Reklama

Polityka obronna

Andrew Michta: Uderzmy w łuczników zamiast tylko strącać strzały [WYWIAD]

„Groźba eskalacji nuklearnej jest zawsze, ale ryzyko, że rosyjski pocisk wleci w przestrzeń powietrzną Helsinek i uderzy w szpital zabijając tysiące osób jest większe. Jaka wtedy będzie reakcja? Co zrobimy? Wiemy jak często Rosjanie naruszają przestrzeń powietrzną Polski, Finlandii czy Rumunii. To jest ciągłe testowanie z ich strony. My jesteśmy tak skoncentrowani na zarządzaniu eskalacją, że odstraszanie działa de facto coraz mniej” - powiedział w rozmowie z Defence24.pl prof. Andrew A. Michta (Atlantic Council, Scowcroft).

Co powoduje, że odstraszanie Stanów Zjednoczonych oraz Sojuszu Północnoatlantyckiego działa coraz mniej? Dlaczego potrzeba rewolucji w sensie myślenia o tym, w jaki sposób kupujemy broń i amunicję? Jak prezydentura Donalda Trumpa może wpłynąć na losy konfliktu na Ukrainie? O tym wszystkim w rozmowie z red. Michałem Górskim mówił politolog prof. Andrew Michta.

Reklama

Michał Górski (Defence24): Jak oceni Pan zgodę Prezydenta USA Joe Bidena na wykorzystywanie przez ukraińskie wojsko, amerykańskiego sprzętu wojskowego do rażenia celów w głąb Rosji? W jaki sposób może to wpłynąć na konflikt rosyjsko-ukraiński?

Prof. Andrew Michta( Atlantic Council, Scowcroft): To decyzja, która powinna była być podjęta dużo wcześniej, bo ograniczenia co do użycia nie pozwalały ukraińskim silom zbrojnym uderzyć w krytyczne cele, które umożliwiają Rosji prowadzenie wojny, w tym składy amunicji, paliwa, lotniska, jednostki etc. znajdujące się w głębi Rosji. To pozytywna decyzja, bo poprawia sytuację Ukrainy i pokazuje Putinowi, że nie może liczyć na traktowanie głębi Rosji jako de facto sanktuarium.  Ale sama w sobie nie zmieni kierunku wojny, bo ten będzie zależał od strategii nowej administracji.

Czytaj też

Trwające konflikty na Ukrainie i Bliskim Wschodzie dobitnie uzmysłowiły, jak istotnym czynnikiem w prowadzeniu wojny są odpowiednie zasoby amunicyjne. Pokazały też, że myśląc o długotrwałym sporze nie można zapomnieć o posiadaniu broni, której koszty nie będą olbrzymim wydatkiem dla krajowego budżetu. To tezy jednego z Pańskich najnowszych tekstów. Czy Stany Zjednoczone oraz Europę stać na to, aby ta sytuacja uległa zmianie? Mowa nie tylko o kwestiach pieniężnych, ale także o woli politycznej.

Finansowo na pewno. Oczywiście wymagać to będzie od Stanów Zjednoczonych, a dokładniej od Kongresu i nowej administracji w Białym Domu, odpowiedniej współpracy dotyczącej tego, na co te pieniądze będę wydawane. Musimy bowiem pamiętać o eksplozji długu narodowego USA, który miał miejsce szczególnie po Covidzie. W tej chwili ten dług to jakieś 36 trylionów dolarów.  Z tym wiązały się kłopoty z inflacją, itd. W Europie było podobnie.

Z pewnością jeden z problemów leży w strukturze budżetowej. Pamiętam jak kanclerz Scholz informował, że niemiecki rząd przeznaczy dodatkowe 100 miliardów euro na działania wojska, ale to nie zmieniło fundamentalnie struktury budżetu i tego, jak Niemcy zaopatrują się w broń czy amunicję. Pracowałem tam łącznie przez kilkanaście lat. Ten system po prostu działa źle. To samo jest w innych państwach. Obecnie w Polsce trwa debata czy wydatki na zbrojenia powinny być częścią tej redukcji deficytu i zadłużenia. Jeśli do tego dojdzie to będzie to zła wiadomość dla Sojuszu.

