Reklama

Iran po wojnie z Izraelem – poobijany, ale nie pokonany

Irański F-14
Irański F-14
Autor. Shahram Sharifi (CC BY-SA 4.0)

Trwający niemal dwa tygodnie bezpośredni konflikt zbrojny pomiędzy Izraelem a Iranem był wydarzeniem nie tylko bez precedensu, ale również niezwykle trudnym dla władz Republiki Islamskiej. Chociaż Izrael zaczął imponująco, to nie udało mu się osiągnąć zakładanych celów. Oznacza to, że Republika Islamska wychodzi z tego starcia mocno poobijana, ale ciągle istnieje.

Samo uderzenie Izraela na Iran, dobrze omówione na łamach Defence24, było imponujące z powodu jego skali, udanej koordynacji różnych elementów (lotnictwa, sił specjalnych, które działały na terytorium Iranu), ale i skuteczności w pierwszej fazie.

Reklama

Jeśli prawdziwe są prasowe doniesienia, to Iran stracił 30 generałów, w tym generała Mohammada Bagheriego (szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych), generała Hosejna Salamiego (naczelnego dowódcę Korpusu Strażników Rewolucji), generała Gholama Aliego Raszida (zastępcę dowódcy sił zbrojnych) i generała Amira Aliego Hadżizade (dowódcę sił powietrznych Korpusu Strażników Rewolucji). Wśród podawanych strat jest również zastępca dowódcy wywiadu Korpusu Strażników Rewolucji generał Mohsen Bagheri, a także generał Hasan Mohahek.

Ich śmierć to nie tylko poważna strata dla struktur militarnych, ale również wstrząs dla irańskiego społeczeństwa. Byli to bowiem znani publicznie przedstawiciele reżimu. W tym kontekście warto zauważyć, że Izraelczycy atakowali elementy powiązane bezpośrednio z reżimem, to jest siły Korpusu Strażników Rewolucji oraz podległe im paramilitarne basidżów, zostawiając Artesz, a więc konwencjonalne siły zbrojne – zapewne licząc, że to właśnie ta formacja ma największe szanse na obalenie Republiki Islamskiej i przejęcie władzy.

Izraelska dominacja w powietrzu, uzyskana od samego początku, przy słabości irańskiej obrony przeciwlotniczej i bodaj całkowitej nieobecności irańskiego lotnictwa, sprawiła, że coraz częściej zaczęły pojawiać się głosy o rychłym upadku władz Republiki Islamskiej, a więc o scenariuszu, który w analizach, prognozach i przepowiedniach pojawia się od jej początku, czyli od 1979 roku. Premier Netanjahu po kilku dniach zaczął głosić potrzebę „zmiany reżimu”.

Autor. Łukasz Zając / Defence24.pl

Termin ten pojawił się wkrótce w wypowiedziach prezydenta Donalda Trumpa, a w Stanach Zjednoczonych aktywował się najstarszy syn ostatniego szacha Mohammada Rezy Pahlawiego. Przekonanie o nieuchronności zmiany wzmacniała publiczna nieobecność najwyższego przywódcy oraz doniesienia, że Izraelczycy na niego polują. Informacje o uderzeniu na jego teherański bunkier rodziły wątpliwości, czy najważniejsza osoba w kraju ciągle żyje. Biorąc pod uwagę wspomniane straty w generalicji, całkiem rozsądne wydawało się przynajmniej nie wykluczać, że może również i on zginął.

Najwyższy przywódca nie zginął, a jego nieobecność w krytycznych momentach zdaje się być świadoma. Wynikało to nie tylko z próby zadbania o jego bezpieczeństwo, co w sytuacji padających jak muchy kolejnych irańskich generałów stawało się sprawą szczególnie trudną, ale również stanowiło efekt pragmatycznych kalkulacji. Tak przynajmniej uważa Alex Vatanka, znany ekspert do spraw Iranu, który współpracuje z waszyngtońskim Instytutem Bliskiego Wschodu (Middle East Institute, MEI). Jego zdaniem milczenie Chameneiego było zgodne z irańską doktryną „strategicznej niepewności”. Nieobecność miała „chronić przywództwo ideologiczne przed oskarżeniami o wycofanie się, jednocześnie dając umiarkowanym pole do manewru.

