- Analiza
- Wiadomości
Perspektywy rozwoju stosunków polsko-rosyjskich
Sytuacja na Ukrainie i jej konsekwencje, tj. zachodnie sankcje oraz rosyjskie embargo, a następnie afera szpiegowska nad Wisłą praktycznie zdominowały relacje na linii Warszawa-Moskwa. Wszystko wskazuje na to, że pierwsze trzy czynniki mają charakter co najmniej średniookresowy i nic nie wskazuje na szanse ich szybkiej neutralizacji. Łącząc to z faktem braku elementarnej nawet komplementarności interesów strategicznych Polski i Federacji Rosyjskiej czy w dalszej kolejności – ogromnej różnicy potencjałów, nie ma co liczyć na odwilż czy reset. Czas na pragmatyzm, ale nie ten „ekonomiczny”, o jakim nieustannie mówi kremlowska propaganda, lecz pragmatyzm geopolityczny.

Rosyjskiej aneksji Krymu, wspierania tzw. „separatystów” we Wschodniej Ukrainie, a następnie otwartego włączenia się regularnych sił FR w działania zbrojne na Ukrainie i ich wpływu na stosunki polsko-rosyjskie tłumaczyć nie trzeba. Przez nasze sąsiedztwo z Obwodem Kaliningradzkim, Białorusią i Ukrainą mamy inną perspektywę na wzrost rosyjskiej aktywności politycznej oraz rosyjski dobór środków i metod działania, niż chociażby Czesi, Słowacy, Hiszpanie czy Włosi. Naruszenie integralności terytorialnej niepodległego państwa stoi też w sprzeczności nie tylko z prawem międzynarodowym i wartościami na którymi oparty został cały obecny ład międzynarodowy, ale i z naszymi polskimi doświadczeniami historycznymi. Poza tym członkostwo w Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckim, a przede wszystkim nasze położenie geograficzne w znaczącym stopniu determinują wachlarz możliwości i ograniczeń w zakresie reakcji politycznych.
Strona rosyjska w sposób zrozumiały ma odmienny punkt widzenia. Bezprecedensowe działania propagandowe i manipulacje, stanowiące elementy wojny psychologicznej i informacyjnej, brak przestrzegania jakichkolwiek norm i procedur międzynarodowych w działaniach na Ukrainie, ale i agresywnych działaniach rosyjskich sił zbrojnych w skali globalnej czy wreszcie śmierć tysięcy ludzi po stronie ukraińskiej i rosyjskiej – to nie przyczyna, a rezultat „zachodniej ofensywy” przeciwko Rosji. Moskwa na oficjalnym poziomie dyplomatycznym niezmiennie forsuje tylko jedną motywację i klucz interpretacyjny do swoich działań: obrona mniejszości rosyjskiej i rosyjskojęzycznej, która została wymuszona została przez dążenie Waszyngtonu i Brukseli do naruszenia „stref wpływów” czy też rosyjskiej „bliskiej zagranicy”. Polityka zagraniczna Władimira Putina działa przy tym na równie wyrafinowanej zasadzie jak rosyjski system identyfikacji radiolokacyjnej wyrzutni Buk – „swój-obcy”, tj. albo ktoś akceptuje jedynie słuszną narrację Kremla, albo staje się wrogiem.
Trudno jest się w świetle powyższych faktów doszukać punktów wspólnych z FR w ocenie wydarzeń na Ukrainie i ich skutków w skali globalnej, przy założeniu, że ktoś nie zgodzi się w całej rozciągłości z postulatami forsowanymi przez kremlowskich propagandystów. Warto jednak pamiętać, iż niezależnie od finału wojny na Ukrainie, Polska, podobnie jak i Unia Europejska czy Stany Zjednoczone, będą w taki czy inny sposób zmuszone do współpracy z Rosją – czy będą to kwestie kulturowe, energetyczne, ekonomiczne czy bezpieczeństwa, jak choćby wojna z terroryzmem. To jednak od postawy obecnych, jak i przyszłych władz na Kremlu zależeć będzie dynamika, zakres i jakość owej współpracy. Tak samo Zachód, jak i Polska, niezmiennie deklarują chęć powrotu do status quo z Rosją sprzed aneksji Krymu, jeżeli ta zrezygnuje ze swojej agresywnej polityki. Tak więc drzwi dla współpracy i konstruktywnego dialogu nie zostały w żaden sposób trwale zamknięte.