Europa (Unia Europejska) jest bogata. Ona liczy sobie blisko pół miliarda osób. Przy łącznym dochodzie narodowym państw członkowskich rosyjski dochód narodowy wygląda mizernie. A jednak ta sama Europa nadal nie jest w stanie wyprodukować broni i wystawić odpowiednich wojsk konwencjonalnych. To nieakceptowalne.

Wysyła to bardzo złą wiadomość do elektoratu amerykańskiego, a zwłaszcza do Kongresu. Przypominam, że istnieją plany regionalne podpisane przez członków NATO podczas Szczytu Sojuszu Północnoatlantyckiego w Wilnie w 2023 roku, które są de facto zobowiązaniami politycznymi. Mimo nich do tej pory widzimy szereg państw w Europie, które nie wypełniają zobowiązań dotyczących wydawania minimum 2 proc. PKB na obronę. Zresztą musimy tu też zwracać większą uwagę na to, na co konkretnie przeznaczamy te pieniądze, bo w końcowej analizie to struktura wydatków na obronę przekłada się na zdolności operacyjne, a nie sama ilość wydanych pieniędzy. Mówiąc prosto: czy te pieniądze pozwalają tworzyć prawdziwe wyćwiczone zdolności bojowe, czy są tylko cyframi do zaksięgowania?

Reklama

Można zatem powiedzieć, że problemy są na poziomie systemowym…

System, który się wytworzył jest nieefektywny, powstają zdolności technologicznie trudne do utrzymania, co znów podnosi koszty. To też przekłada się na czas realizacji kontraktów.

Doprowadzamy do sytuacji, w której powstają wspaniałe, ekskluzywne systemy, ale w bardzo ograniczonych liczbach i bez redundancji w systemie. Bez zapasów. Baza w przemyśle obronnym Stanów Zjednoczonych wynosi w tej chwili 30 proc. tego, co było pod koniec Zimnej Wojny. W Europie zresztą jest o wiele gorzej. Rozmawiałem z przedstawicielami dużych europejskich firm, takich jak np. Rheinmetall i wniosek jest jeden – jeśli rząd wysyła sygnał, że nie będzie robił dużych zakupów, to przemysł na to odpowiada, redukując produkcję.

Amerykańskie samobieżne haubice M109A6 Paladin oraz wozy amunicyjne M992A2.
Amerykańskie samobieżne haubice M109A6 Paladin oraz wozy amunicyjne M992A2.
Autor. U.S. Army Europe and Africa/X

Musimy przedefiniować filozofię tego, jak patrzymy na rolę technologii. W czasach Zimnej Wojny jeszcze to rozumieliśmy – była i technologia, i masa. W okresie globalnej wojny z terroryzmem przeszliśmy na myślenie mówiące o tym, że kontrolujemy każdą domenę, a nasza logistyka nie jest zagrożona. „Just-in-time approach” i maksymalna skuteczność były dominujące. To wszystko się zmieniło. Musimy znów zrozumieć, że masa i straty w przyszłym konflikcie będą kluczowe. 

Reklama

Mamy pewną diagnozę. Powstaje zatem pytanie, co teraz należy zrobić?

Trzeba wymyślić nowy model, który zacznie również sięgać po komercyjne zdolności przemysłu, nie tylko do głównych firm przemysłu zbrojeniowego. Po drugie należy przemyśleć, jaką broń chcemy kupować i stawiać raczej na ilość. Musimy masowo produkować drony i inne tanie, ale efektywne systemy.

Kilka miesięcy temu byłem w bazie w Norfolk i rozmawiałem tam z jednym z admirałów, który mówił, że od lat upomina się o lasery na okręty. Wspomniany laser potrafi strącić drona kosztem 10-15 dolarów. A my w tej chwili często musimy strzelać pociskami wartymi miliony dolarów, w drony warte kilkanaście tysięcy dolarów... Budżet Pentagonu nie jest z gumy. Jako Amerykanie wydajemy więcej na odsetki od długu narodowego, niż na cały budżet obronny.
Prof. Andrew Michta, 19.11.2024 r.