Iran już wcześniej stosował podobną strategię. Przypomnijmy zawieszenie broni z Irakiem w 1988 r., kiedy to Islamska Republika po latach kosztownego oporu ostatecznie zaakceptowała rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 598. Wówczas również kierownictwo pozwoliło bardziej pragmatycznym postaciom, takim jak Ali Akbar Rafsandżani, przejąć inicjatywę w „przekazie”.

Reklama

Krajobraz po bitwie

Chociaż należy wyraźnie zauważyć, że wojna nie jest skończona – wszak obie strony co jakiś czas będą wymieniały się ciosami – to ta runda przechodzi do historii. Iran, co nie jest zaskoczeniem, ogłosił pełne zwycięstwo. W tej sprawie wypowiedziało się wiele wpływowych osób, w tym najwyższy przywódca Ali Chamenei, który stwierdził, że „Iran odniósł zwycięstwo nad amerykańskim reżimem”, „zadając mu poważny cios”. Jak dodał, bez udziału Amerykanów „syjonistyczny reżim zostałby całkowicie zniszczony”.

Z kolei generał Abdolrahim Musawi, szef sztabu, który w czerwcu zastąpił zabitego generała Mohammada Bagheriego, odniósł się do „opornego, czujnego i honorowego narodu Iranu”, którego „odważni synowie w Siłach Zbrojnych zmobilizowali swoją siłę i zdolności, aby zadać bolesną i rozległą odpowiedź okupacyjnemu syjonistycznemu wrogowi. Pomimo szeroko zakrojonej cenzury medialnej i propagandowej, dowody zniszczeń pozostawione na terytoriach okupowanych – od południa po północ – wskazują, że kluczowe centra wojskowe, strategiczne i badawcze zostały obrócone w popiół”.

Okazuje się, że rację miał ten, kto jako pierwszy powiedział, że „Izrael jest lepszy w sprincie, podczas gdy Iran biegnie w maratonie”. Jak trafnie zauważył Vali Nasr z Johns Hopkins School of Advanced International Studies: „Przywódcom Iranu wojny nie są obce. Wielu najwyższych rangą przedstawicieli kraju, w tym prezydent, minister spraw zagranicznych i kluczowi dowódcy wojskowi, to weterani długiej wojny Iranu z Irakiem w latach 80. – wyniszczającego konfliktu, który kosztował Iran miliardy dolarów i setki tysięcy istnień ludzkich. Za rządów ajatollaha Chameneiego, który był prezydentem w latach 1981-1988, a od 1989 roku jest najwyższym przywódcą Iranu, lekcje tej brutalnej wojny stały się podstawą światopoglądu reżimu – oraz jego polityki bezpieczeństwa narodowego”.

Ajatollah Ali Chamenei.
Ajatollah Ali Chamenei.
Autor. kremlin.ru

Z perspektywy Republiki Islamskiej najważniejsze jest, że Izrael – jej śmiertelny wróg – nie osiągnął zamierzonych celów. Po pierwsze, wydaje się, że ani izraelskie, ani amerykańskie uderzenia powietrzne nie zadały krytycznych zniszczeń irańskiemu programowi jądrowego, chociaż strona irańska przyznała (ustami rzecznika prasowego MSZ Ismaila Baghaeiego) że obiekty nuklearne mocno ucierpiały. Nie wiemy jednak, czy to prawda, bo jaki powód miałby Iran, aby to przyznawać? Równie dobrze może to być element psychologicznej gry.

Według Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej ataki poważnie uszkodziły zarówno podziemne, jak i naziemne części głównego irańskiego zakładu wzbogacania uranu w Natanz, a także w lepiej zabezpieczonym ośrodku w Fordo, zbudowanym wewnątrz góry. Dyrektor generalny MAEA, Rafael Grossi, zaznaczył, że nawet jeśli amerykańskie bomby penetrujące nie dotarły bezpośrednio do hal wzbogacania, to z uwagi na „skrajną wrażliwość wirówek na drgania” można spodziewać się „bardzo poważnych uszkodzeń”.