Rosyjska aktywność związana z Ukrainą nie ogranicza się jedynie do jej terytorium czy do działań jawnych, co oczywiście jest zrozumiałe. Niepokojąca jest jednak skala tego zjawiska, o czym informuje nie tylko kontrwywiad polski, ale również czeski czy niemiecki. Innymi słowy, poprzez działania wywiadowcze i dezinformacyjne kwestia ukraińska staje się problemem nie tylko Europy Środkowo-Wschodniej, ale całego Zachodu, a strona rosyjska jasno pokazuje, że żaden wariant powrotu do scenariuszy zimnowojennych nie jest jej straszny, a wręcz przeciwnie. Nie jest to dobry prognostyk na najbliższe lata dla możliwości jakościowego rozwoju relacji polsko-rosyjskich w „dobrosąsiedzkiej” atmosferze, gdyż trudno zakładać nagłe wyciszenie mechanizmów działalności niejawnej, biorąc pod uwagę wieloletni wysiłek dla ich tworzenia. To bardziej sygnał do wzmacniania swojego potencjału obronnego nie tylko w dziedzinie militarnej, ale i w innych obszarach życia społeczno-politycznego, co będzie praktycznie jedynym gwarantem dla kreacji przez Polskę możliwie stabilnego środowiska dla zrównoważonych relacji z Rosją w długim okresie.
Pokłosiem afery szpiegowskiej w Polsce było wydalenie przez Warszawę czterech pracowników attachatu wojskowego ambasady FR (wszystko wskazuje na to, że byli to oficerowie GRU). Stanowisko Kremla nie było zaskoczeniem – uznano to za „nieprzyjazny i niczym nieuzasadniony krok”. Za niespodziankę nie można też uznać wydalenia z Moskwy adekwatnej liczby pracowników polskiej ambasady (dokładnie trzech pracowników attachatu wojskowego i jednego pracownika sekcji politycznej). Oficjalny powód to „działalność niezgodną z ich statusem”, tj. szpiegostwo. Z tym krokiem polski MSZ z pewnością się liczył. Zwraca jednak uwagę fakt, iż zachowanie strony rosyjskiej nie było do końca standardowe, gdyż sprawa została nagłośniona, czego zwyczajowo się jednak nie praktykuje. Oficjalnie poinformowano o „podjęciu przez stronę rosyjską adekwatnych kroków odwetowych”.
Takie zachowanie strony rosyjskie trudno jest uznać za dobry prognostyk na przyszłość. W połączeniu z mechanizmami rosyjskich „symetrycznych odpowiedzi” na sankcje Zachodu, w których Polska ze zrozumiałych powodów bierze udział czy fakt wprowadzenia embargo na owoce, warzywa, mięso, ryby, mleko i produkty mleczne z państw UE, USA, Australii, Kanady czy Norwegii, pokazuje, że płaszczyzna porozumienia z Rosją nie leży w obszarze gospodarczym. Przynajmniej przez najbliższe miesiące, jeśli nie lata. Poważne uderzenie w polskich producentów, rolnictwo i sadownictwo to tylko jedna z form wywierania presji. Za Witoldem Juraszem podkreślić można, że polityka zagraniczna Polski nie sprowadza się do „eksportu jabłek i buraków”. FR pokazała, że w jej przypadku nie sprowadza się do importu.
Wiele można też odczytać ze słów Władimira Putina skierowanych do nowej ambasador RP w Moskwie Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz: „z Polską łączy nas wielowiekowa wspólna historia. Musimy wiele zrobić, aby podnieść nasze stosunki na nowy poziom. Jestem przekonany, że dowolny problem można rozwiązać, kierując się wzajemnym szacunkiem i pragmatyzmem”. Ów pragmatyzm, do którego nieustannie nawołuje od kwietnia br. rosyjski prezydent, sprowadzać się ma przy tym nie tyle do formalnego przyjęcia rosyjskiego punktu widzenia na kryzys ukraiński, ile w pierwszej kolejności do przyjęcia neutralnej formuły relacji „business as usual”. Innymi słowy – nic się nie zmieniło i w najbliższej przyszłości nie zmieni. Jedyną szansą na realną zmianę jakości wzajemnych stosunków Kreml widzi w akceptacji dla działań na Ukrainie (szacunek dla partnera i jego strefy wpływów) oraz pragmatyzmie (korzyści handlowe mają zrekompensować potencjalne osłabienie związków z sojusznikami czy „polityczne wyrzuty sumienia”).
Narzędziem do realizacji takiego celu będzie bez wątpienia dążenie strony rosyjskiej do „ułatwiania” wielu rządom podjęcia takich decyzji, w oparciu o tą „wyważoną” i „zdroworozsądkową” logikę, którą zakwalifikować można równie dobrze do kategorii szantażu. Problemy finansowe, destabilizacja danych sektorów gospodarek czy polityczna, dalsze działania z zakresu wojny informacyjnej i psychologicznej, mające na celu osłabienie pozycji określonych sił politycznych czy pojedynczych, nieprzychylnych autorytetów lub polityków, wspieranie określonych ugrupowań czy pojedynczych ludzi (agentów wpływu), zwłaszcza tych o poglądach antysystemowych, lewicowych czy wolnorynkowych – to tylko jedne z wielu możliwości.