Czytaj też

Potrzeba rewolucji w sensie myślenia o tym, w jaki sposób kupujemy broń i amunicję. To samo musi stać się w Sojuszu Północnoatlantyckim. To co robią Europejczycy jest w mojej ocenie nieefektywne. Niepokojące jest to, jak powoli uzbrajają się takie państwa jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, a jak szybko Rosjanie odbudowują swoje zdolności bojowe. Delta między nimi to poziom niebezpieczeństwa dla żołnierzy amerykańskich w Europie, żołnierzy polskich, ale i dla całego NATO. Jak na razie nie widzę woli politycznej, żeby to zmienić. Mam nadzieję, że prezydent Trump da bardzo jasny sygnał, że „wakacje się skończyły”. Przypominam, że Europejczycy zaczęli wydawać więcej pieniędzy na zbrojenia m.in. z powodu nacisków Trumpa.

Pozostając w temacie europejskim, niepokoją mnie tendencje obecne w Unii Europejskiej, jeśli chodzi o obronność. Polegają one na tym, że jak jest problem to duplikuje się instytucje, zamiast wydawać na realne potrzeby. Jeżeli w Europie są tendencje do oddalenia się od Stanów Zjednoczonych to pytam: kto da gwarancje parasola nuklearnego? Francja? To są żarty. Martwi mnie brak przywództwa, które otwarcie mówiłoby o co chodzi.

Skupmy się na chwilę konkretnie na Polsce. Jakie główne problemy wskazałby Pan w naszym działaniu?

Podczas naszej ostatniej rozmowy (lipiec 2024 - red.) mówiłem o konieczności przywrócenia narodowej służby wojskowej w Stanach Zjednoczonych. To samo powinno stać się w Polsce i w każdym innym państwie europejskim. Jest to sprawa rezerw i budowania odporności w wypadku wojny.

Inną sprawą jest to, że Polska kupuje teraz bardzo dużo różnego rodzaju systemów. Problem w tym, że zdolności produkcyjne przemysłu zbrojeniowego zarówno w USA, ale również gdziekolwiek indziej, są ograniczone. Polska podpisała umowę o zakupie samolotów F-35 w 2020 roku, a dopiero teraz dostała pierwszy egzemplarz, który notabene jest teraz w Stanach Zjednoczonych dla przygotowania personelu. Dodajmy do tego, że Finowie również mają zamówione te samoloty i także na nie czekają…

W tym wszystkim brakuje integracji. W NATO mamy teraz 32 sojuszników. Każdy ma inną infrastrukturę cyfrową, inne zdolności w sensie rozwoju technologicznego, itd. To są kwestie bardzo trudne do skoordynowania.

W przypadku Polski za mały nacisk kładzie się na koprodukcję. Warszawa kupuje dużo koreańskiego sprzętu – i bardzo dobrze -  ale biorąc pod uwagę jak „gołe” są siły pancerne w Polsce po tym, gdy wysłano na Ukrainę od 350 do 500 czołgów, wozów pancernych, itd. (a niektórzy analitycy uważają, że ta liczba może być jeszcze wyższa), to bardzo szybko należy odbudować lukę, która powstała.

Czytaj też

Jeśli Polska nie postawi na wspomnianą koprodukcję czołgów, a przede wszystkich amunicji - bo sytuacja w tym aspekcie jest bardzo poważna - to jeśli dojdzie do kryzysu na Półwyspie Koreańskim to przypuszczam, że nawet jedna część zamienna, ani jeden pocisk do Polski nie przyjedzie, bo wszystko będzie potrzebne tam. Kraj takiej wielkości jak Polska, z taką bazą przemysłową, nie może nawet produkować amunicji w dużych ilościach? To są rzeczy, które natychmiast trzeba zaadresować! Dlaczego tak mówię? Technologie i zakupy, które przychodzą, one ostatecznie trafią do Polski, tylko kwestia tego, kiedy, biorąc pod uwagę „okno” zagrożenia ze strony Rosjan.

Jesteśmy zbyt wielkimi optymistami patrząc na to jak, Rosjanie rekonstytuują siły lądowe i czołgi. Oceniam, że ta odbudowa będzie miała swój szczyt w latach 2026-2027 i potem te stare zapasy będą im się kończyć i będą musieli opierać się na nowej produkcji, więc te liczby im spadną. Uważam, że czeka nas bardzo niebezpieczny okres w najbliższych dwóch-trzech latach. Polska powinna robić wszystko co tylko może, żeby zbudować własne zdolności przy koprodukcji z państwami, od których kupuje sprzęt. Ostatnią sprawą jest koordynacja tych systemów. Chodzi o stworzenie możliwości skoordynowanego operowania i w kraju i w szerszym teatrze.

Przyglądając się tempu odbudowy rosyjskich sił wracamy do kwestii masowości…

Rosjanie chcą się bić „głupią walką” (ang. dumb fight). Chcą podejść blisko, uderzyć w czuły punkt. Tak Rosjanie i Sowieci walczyli już wcześniej. Chodzi o wspomniane poleganie na masie. Wrócili do tego, co znają. Rosjanie wprowadzają do sił zbrojnych 1300-1400 czołgów rocznie, głównie post-sowieckich, ale część z nich to również nowa produkcja. Porównajmy to z tym, jak obecnie wygląda to w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy we Francji…

Pamiętajmy też, że na poziomie politycznym Sojusz nie będzie w stanie uderzyć pierwszy, kiedy Putin będzie koncentrował swoje wojska. NATO będzie czekać… Rosjanie już są w fazie zerowej tej wojny. Morze Czarne jest zamknięte – Rumuni są w bardzo złej sytuacji. Od granicy białoruskiej do Wilna jest jakieś 20 mil (32 km - przyp. red.).  A jak daleko jest od tej granicy do Warszawy? To niedobre informacje.

Wracając do masy – jej odbudowanie w kontekście zdolności konwencjonalnych – powinno być podstawowym zadaniem Europejczyków. Biorąc pod uwagę plany regionalne, Europa powinna dostarczyć trzon konwencjonalnego odstraszania i obrony w wypadku, gdyby odstraszanie zawiodło. Stany Zjednoczone dają parasol nuklearny, swoją część konwencjonalną, zdolności wspierające na wysokim poziomie (high-end enablers), ale nie mogą własnego wkładu w siły konwencjonalne dużo powiększyć, bo na Indo-Pacyfiku szykuje się druga bitwa. Jeszcze raz powtarzam: sojusznicy europejscy muszą zbudować trzon konwencjonalnych sił NATO, a nie wymyślać alternatywne rozwiązania w strukturach Unii Europejskiej kosztem środków dla NATO, które muszą dostarczyć. Przecież akceptując plany regionalne politycy europejscy się do tego zobowiązali.

Jestem zwolennikiem tego, żeby USA współpracowały z tym co nazywam „Północno-wschodnim korytarzem”. Mowa o krajach skandynawskich, państwach bałtyckich, Finlandii, Polsce. Warszawa ma tu do odegrania absolutnie kluczową rolę.

W gorszej sytuacji jest za to Rumunia - pomimo tego, że jest państwem, które robi to co powinno robić, ale jest w poważnej sytuacji geopolitycznej. To co Rosjanie robią na Morzu Czarnym to jedna rzecz, ale druga sprawa jest taka, że jeśli Ukraina padnie to Mołdawia zostanie przejęta przez Rosjan niejako „z marszu”. Wtedy Rumuni będą mieli ścianę rosyjskiej stali - również na lądzie. Za sobą mają Serbię… Wpływy rosyjskie w tym regionie są bardzo silne.

Mówimy w dużej mierze o Europie i problemach Starego Kontynentu, ale porozmawiajmy jeszcze na temat Stanów Zjednoczonych. Niewątpliwie skład przyszłej administracji prezydenta-elekta Donalda Trumpa będzie w dużej mierze odpowiedzialny za kierunek, jaki obierze polityka zagraniczna tego kraju. Która z opcji Pańskim zdaniem zwycięży w kontekście budowy nowej administracji w Białym Domu? Może zwyciężyć wizja „uśpionego” NATO (ang. dormant) forsowana przez część republikańskiego środowiska, mówiąca o wycofaniu amerykańskich sił konwencjonalnych z Europy?

Musimy pamiętać, że Sojusz bez amerykańskiej logistyki, bez amerykańskiego dowodzenia to fikcja. Bez amerykańskiej logistyki nikt w Europie nie jest w stanie zaopatrzyć Ukrainy. Z satelitami jest podobnie. Sojusz Północnoatlantycki oznacza dla mnie, że Stany Zjednoczone są integralną częścią i to częścią wiodącą. Są „Primus inter pares”. Jeśli NATO ma funkcjonować to USA muszą w nim być.

Również w interesie Stanów Zjednoczonych jest to, żeby być w Europie. Sądzę, że administracja Donalda Trumpa doskonale będzie to rozumieć.

Jeśli chodzi o politykę zagraniczną USA to administracja prezydenta Obamy jest po części źródłem problemu, z którym teraz się zmagamy. To w 2012 roku po raz pierwszy spotkaliśmy się z hasłem „Pivot to Asia”. W tej chwili mamy kohortę ludzi, która mówi, że na Azji musimy skupić się w pierwszej kolejności. Ale są jeszcze na szczęście stratedzy w USA, którzy rozumieją jak kluczowa jest Europa dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Polecam ostatni tekst A. Wess Mitchela, który napisał, że jeśli Stany Zjednoczone „stracą” Europę to „stracą” również Azję. Jeśli jednak stracą „Azję”, a nie stracą Europy, to nadal będą w stanie kontynuować walkę.

Czytaj też

Fakt, że północnokoreańscy żołnierze walczą na wschodzie Europy pokazuje, że mówienie o oddzielnych teatrach operacyjnych nie ma sensu. Stany Zjednoczone są kontynentalną wyspą i mamy bezpieczny „homeland”, ale to, że Chińczycy i Rosjanie sięgają dzisiaj swoimi wpływami Ameryki Południowej jest w mojej ocenie niedopuszczalne.

Żywotnym interesem USA jest to, żeby mieć dostęp do globalnych zasobów, bo to wpływa na gospodarkę państwa i dobrobyt obywateli. Zwróćmy uwagę, że globalizacja miała rację bytu tylko dlatego, że U.S. Navy zabezpieczała linie komunikacji morskiej.

Pan Profesor dotknął tematu teatrów operacyjnych. Jak właściwie one obecnie wyglądają?

Mamy cztery teatry. Dwa są gorące – mowa o Ukrainie i Bliskim Wschodzie. Jeśli wierzyć temu, co mówią Chińczycy, patrząc na to, jak się zbroją i odcinają od globalnych systemów zaopatrzenia, budując element autarkicznej samowystarczalności to widzimy, że kolejnym teatrem działań może być Indo-Pacyfik. Czwartym teatrem może być Półwysep Koreański.

Rosjanie i Chińczycy rozciągają ograniczone zasoby amerykańskie. Kiedy zaczął się konflikt w Europie Wschodniej w lutym 2022 roku to odpowiedzieliśmy w bardzo dobry sposób, wspomagając Ukrainę. Jednocześnie, kiedy zapalił się Bliski Wschód to cały tlen z pomocy Ukrainie „wyparował” w Waszyngtonie. Jeśli zacznie się dziać coś poważnego na Półwyspie Koreańskim to znów pociągnie to za sobą amerykańskie zasoby, bo tam są obecnie amerykańscy żołnierze. W mojej ocenie „zblokowanie” jakiegoś teatru jest niemożliwe. 

Wróćmy do NATO. Czego można spodziewać się po relacjach Sojusz-USA za administracji prezydenta Trumpa?

Sądzę, że w kontekście USA-NATO zobaczymy bardzo twardą rozmowę. Administracja Trumpa – i ja się pod tym w 100 proc. popisuję - powie naszym europejskim sojusznikom: „no more free lunch”. Stany Zjednoczone potrzebują inwestycji we własną infrastrukturę – drogi się sypią, itd. Nie może być tak, że USA wydają 70 proc. tego, co wydawało całe NATO.

