Wojna na Ukrainie
„Przebijałem się z oblężonego Mariupola i schwytali mnie Rosjanie” [WYWIAD]

Autor. 36 окрема бригада морської піхоти імені контрадмірала Михайла Білинського/facebook
„Rosjanie nie mogli zgnieść naszych obronnych pozycji, ale głodowaliśmy. Nie mieliśmy lekarstw. Nie jadłem od trzech dni, gdy dotarła do nas decyzja prezydenta Zełenskiego, że obrońcy Mariupola mają się albo poddać, albo przebijać. Mój dowódca wydał jasny rozkaz: przedzieramy się przez pierścień okrążenia! Pomyślałem: świetnie, miałem już dosyć tego miejsca” – mówi w wywiadzie dla Defence24.pl, Shaun Pinner, brytyjski ochotnik, weteran walk o Mariupol z 36. Samodzielnej Brygady Piechoty Morskiej, były jeniec, który przeżył rosyjską niewolę. Autor wspomnień „Przetrwać Mariupol. Wspomnienia z piekła walk i rosyjskiej niewoli”. Rozmawia Michał Bruszewski.
Michał Bruszewski: Tydzień temu wybiła trzecia rocznica frontalnej inwazji Rosji przeciwko Ukrainie. Gdzie zastał Pana dzień 24 lutego 2022 roku?
Shaun Pinner: Jako żołnierze 36. Brygady Piechoty Morskiej zajmowaliśmy pozycje w okopach koło Pawłopolu, pod Mariupolem. O godzinie 4 zaczęło się piekło. Wiedzieliśmy, że koncentrują swoje siły i ściągają artylerię, dwa tygodnie przed inwazją zwiększyła się aktywność po rosyjskiej stronie frontu, ale nikt nie spodziewał się takiej skali ostrzału. Atakowało nas lotnictwo, drony, trwał ostrzał z BM-21 Grad, moździerzy, artylerii lufowej, wyjechały czołgi, które zaczęły w nas strzelać. Obsługiwałem ręczny karabin maszynowy, naprzemiennie chowałem się pod ostrzałem, strzelałem i zmieniałem pozycje.
Na innych kierunkach operacyjnych Rosjanie nacierali kolumnami. Jak było pod Mariupolem?
Nie, u nas atakowali jak na wojnie. Naloty lotnicze, nawała artyleryjska a potem szturmy. Od mojej pozycji mieli gniazdo karabinu maszynowego kilkaset metrów. Przez radio słyszałem, że flankują nas czołgami. Jako doświadczony żołnierz wiedziałem, że nie utrzymamy się długo na tych pozycjach, że trzeba się będzie wycofać. Wyczekiwałem tego rozkazu. Odpieraliśmy Rosjan, aż przyszedł oczywisty rozkaz od mojego dowódcy „Niedźwiedzia”, że się cofamy.
Zakładaliście wtedy, że będzie tworzyć bastion w mieście-twierdzy Mariupol?
Wiedzieliśmy, że zaczęła się wojna, ale nie miałem pojęcia o skali. Jak tylko zyskałem połączenie z Internetem, dostałem wiadomość od mojej żony, Ukrainki, że Rosjanie nacierają na Mariupol z wielu kierunków. Zapytałem „Niedźwiedzia” o to, ten skontaktował się z dowództwem, przez słuchawkę padło: „tak, to prawda”. Cofaliśmy się w stronę miasta, opóźniając Rosjan. Usłyszałem plotkę, że rosyjski specnaz robi desant za pośrednictwem motorówek na naszych tyłach, że są w Mariupolu. Wyobrażaliśmy sobie raczej, że oni przejmują w Mariupolu budynki administracji i my je będziemy odbijać. W okopach nie widać skali zniszczeń, są leje i dymiąca ziemia. Przejeżdżając do Mariupola przez kolejne wioski widzieliśmy zniszczone szkoły i cywilne domy. Dopiero wtedy odkryliśmy skalę tych potwornych zniszczeń. Mariupol był bombardowany, widzieliśmy na horyzoncie płonące miasto.

Czy byliście przygotowani do długotrwałej obrony Mariupola?
Nie, racji żywnościowych MRE (Meal, Ready to Eat – przyp. red.) mieliśmy na tydzień. Rosjanie zbombardowali markety, w których były mniejsze magazyny żywności, półki w sklepach ogołociła rosyjska piechota jak wkroczyła do miasta. Czekał nas głód.
A Wasze pozycje? Jak wyglądała Wasza reduta?
W tym wypadku byliśmy świetnie ufortyfikowani. Dowództwo wybrało Hutę Żelaza i Stali im. Iljicza jako miejsce walki naszej brygady, a w zasadzie pozostałych z brygady batalionów. Nasze pozycje były nie do przełamania dla Rosjan. To wielki kompleks, zarówno z dużymi przestrzeniami, jak i wysokimi oraz mniejszymi budynkami oraz kominami. Idealny do obrony. Umocniliśmy się tam czekając, aż podejdzie do nas rosyjska piechota. Puściliśmy swoje drony nad Hutę. Widzieliśmy każdy ich ruch. Zdążyliśmy nawet uruchomić spychacz, którym pomogliśmy kopać transzeje. Zaminowaliśmy podejścia. Mieliśmy rozpracowaną każdą drogą dochodzącą do naszych pozycji. Mieliśmy prowizoryczny szpital polowy, ale bez lekarstw. Nawet zostawialiśmy nasze pojazdy, które w wojennym warsztacie zamieniono w twory w stylu filmu „Mad Max”, dospawując płyty. Mieliśmy swój czołg do wsparcia. Wzdłuż kompleksu szły tory i coś w rodzaju wiaduktu kolejowego. Pod względem wojskowym byliśmy przygotowani na atak Rosjan, czekaliśmy. Schroniła się u nas część cywilów. Do tego wspomogła nas mariupolska obrona terytorialna.
Zaskoczyliście Rosjan takim przygotowaniem?
O ile mieli plan bombardowań miasta, co cały czas kontynuowali, o tyle chyba nie mieli planu taktycznego. Niszczyli zabudowę Mariupola, ale nie mogli nas pobić. Pierwszy rosyjski szturm na nasze pozycje w Mariupolu to był zwiad bojem grupy piechoty, która próbowała zniszczyć wiadukt kolejowy. Ostrzelaliśmy ich. Zginęli. Potem, z kolei, robili wszystko, by ten wiadukt przejąć i nim atakować. Ich ataki były nieskuteczne.
Zmienili taktykę?
Zaczęli nas okrążać. Pamiętajmy, że Mariupol w zasadzie był podwójnie okrążony, bo otoczyli nie tylko miasto, ale też próbowali nas okrążać.
Co myśli doświadczony żołnierz, gdy uświadamia sobie, że jest otoczony?
Miałem świadomość, że jest źle, ale musiałem zachować morale. Jestem żołnierzem, więc mam swoje obowiązki do wykonania. Zrozumiałem, że w tej wojnie jesteśmy „ostrzem włóczni”.

Co dalej robili Rosjanie?
Nie mogli zdobyć Huty szturmami, więc na wysokich kontygnacjach, w ruinach budynków, rozmieścili snajperów. Zaciskali pierścień okrążenia. Podciągali artylerię samobieżną. My polowaliśmy najpierw na nich, potem oni zaczęli na nas. W tym czasie trwała zagłada miasta i ludności cywilnej. 9 marca Rosjanie ostrzelali szpital położniczy, tydzień później zbombardowali Doniecki Akademicki Obwodowy Teatr Dramatyczny, gdzie skryli się mieszkańcy. Zginęło tam ok. 600 osób. Teatr był oznaczony dla rosyjskiego lotnictwa, by wiedzieli, że to schronienie ludności cywilnej. Nic to nie dało.
Jaki był najtrudniejszy moment obrony Huty?
Pewnego poranka Rosjanie przestali strzelać. Wyglądam z okopu, a torami sunie wielki obiekt. Była to lokomotywa. Zaraportowałem przez krótkofalówkę, że musimy ją zatrzymać bo jest nafaszerowana na pewno materiałami wybuchowymi. Wyskoczyłem z kolegą z okopu, by jakoś ją unieruchomić, ale doszło do eksplozji. Zerwało ze mnie większość wyposażenia. Oślepłem na jedno oko, na drugie ledwo widziałem. Potworny huk. Szczęście, w nieszczęściu, że Rosjanie wysłali ten wybuchowy pociąg, aby utorował drogę czołgom. Tymczasem lokomotywa wybuchła zbyt wcześnie i zablokowała wiadukt tak, że oni nie mogli przejechać tymi czołgami.
Był Pan ciężko ranny, co było dalej?
Trafiłem do polowego szpitala, chociaż to nazwa na wyrost, była to piwnica. Tam nie było już leków. „Niedźwiedź” miał odłamek w ramieniu. Przyszedł rozkaz, kto może stać idzie do walki, bo Rosjanie nacierają. Zdarłem opatrunek z twarzy i ranny poszedłem walczyć.
Jako doświadczony żołnierz czuł Pan, że obrona dobiega końca?
Rosjanie nie mogli zgnieść naszych obronnych pozycji, ale głodowaliśmy. Nie mieliśmy lekarstw. Nie jadłem od trzech dni, gdy dotarła do nas decyzja prezydenta Zełenskiego, że obrońcy Mariupola mają się albo poddać, albo przebijać. Mój dowódca wydał jasny rozkaz: przedzieramy się przez pierścień okrążenia! Pomyślałem: świetnie, miałem już dosyć tego miejsca.
Jak to wyglądało?
Mieliśmy się zebrać i na prowizorycznych technicalach z naszego warsztatu i ciężarówkach jechać jak najdalej się da, a następnie przedzierać przez pierścień okrążenia. Szacowano, że mamy 40 minut na przebicie się w mroku. Mieliśmy jeden rozkaz, zobaczysz linię drzew, biegnij tam. Zarządzono zbiórkę, byliśmy w gotowości, ale nie przyjechały pojazdy, więc należało odłożyć operację na następny dzień.
Pan dalej głodował?
Tak, wszyscy głodowaliśmy. Mieliśmy duże straty. Resztka, która z nas została, wraz z cywilami wskoczyła na auta i zaczęliśmy jechać. Początkowo nic się nie działo, ale usłyszałem rozkaz dowódcy: z wozu! Wiedziałem, że jest źle. Rosyjskie lotnictwo bombardowało już nasze dawne pozycje. Mieliśmy Rosjan przed sobą i za sobą. Zaczęła się strzelanina. Każdy rozbiegł się w inną stronę. W tym chaosie nie mogłem odnaleźć mojego plutonu. Pomogłem rannemu żołnierzowi i sanitariuszce, która miała stopień sierżanta. To ja byłem jednak dla nich zagrożeniem. Oni w cywilnych ubraniach mogli jeszcze liczyć na przedostanie się przez rosyjski pierścień okrążenia, a ja? Umundurowany jak liniowy żołnierz skupiałem uwagę wroga. Biegłem w stronę linii drzew tak jak nam nakazano. Bałem się tych domów, bo przecież i my i Rosjanie, minowaliśmy podejścia na nasze pozycje. Zastał mnie świt. Widziałem ogromną liczbę rosyjskich dronów, latały jak na lotnisku Heathrow.

Przedarł się Pan przez pozycje Rosjan?
Tak mi się wydawało. Że mam dużo szczęścia, że na nich nie wpadłem i dotrę do Zaporoża. Do czasu. Wydostałem się z Mariupola i trafiłem na tereny podmiejskie. Tam przy stawie wpadłem na rosyjski oddział. Ostatnia rzecz jaką zdążyłem zrobić to wyrzuciłem do stawu telefon. Usłyszałem chlupnięcie jak wpada do wody. Padł strzał, wycelowano we mnie karabiny. Kazali mi podejść. Krzyczałem instynktownie: ja Anglik, licząc na to, że mnie od razu nie zastrzelą.
Co to był za oddział?
Byli umundurowani i uzbrojeni jak gang bandytów. Bardzo nieregularnie. Mieli inne taśmy na ramionach. To była doniecka milicja. Byłem przerażony, bo regularne wojska rosyjskie są brutalne, ale mają jakieś regulaminy, po nich można było się spodziewać wszystkiego. Jak podszedłem do nich bliżej zauważyłem, że są bardzo młodzi. W końcu podszedł do nich „komandir”, który postawił do pionu swoich ludzi i wezwał kogoś. Zobaczyli, że mam dobre wojskowe buty, więc mówili, że jestem komandosem. Przyjechali żołnierze w czystych mundurach i świeżutkich kamizelkach, hełmach, prosto z magazynu. Byli bez oznaczeń. Dobrze odkarmieni, naładowani sterydami. Kominiarki na twarzach.
Federalna Służba Bezpieczeństwa Rosji?
Tak myślę, że to byli oni.
Współczuję Panu. Jak wyglądała niewola u FSB?
Wywieziono mnie. Wbili mi nóż w nogę mówiąc, że „teraz im nie ucieknę”. Oglądali moje tatuaże, wypytywali łamanym angielskim. Przesłuchania były obłędem posuniętym do psychozy. Rażono mnie prądem, bito do nieprzytomności, dosłownie fruwałem po całym pokoju. Pozorowano na mnie egzekucję.
Mówił Pan o tym obłędzie. Co robili oprócz bicia?
Zadawali mi serie kuriozalnych pytań i wykrzykiwali coś bełkotliwie. Jeden z przesłuchujących nieustannie krzyczał „Condoleezza Rice!”. Domyślam się, że wydzierał się tak w ramach serii obelg, że jestem niby zagranicznym najemnikiem. Pytano mnie czy chcę do niej zadzwonić.
Do Condoleezz’y Rice?
Tak. Jako żołnierz wiedziałem, że muszę im podać strzęp informacji, które i tak już wiedzieli bo mieli moją książeczkę wojskową, powiedzieć coś co jest oczywiste, nie jest zdradą szkodzącą kolegom, ale sprawia, że coś ze mnie wyciągnęli, bo jakbym milczał to by mnie zatłukli. Przechodziłem wcześniej szkolenie SERE jak zachować się w czasie porwania, niewoli. Powiedziałem oczywiste oczywistości, przesłuchania były brutalne, aż w końcu zelżały. Myślałem, że zejdę na zawał serca.
Zmienili taktykę przesłuchania?
Doprowadzili mnie na skraj śmierci. Dociskali ranę w nodze bym umierał z bólu. A potem padło stwierdzenie: nie umieraj nam tutaj i pytanie dlaczego sam się dźgnąłem w nogę. Gdy stwierdziłem, że to oni, oficer stwierdził: „przyjrzę się sprawie”. Trafiłem do celi, gdzie był monitoring, Wielki Brat patrzył cały czas. Puszczano też rozkręconą na cały regulator muzykę.
Co puszczali?
Jak Abbę to źle (śmiech). Jak puszczali Slipknot, którego byłem fanem to śpiewałem sobie pod nosem i wybijałem rytm. Potem znowu zaczęło się bicie, bo strażnicy dużo pili. Drastycznie ograniczono mi racje żywnościowe, i tak gówniane. Zaczęli mnie głodzić. Dawano mi zgniły chleb i wodę w butelce, z której cuchnęło wybielaczem.
Orientował się Pan wtedy w jakim jest położeniu?
Podsłuchiwałem co mówili. Jako Brytyjczyk liczyłem, że będzie jakaś wymiana i oni między sobą o niej mówili. Ale gdy wchodzili do celi mówili, że czeka mnie egzekucja. To co wyniosłem ze szkolenia SERE to fakt, by małe rzeczy traktować jako zwycięstwo moralne nad wrogiem. Gdyby bili mnie mniej, pocieszałem się, że dzisiaj było łagodniej. Zawieziono mnie do jakiegoś prokuratora DRL, który powiedział, że jestem oskarżony m.in. o bycie najemnikiem, co w DRL jest równoznaczne z wyrokiem śmierci.
Wiedział Pan, że rosyjska propaganda będzie „maglować” Pana?
Tak, byłem więźniem „MGB”, czyli ministerstwa spraw wewnętrznych, wiedziałem że wszystko robią na użytek rosyjskiej narracji. „Nazista, terrorysta, najemnik” - tak mówili. Liczyłem, że będzie proces i będę w nim starał się obniżyć czas odsiadki, ale po dwóch dniach niewoli już miałem wyrok śmierci na karku. Potem jak zobaczyłem informacje o ataku na Crocus Hall, zobaczyłem zdjęcia tych zatrzymanych sprawców, jak ich torturowano, wiedziałem że mogli mnie nawet „użyć” w podobnej akcji jako rzekomego zamachowca. Potem by pokazywano moje ciało w rosyjskiej telewizji. W Rosji to systematyczne działanie.
Ostatecznie został Pan wymieniony jako jeniec.
Część obrońców Mariupola, w tym mnie, wymieniono za Wiktora Medwedczuka, prorosyjskiego polityka z Ukrainy, zdrajcę kraju. Trafiliśmy do Rijadu, bo Arabia Saudyjska pośredniczyła w wymianie. Lecieliśmy samolotem z Abramowiczem, który był mediatorem.
To rosyjski oligarcha i właściciel Chelsea, domyślam się, że Pan jej nie kibicuje?
Nie. Tylko Westham (śmiech).
W jakim stanie byli Pana koledzy w czasie wymiany?
W najgorszym był jeden z amerykańskich ochotników. Rosjanie tak go pobili, że miał głowę napuchniętą jak balon. Już nie był w stanie mówić.
Udało się Panu przetrwać piekło oblężenia Mariupola i rosyjskiej niewoli. Jak Pan zaczynał swoją wojskową karierę?
Służyłem przez dziewięć lat w Royal Anglian Regiment. Służyłem w Irlandii Północnej, w czasach IRA, byłem też na dwóch turach misji ONZ w Bośni. Po odejściu z wojska z powodzeniem wszedłem w biznes, ale moje małżeństwo się rozpadło, syn zaczynał imprezowo-studencki etap swojego życia. Brakowało mi wojska. Pojechałem do Syrii, by wspierać kurdyjskie YPG w walce z ISIS. Tam walczyłem z dżihadystami i pomagałem szkolić Kurdów.
Ale jednak trafił Pan na Ukrainę?
Po powrocie z Syrii padła propozycja, by jechać na Ukrainę i szkolić „Azow” w Mariupolu. Spędziłem w tej jednostce dwa lata i potem przeszedłem do Piechoty Morskiej.
„Azow” do 2022 roku, do obrony Mariupola, miał bardzo złą opinię w mediach, jako jednostka kontrowersyjna, złożona z radykałów, nazywana przez część dziennikarzy „neonazistowską”. Jak Pan wspomina pułk z tamtych czasów?
Zupełnie inaczej. W jednej z gazet przeczytałem, że w „Azowie” jest dwa tysiące neonazistów z zagranicy. Problem w tym, że wszystkich żołnierzy było 2 tysiące, a przez ten czas jak ja tam byłem, było zaledwie czterech cudzoziemców w tym ja (śmiech). 90 proc. Azowa to profesjonalni żołnierze, a ekstremiści są we wszystkich jednostkach. Tak wygląda wojna. Poza tym „Azow” dbał, by z taką opinią walczyć. W moim oddziale był Żyd i muzułmański Tatar, więc dziwiłem się tym złym opiniom o „Azowie”. Dochodzi jeszcze sama Rosja, która dużo mówi o „nazistach”, ale przecież to w jej szeregach był jawny neonazista Utkin w Grupie Wagnera, albo batalion „Rusicz”, złożony z rosyjskich neonazistów.
Jak Pan wspomina ten okres służby okopowej na wschodzie Ukrainy, do roku 2022?
Jako brytyjski żołnierz miałem wykłady jak wygląda rosyjska broń. Co innego zobaczyć slajd, a co innego, gdy przez lornetkę zobaczyłem wtedy jadącego wrogiego T-72. Wtedy po drugiej stronie frontu byli separatyści, ale było wiadomo, że to Rosjanie. Przez porozumienia mińskie nie wolno nam było strzelać. Mogliśmy tylko odpowiadać ogniem, więc separatyści w nas strzelali co jakiś czas. Nauczyłem się też, że zimy na wschodzie Europy są bardzo mroźne, i że można jeść raki z pobliskiej rzeki albo jeziora (śmiech). W okopach awansowałem na dowódcę sekcji.
Co Pan myśli gdy słyszy hasło „rozmowy pokojowe”?
Nic z tego nie będzie. Nie jestem optymistą bo Trump nie rozumie czym jest Rosja. To państwo-agresor, które chce zniszczyć Ukrainę. Putin mówił, że zajmie Kijów i on tego nie zapomniał. Ukraina broni demokracji, Zachodu. W niewoli Rosjanie krzyczeli mi do ucha, że po Ukrainie uderzą na Polskę, a potem dalej, w głąb Europy. Jakiekolwiek rozmowy nie przyniosą nic trwałego.
Dziękuję za rozmowę
Dziękuję.
WIDEO: Ta wojna nas nie obudziła