Polskie stanowisko w tych kwestiach sprowadzić można do odpowiedzi ambasador Pełczyńskiej-Nałęcz: „problemy między Zachodem a Rosją – bo to nie są nasze problemy bilateralne – są na tyle głębokie, że ich rozwiązanie wymaga bardzo poważnego, strategicznego dialogu. Dialogu między Zachodem, UE a Rosją. W tym dialogu Polska powinna brać udział i bierze udział. I wnosi wkład w ten proces”. Rozróżnienie pomiędzy Zachodem a Unią Europejską to oczywiście włączenie nie wprost w ten proces USA.
Do tego dochodzi ostatnia wypowiedź ministra Grzegorza Schetyny dla niemieckiego dziennika „Sueddeutsche Zeitung”: „Mówiąc otwarcie i jasno: chcemy i oczekujemy, że Niemcy bardziej zaangażują się w Europie i na świecie”. Poza tym opowiedział się również zdecydowanie za zwiększeniem roli i aktywności współpracy na linii Warszawa-Berlin-Paryż i dążenia za wszelką cenę do uniknięcia konfliktu pomiędzy FR a NATO, co tym samym otwierać będzie drogę do sprzedaży broni dla Ukrainy, biorąc pod uwagę stanowisko Zachodu wobec konfliktu.
To unikanie bardziej konkretnych i zdecydowanych działań i z jednej strony włączanie Polski w struktury UE i NATO, a z drugiej próby dołączania się do najsilniejszych, zdają się być półśrodkiem. Pokazują solidarność Warszawy z sojusznikami, a jednocześnie minimalizować mają potencjalne reperkusje ze strony Moskwy. Zachowawcza kontynuacja wcześniejszej linii rządu Donalda Tuska i ministra Radosława Sikorskiego w nieustannym oglądaniu się na Niemcy trudno określić inaczej niż minimalizm – tyle samo wygodny, co niebezpieczny w długim okresie. Dla Rosji natomiast służy to za oczywiste potwierdzenie, że polska chęć do aktywności w regionie jest przede wszystkim deklaratywna, bo na własne życzenie uzależniana od Berlina. Każda próba odejścia od tej korzystnej z punktu widzenia Kremla doktryny polityki zagranicznej Warszawy, np. na rzecz priorytetu aktywizacji współpracy w rejonie Morza Bałtyckiego czy bardziej samodzielnych działań na Ukrainie, spotykać się będzie z pewnością ze zdecydowaną reakcją.
Polityka zagraniczna państwa to nie kwestia selektywnej interpretacji faktów, emocji czy wykładni, które są co najwyżej jednymi z instrumentów jej realizacji. Jest ona też wyłączona ze zbiorów pojęciowych, jak „optymistyczny” czy „pesymistyczny”. Jej podstawowymi funkcjami są realizacja własnych celów i zabezpieczenie własnych interesów, a fundamentem realizm. Warto jednak odnotować, że realizm nie w wariancie czeskim czy węgierskim, ani nie w wariancie „wolnorynkowym”. W Rosji nie ma wolnego rynku, więc trudno postulować skupienie się we wzajemnych stosunkach na korzyściach handlowych w imię doktryny ekonomicznej – różnica potencjałów oraz rozbudowane sieci powiązań jawnych i niejawnych stanowiłyby dla Polski zbyt wielkie zagrożenie. Osłabienie spójności UE czy NATO przez Warszawę w sposób, w jaki czynią to obecnie Czechy czy Budapeszt, wymusiłyby konieczność tak samo daleko idących, jak i trudnych do przewidzenia zmian w polskiej strategii, polityce bezpieczeństwa, a zapewne i na scenie politycznej.
Największym wyzwaniem dla Polski w relacjach z Rosją na najbliższe lata będzie uniknięcie dylematu zajączka, który został użyty przez niedźwiedzia jako zamiennik papieru toaletowego i później opowiadał wszystkim, że nawiązał bliską współpracę z najsilniejszym zwierzęciem w lesie. Największym wyzwaniem dla Rosji z kolei, będzie udowadnianie światu, że nie tylko jest rzeczywiście owym „niedźwiedziem”, ale też przekonywanie, że jako „niedźwiedź” ma ochotę nawiązywać bliską współpracę, ale na zasadach „pragmatyzmu i wzajemnego szacunku”.
dr Adam Lelonek
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS