Reklama

Do „porwania” doszło 15 grudnia br., gdy amerykański okręt oceanograficzny USNS „Bowditch” z cywilną załogą prowadził badania z wykorzystaniem dwóch bezzałogowych pojazdów podwodnych UUV (Unmanned Underwater Vehicle) na wodach międzynarodowych Morza Południowochińskiego. Niestety dla Amerykanów jeden z dronów wynurzył się na powierzchnię w pewnej odległości od ich jednostki, z czego natychmiast skorzystał przebywający w pobliżu chiński okręt ratowania okrętów podwodnych typu Dalanag-III.

Kiedy amerykańscy marynarze przygotowywali się do wyciągnięcia jednego bezzałogowca, Chińczycy bardzo szybko wysłali w kierunku drugiego drona swoją łódź motorową. Całą akcja przebiegała na wodach międzynarodowych około 50 mil morskich na północny zachód od bazy morskiej Subic Bay na Filipinach. Ponieważ wszystkie jednostki nie były oddalone od siebie na odległość większą niż 500 jardów, tak więc kradzież odbyła się na oczach Amerykanów.

Ich okręt był nieuzbrojony i dlatego mogli tylko bezsilnie patrzeć, jak Chińczycy wyciągali z wody ich bezzałogowy pojazd podwodny, chociaż ten miał wyraźne oznaczenia w języku angielskim. Fiaskiem zakończyły się jakiekolwiek próby porozumienia się drogą radiową. Chińscy marynarze po prostu nie odpowiadali na apele Amerykanów z USNS „Bowditch” i po podjęciu z wody łodzi wraz z dronem oddalili się swoją jednostką z miejsca „porwania”. Jedynym komunikatem, jaki Chińczycy przekazali przez radio, ale już po oddaleniu się na dużą odległość, była jednozdaniowa informacja „wracamy do normalnych działań”.

Załogę okrętu oceanograficznego USNS „Bowditch” stanowią głównie cywile– fot. US Navy

Według Amerykanów porwany, bezzałogowy pojazd podwodny jest suwerenną jednostką pływającą Stanów Zjednoczonych. Zaraz po zdarzeniu, w oficjalnym komunikacie rzecznik prasowy Pentagonu Peter Cook stwierdził, że „bezzałogowiec jest nasz. Jest wyraźnie oznakowany. Chcielibyśmy go otrzymać z powrotem i mieć pewność, że takie zdarzenie nigdy już nie będzie miało miejsca”.

Stany Zjednoczone wezwały więc drogami dyplomatycznymi Chiny „do niezwłocznego zwrotu drona i do wykonania wszystkich zobowiązań wynikających z prawa międzynarodowego”. Strona chińska po pięciu dniach zdecydowała się oddać bezzałogowy pojazd podowdony, żądając jednocześnie by Stany Zjednoczone zaprzestały prowadzenia działań rozpoznawczych na Morzu Południowochińskim.

Po co rzeczywiście Chińczykom był potrzebny „cywilny” dron?

Jak na razie nie wiadomo po co w ogóle Chińczycy zabrali amerykańskiego bezzałogowca. Amerykanie podkreślają  bowiem, że system jaki wykorzystywali koło Filipin nie był tajny, sam dron był wart około 150 000 dolarów i służył do cywilnych badań - polegających na pomiarze zasolenia, temperatury wody i prędkości dźwięku. Według nich były to „rutynowe czynności zgodnie z prawem międzynarodowym”.

Jeżeli to jest prawda, to takie bezzałogowce można spokojnie kupić na rynku, a nie go porywać w atmosferze skandalu międzynarodowego. Część specjalistów uznało jednak „porwanie” za wyraźny sygnał do Amerykanów, że Morze Południowochińskie to akwen w pełni kontrolowany przez Chińczyków. Rząd w Pekinie od kilku lat żąda uznania prawa własności do wielu raf i małych wysp na morzach wokół Chiny i wrogo odnosi się operacji amerykańskiej marynarki wojennej, prowadzącej działania patrolowe i dochodzącej prawa do swobodnej żeglugi na międzynarodowych szlakach morskich.

Chińczycy prawdopodobnie „porwali” amerykański „szybowiec podwodny” podobny do tego, jaki wykorzystywano w ćwiczeniu Unmanned Warrior prowadzonym na północny zachód od Szkocji w październiku 2016 r. – fot. US Navy

Co więcej badania oceanograficzne prowadzone przez Amerykanów na akwenach przy chińskich wybrzeżach mogą być uznane za działania wrogie, wymierzone przeciwko Chińczykom. Należy bowiem pamiętać, że pomiar zasolenia, temperatury wody oraz prędkości rozchodzenia się dźwięku w wodzie to parametry niezbędne dla obsług sonarów na okrętach nawodnych i podwodnych. Z danych tych korzystają dodatkowo załogi samolotów patrolowych rozstawiających bariery z pław hydroakustycznych.

„Porwanie” bezzałogowca może być również odpowiedzią władz w Pekinie na przyjazny sposób, w jaki Donald Trump zaczyna traktować Tajwan. Przypomina się, że prezydent – elekt już zdążył złamać istniejący od 37 lat protokół i zadzwonił do tajwańskiego prezydenta. Jest to wyraźny sygnał, że lansowana przez Pekin idea „jednych Chin” nie będzie uznawana przez nowe władze w Waszyngtonie.

Chińczycy zagrali więc na nosie Amerykanom tym bardziej, że wykorzystując luki w prawie (jeżeli chodzi o drony) wcale nie musieli niczego zwracać. Autonomiczne pojazdy podwodne nie są bowiem objęte najważniejszym dokumentem prawnym dotyczącym morza, czyli Międzynarodowym Prawem Morskim („Merchant Shipping Act 1995”).

O ile więc bezzałogowe systemy nawodne i podwodne sterowane z załogowych jednostek pływających (a więc operujące bez żadnej autonomii) mogą być traktowane jako rozwinięte wyposażenie („deployed equipment”), a więc uznane przez prawo morskie jako część jednostki „matki”, o tyle drony już nie. Pojazdy autonomiczne nie są również uwzględnione w prawach większości państw nadzorujących swoje wody terytorialne oraz władz kierujących ruchem statków w okolicach portów, cieśnin lub innych akwenów wymagających szczególnego nadzoru. Nie istnieją one również w obowiązującym w Polsce Kodeksie morskim (Ustawa z dnia 18 września 2001 r.).

Powoduje to określone problemy - szczególnie jeżeli chodzi o odpowiedzialność za zderzenia na morzu. Trzeba bowiem pamiętać, że Międzynarodowe Przepisy o Zapobieganiu Zderzeniom na Morzu (konwencja COLREG) nie dotyczą pojazdów działających pod wodą. Chińczycy mogli więc potraktować wynurzony dron za zagrożenie i „dla dobra ogółu to zagrożenie po prostu usunęli”.

Tak gwałtowne protesty Amerykanów mogą być również sygnałem, że porwany dron miał w sobie jakieś wrażliwe rozwiązania, z którymi Chińczycy nie powinni się zapoznać. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że Amerykanie jak na razie nie ujawniają, jaki dokładnie bezzałogowiec utracono. W kilku komunikatach pojawiła się jednak informacja, że był to tzw. szybowiec podwodny („underwater glider”), który może przez wiele tygodni poruszać się w morzu, korzystając jedynie z prądów morskich. Takiej technologii Chińczycy jak na razie nie mieli i być może kradnąc bezzałogowca Amerykanom sprzed nosa, właśnie uzyskali do niej dostęp.

Reklama
Reklama

Komentarze (8)

  1. Ernest Treywasz

    Względy prawne mają tu kapitalne znaczenie, bowiem plany rozwoju US Navy w dużym stopniu opierają się właśnie na bezzałogowych jednostkach podwodnych. Tym gestem Chiny jasno dały do zrozumienia, że nie ma szans na żadną nową konwencję która chroniła by jednostki bezzałogowe i że amerykańskie bezzałogowe jednostki morskie operujące na wodach które Pekin uznaje za swoje będą odławiane i unieszkodliwiane. To jest naprawdę bardzo poważne ostrzeżenie i - prawdę powiedziawszy - nie za bardzo mogę sobię wyobrazić w jaki sposób USA mogą na to odpowiedzieć? Jeśli Chińczycy zaczną ich drony niszczyć, lub uszkadzać (np za pomocą swoich dronów "myśliwskich") to co moga zrobić Amerykanie? Zaczną zatapiać chińskie okręty? Wtedy Chińczycy zaatakują im lotniskowiec, być może go zatapiając, i co wtedy? Czy USA są gotowe na wymianę ciosów nuklearnych z Chinami? Nawet ograniczonego w początkowej fazie do celów wojskowych? W takich sprawach wygrywa ten kto dysponuje większym iloczynem realnego potencjału i determinacji. Blef w tym pokerze skończy się sromotną przegraną.

  2. zeiss

    Nie wiadomo, czy cywilna jednostka nie byla zakamuflowanym okretem CIA.

    1. Davien

      Jakby była to ten chiński okręt miałby teraz spore problemy z powodu uszkodzeń spowodowanych samozniszczeniem drona. CIA robi to w sprzęcie zwiadowczym od lat 60-tych

  3. mm

    a gdyby tak Chińczycy wysłali takiego drona w pobliże Florydy?

    1. renard_astucieux

      Do wu szu li. Za rok wyślą. Kopię tego amerykańskiego. Chińczycy nic nie umieją stworzyć sami, tylko kopioją cudze. Wszystkie przełomowe wynalazki, które ukształtowały współczesną cywilizację - czy się to komu podoba, czy nie - były dziełem białej rasy aryjskiej.

  4. Ubawiony tym zdarzeniem

    Ten podwodny dron, na pewno nie był sprzętem wojskowym, bo w tedy to wojskowe okręty by tam były obecne i chińczycy nawet by się nie zbliżyli do tego drona, widząc uzbrojony okręt USA. Z resztą gdyby nawet odważyli się płynąć w kierunku tego drona, to amerykanie po ostrzeżeniach otworzyli by ogień z działka pokładowego, i taka salwa pocisków po wodzie, wybiła by z głowy chińczykom porwanie drona. Można nawet przypuszczać, że chińczycy w tej łódce, płakali by ze strachu :))

    1. Frosty

      Jedno slowo: "Pueblo"

  5. rudobrody

    Czy kradzież bezzałogowca to piractwo? Czy statek matka ma prawo bronić się przed takim rabunkiem?

  6. tagore

    Chiny mogą popełnić błąd w ocenie Pana Trampa. Ryzykują uznaniem Tajwanu jako Państwa "Republiki Tajwanu".

    1. one ping only

      Taaa... tylko że na samym Tajwanie niestety też nie wiedzą czego chcą - jeśli Chiny znacjonalizują im fabryki które Tajwańczycy pobudowali w kontynentalnych Chinach, to gospodarka Tajwanu będzie zrujnowana...

  7. wu szu li

    Niedługo takiego drona będzie można kupić na aliexpres. Prace trwają :)

    1. yaro

      100/100 trafne :-) Panie @Li widocznie uznali, że nie ma w nim noc ciekawego, że tak szybko oddają

  8. Rozsądny gość

    Jedno jest pewne, ten dron nie był wojskowy i nie miał w swoich wnętrznosciach niczego tajnego, bo w takim przypadku, był by tak pilnowany, że Chińczycy nawet by nie zdążyli podpłynąć do niego, co jest oczywiste. Tak że, nie ma się czym zachwycać, bo chińczycy po prostu przejęli zwykłego drona do badań ocanograficznych.

    1. Oczywista oczywistość

      Oczywiście dron z sonarem nie przedstawia żadnej wartości dla wojska.