Niemniej jednak zachodnie media są zgodne w ocenie, że przygotowując się do izraelskiego natarcia Iran przeniósł swoich ekspertów, dokumentację i przynajmniej część materiałów w inne miejsca. Przykładowo, amerykański „The New York Times” pisze, że „wstępny, niejawny raport Stanów Zjednoczonych wskazuje, że amerykańskie bombardowanie trzech obiektów nuklearnych w Iranie opóźniło irański program nuklearny jedynie o kilka miesięcy (…) Ataki zablokowały wejścia do dwóch z tych obiektów, ale nie doprowadziły do zawalenia się ich podziemnych struktur”.

Reklama

To samo źródło dodaje, że przed atakiem amerykańskie agencje wywiadowcze oceniały, iż w przypadku podjęcia przez Iran próby szybkiego zbudowania bomby zajęłoby to około trzech miesięcy. Po amerykańskim nalocie i kilku dniach ataków izraelskich sił powietrznych raport Agencji Wywiadu Obronnego (DIA) oszacował, że program został opóźniony, ale o mniej niż sześć miesięcy.

Ostatecznie Iran zyskał całkiem mocną kartę przetargową w negocjacjach z Amerykanami. Przed atakiem Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej miała system monitorowania magazynu wzbogaconego uranu w kompleksie w Isfahanie. Teraz nie jest on aktywny – albo został zniszczony, albo wyłączony. Nie wiadomo, gdzie podziało się około 400 kilogramów uranu wzbogaconego do 60%. Jeśli Iran wzbogaci go do poziomu 90% to będzie miał dość materiału, by wyposażyć 10 ładunków jądrowych. Amerykański wiceprezydent JD Vance już zapowiedział, że „zaginiony uran” stanie się jednym z głównych tematem rozmów ze stroną irańską.

Po drugie, z perspektywy władz Republiki Islamskiej kluczowe jest osiągnięcie innego, jeszcze ważniejszego celu – zapewnienie sobie przetrwania. Biorąc pod uwagę skalę strat w pierwszych dniach nie było to pewne. Ostatecznie reżim został poobijany. Został skompromitowany raczej w oczach tych, którzy go nienawidzą. Jego zwolennicy (a wbrew niektórym głosom tych w Iranie ciągle jest całkiem sporo) jedynie wzmocnili swoje prorządowe i antyizraelskie stanowisko.

Autor. Łukasz Zając / Defence24.pl

Chociaż Republika Islamska zademonstrowała swoją indolencję w zakresie kontrwywiadu – o czym świadczy izraelska łatwość eliminacji celów indywidualnych – oraz pokazała niezdolność do obrony własnej przestrzeni powietrznej, to utrzymanie się u władzy wyraźnie wzmacnia jej stabilność. Jeśli nawet w Iranie są ludzie, którzy liczyli na rychły upadek Republiki Islamskiej, chociażby w wyniku zewnętrznej agresji, to teraz dostrzegli, że Izrael nie ma zdolności, by ją obalić, a Amerykanie nie chcą się włączać w wojnę. Nawet i taki kryzys Republika Islamska przetrwała.

Po trzecie, scenariusz, którego władza Republiki Islamskiej obawiała się szczególnie, a więc agresja izraelska lub – co dla Teheranu gorsze – izraelsko-amerykańska, okazał się mniej straszny, niż go sobie wyobrażano. Izrael rzucił się na Iran z zaskoczenia i dużymi siłami, a mimo tego celów nie osiągnął. Amerykanie nie wykazali się wolą do włączenia się w wojnę, a przecież na ich czele stoi Donald Trump, który podczas swojej pierwszej kadencji dociskał Republikę Islamską polityką „maksymalnej presji”.

Jednocześnie Amerykanie swoimi działaniami pokazali, że nie myślą realnie o „zmianie reżimu” w Teheranie. Natomiast Izrael w przyszłości będzie mniej skory, by ponownie atakować Iran w takiej formie. Tym bardziej, że Donald Trump publicznie strofował Izrael, który oskarżył o „poważne naruszenie” jego zawieszenia broni, i wezwał władze tego państwa, by zaprzestały ataków.

Izraelskie F-15I z ładunkiem bomb.
Izraelskie F-15I z ładunkiem bomb.
Autor. Siły Powietrzne Izraela

Jak donosił „The Guardian”, Premier Netanjahu „starał się uspokoić prezydenta Stanów Zjednoczonych. Znalezienie się po przeciwnej stronie co Trump jest dla niego politycznie niebezpieczne, dlatego presja, by powrócić do przestrzegania zawieszenia broni, będzie ogromna”. Netanjahu, który chciał wciągnąć Amerykanów do wojny i storpedował amerykańsko-irańskie rozmowy dyplomatyczne, teraz sam znalazł się w trudnej sytuacji. Ani nie wygrał z Iranem, ani nie osiągnął celów w Strefie Gazy, o której świat przestał co prawda mówić, ale to jedynie kwestia czasu.

Po czwarte, przy całych swych słabościach Iran udowodnił, ze Izrael wcale nie jest niezwyciężony. Chociaż Izrael polował na irańskie wyrzutnie rakiet, to Iran był zdolny razić cele na terytorium „syjonistycznego reżimu”. Wraz z upływem dni widać było, ze irańska fala rakietowa słabnie, ale to samo można powiedzieć o izraelskiej obronie. Izrael drastycznie zmniejszył swoje zapasy rakiet przechwytujących, a ich odbudowanie będzie wymagało czasu i pieniędzy. Według Ynet News wojna Izraela z Iranem kosztowała to pierwsze państwo około 725 milionów dolarów dziennie, i to wyłącznie na działania wojskowe.

Pamiętać też należy, że Iran nie wykorzystał swoich rakiet krótkiego zasięgu, które w razie wojny mogą masowo spaść na cele położone bliżej granic tego państwa (Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn itp.).

Reklama

Sygnały alarmowe

Jednak nie oznacza to, że władze Republiki Islamskiej dla własnego dobra powinny uwierzyć w swoją narrację o pełnym sukcesie, choć jego głoszenie z przyczyn politycznych jest zrozumiałe. Uzyskanie obecnej sytuacji było bardzo kosztowne, bowiem Iranowi zadano istotne straty wojskowe, strategiczne (przez osłabienie sojuszników w regionie) oraz wizerunkowe. Teheran nie może zapominać, że władza ocaliła się pośrednio dzięki Amerykanom, którzy nie włączyli się do wojny i w ten sposób nie wsparli Izraelczyków.

Po pierwsze, malejąca skala uderzeń rakietowych na Izrael pozwala z dużą dozą pewności wnioskować, że Iran zużył swoje zasoby, a ich odbudowanie będzie wymagało czasu oraz funduszy, które w obecnej, trudnej sytuacji gospodarczej są towarem deficytowym. Co więcej, uderzenia rakietowe na Izrael były spektakularne, ale niezbyt skuteczne. Żaden irański dron nie przedarł się przez obronę. 24 czerwca Institute for the Study of War pisał, że izraelska obrona przechwyciła 89 procent irańskich rakiet balistycznych. Według oficjalnych danych Izraela, Iran wystrzelił 631 rakiet, z czego 500 (79%) dotarło do Izraela. 257 z nich (51%) próbowano przechwycić. Przechwycono 221 (86%). Pozostałe leciały w kierunkach, których Izraelczycy nie bronią: Palestyna, Jordania lub Liban.

Po drugie, zdaniem niektórych komentatorów kryzys negatywnie wpłynie na pozycję władz irańskich. Przykładowo, Hamidreza Azizi, wizytujący badacz naukowy w Niemieckim Instytucie Spraw Międzynarodowych i Bezpieczeństwa, powiedział że wśród zwolenników reżimu panuje „mieszanka niedowierzania, frustracji i gniewu. Przez lata obiecywano im, że każdy atak ze strony Izraela lub jakikolwiek błąd popełniony przez Izrael albo Stany Zjednoczone będzie oznaczać koniec izraelskiego państwa. W rzeczywistości „widzą siebie i swój kraj upokorzonych przez powtarzające się izraelskie naloty, przez izraelskie myśliwce operujące z niemal pełną swobodą w irańskiej przestrzeni powietrznej oraz przez brak zdecydowanej odpowiedzi, która byłaby w stanie przywrócić równowagę między obiema stronami”.

Autor. Łukasz Zając / Defence24.pl

Po trzecie, strategiczne założenia wojenne Iranu zostały zakwestionowane. Iran opierał się bowiem o koncepcję odstraszania konwencjonalnego poprzez broń rakietową oraz starał się działać poniżej progu wojny. Ataki izraelskie, a potem amerykański, zakwestionowały tę koncepcję, co wymusza na irańskich planistach głębokie przemyślenie założeń. Jeśli szacunki są słuszne, to w wyniku izraelskich nalotów zniszczono nawet dwie trzecie irańskich wyrzutni rakiet balistycznych (około 250). Szacuje się, że Iran ma obecnie do 1,5 tysiąca rakiet i raptem 100 wyrzutni. To za mało, aby na tym komponencie opierać swoją doktrynę odstraszania. Odbudowa potencjału zajmie dużo czasu.

Po czwarte, nawet jeśli Iran odbuduje swój potencjał rakietowy, to pozostanie kwestia zasadnicza, a więc całkowity brak efektywnej obrony przeciwlotniczej. Szacuje się, że Iran utracił około 80 baterii przeciwlotniczych, a w razie kolejnego konfliktu jego niebo znów będzie należało do Izraelczyków. Chociaż Iran zapewniał o zestrzeleniu izraelskich F-35 i pochwyceniu pilota, to nie przedstawiono na to żadnych dowodów. Fakt, że Iran nie zestrzelił ani jednego izraelskiego samolotu, ani nawet nie wykrył nadchodzącego uderzenia, jest znamienny.

Co gorsza dla Iranu, uzupełnienie strat będzie w praktyce niemożliwe, nie tylko z powodów finansowych, ale przede wszystkim politycznych. Nie ma nikogo, kto były gotów sprzedać Iranowi setki nowych samolotów wielozadaniowych, a także baterii przeciwlotniczych. Nawet gdyby Rosja nie była pochłonięta wojną na Ukrainie, to i tak Iran stanąłby przed dwoma istotnymi problemami: słabością rosyjskiego uzbrojenia oraz obawami Moskwy, która w przeszłości nie była chętna, by dozbrajać Irańczyków. Innymi słowy, pozyskanie nowoczesnego sprzętu i zbudowanie wokół niego efektywnego systemu wykracza poza możliwości Iranu.

Start irańskiego rakietowego pocisku balistycznego średniego zasięgu Shahab-3.
Start irańskiego rakietowego pocisku balistycznego średniego zasięgu Shahab-3.
Autor. Majid Asgaripour / Mehr News Agency / CC BY 4.0

Po piąte, dla władz Republiki Islamskiej czerwoną lampką musi być fakt daleko idącej infiltracji ze strony izraelskich służb specjalnych. Od dawna spekulowano, że Izrael latami budował w Iranie uśpione komórki. Ich efektywność, w tym zdolność do niszczenia wyrzutni z wykorzystaniem naziemnych operatorów, jest naprawdę imponująca. Natomiast Iran zawiódł na dwóch płaszczyznach – pozwolił, aby Izraelczycy podeszli na zasięg strzału do ich wyrzutni pocisków balistycznych, a także nie dali rady ochronić kluczowych dowódców, w tym oficerów wywiadu. Wraz z końcem wojny izraelskie zdolności nie znikną.

Po szóste, Iran wychodzi z konfliktu jeszcze bardziej osamotniony. Przed 2023 r. można było zakładać, że Republika Islamska posiada szereg bliskich partnerów. Prócz Syrii, zapewniającej swobodny dostęp do regionu, w tym do Libanu, co dawało zdolność oddziaływania na Izrael, była też Rosja oraz szereg partnerów paramilitarnych. Po 7 października 2023 r. Izrael zaczął systematycznie bombardować proirańskie milicje, które teraz – w chwili próby – nie zareagowały. Co więcej, jeśli ktokolwiek w Teheranie liczył na Rosję, to może czuć się rozczarowany. Kreml nie zrobił absolutnie nic, aby pomóc swojemu bliskiemu partnerowi.

Podsumowując, Republika Islamska nie przegrała w tym sensie, że przetrwała, podczas gdy Izrael na ten moment nie osiągnął żadnego z celów. Ale zagrożenia nie znikają, a państwo ajatollahów – nawet jeśli nie dało się pokonać swym rywalom w maratonie – to musi pamiętać, że ten bieg jest długi, a na trasie czeka na niego wiele pułapek.

Reklama
WIDEO: Defence24 Days 2024 - Podsumowanie największego forum o bezpieczeństwie
Reklama

Komentarze

    Reklama