiernych nadbudówek.
Marynarz
Okręty takie jak fregaty, korwety powinny stać w Świnoujściu. Trójmiasto trzeba zabezpieczyć z lądu. Silna lądowa OPL do tego artyleria rakietowa mobilna i zdolna do szybkiego rozśrodkowana. Na Oksywiu jedynymi jednostkami które będą mogły operować w czasie W są OP wyposażone w rakiety Manewrujace. No i oczywiście mocne lotnictwo. Plan Fregat na już to fanabaria… są pilniejsze potrzeby.