Archiwalne zdjęcie ze spotkania ówczesnego prezydenta Donalda Trumpa z sekretarzem generalnym NATO Stoltenbergiem, 2019
Archiwalne zdjęcie ze spotkania ówczesnego prezydenta Donalda Trumpa z sekretarzem generalnym NATO Stoltenbergiem, 2019
Autor. NATO.int

Te państwa, które staną na wysokości zadania w mojej ocenie będą traktowane poważnie przez Waszyngton. Jestem za tym, żeby wynagradzać tych, którzy poważnie traktują obronność, i stworzyć dystans od tych, którzy tego nie robią.

Administracja Bidena operowała na tej zasadzie, że z Europą działamy przez jeden centralny hub Bruksela-Berlin. Napisałem artykuł o tym, że to nie jest w amerykańskim interesie, żeby działać z Europą jako sfederalizowaną i zcentralizowaną Unią, ponieważ Stany Zjednoczone osiągają najlepsze rezultaty, działając na poziomie państw narodowych.

Czytaj też

Przez ostatni rok widziałem w Europie to, co niektórzy analitycy nazywają Trump Derangement Syndrome. Mówiłem ludziom ze Starego Kontynentu, którzy bardzo negatywnie i niemal obsesyjnie wypowiadali się o Trumpie, że „nie macie relacji z konkretnym politykiem czy partią w USA, ale istnieje nieredukowalny żywotny interes narodowy w relacji ze Stanami Zjednoczonymi i waszym państwem. Celem Europejczyków jest znalezienie środka na współdziałanie, żeby te interesy sobie zagwarantować i mieć możliwość bliskiej współpracy z USA. To nie jest arogancja z mojej strony, ale po prostu stwierdzenie faktów.

Bez obecności Amerykanów w Europie, nie widzę w jaki sposób Europa, a zwłaszcza państwa flankowe, mogłyby sobie zapewnić bezpieczeństwo.
Prof. Andrew Michta, 19.11.2024 r.

Jeśli okaże się, że Zachód nie potrafi twardo postawić się Rosji, że appeasement zwycięży wśród przywódców Zachodu i dojdzie do jakiegoś „dogadania się” z Rosjanami według priorytetów Putina, to nie tylko Ukraina zapłaci za to, ale i państwa flankowe będą w sytuacji, w której ich suwerenność będzie okrojona, nawet jeśli pozostaną w Unii Europejskiej. Będą miały ograniczoną decyzyjność dotyczącą np. kwestii energetycznych, struktury wojskowej czy zakupów do armii.

Dla krajów bałtyckich przegrana wojna to jest egzystencjalna sprawa. To co widzimy w Ukrainie o tym świadczy. Ile czasu zajęłoby Rosjanom wywieźć milionowy naród jak na przykład Estonia? Ile czasu zajęłaby dekapitacja klasy przywódczej i zniszczenie państw-miast? Dla mnie nie do przyjęcia jest to, że elity europejskie nadal zachowują się tak, jakby chciały pouczać USA odnośnie polityki wewnętrznej. Polska klasa polityczna też niespecjalnie się wykazała. Komentarze części rządzących były kontrproduktywne. Odcinanie sobie komunikacji z jedną lub drugą partią nie pomoże. Te same błędy popełniały elity w Niemczech czy Francji.

Europa musi przemyśleć na poziomie elit politycznych na ile i do jakiego stopnia ich preferencje ideologiczne rzeczywiście pokrywają się z żywotnymi interesami narodowymi i zacząć myśleć geopolityką i geostrategią.
Prof. Andrew Michta, 19.11.2024 r.

Donald Trump za czasów pierwszej prezydentury zatrząsł całą sferą dyplomatyczną, bo jego sposób komunikowania nie był ortodoksyjny. Ale o Europie mówił prawdę. Niemcy wysyłali miliardy euro do Rosjan kupując ich energię, a jednocześnie nie inwestując w obronność i polegając wyłącznie na obronie zapewnianej przez Amerykanów. Ta krytyka jest zupełnie oczywista.

To Europa musi udowodnić, że jej zależy, a nie odwrotnie. Pełna zgoda… Zmieniając temat, odniosę się jeszcze do braku wizji zwycięstwa Ukrainy. Czy od czasu naszej ostatniej rozmowy w lipcu coś w tej materii się zmieniło? Czy „Plan Zwycięstwa” Wołodymyra Zełenskiego można uznać za taką wizję?

Prezydent Zełenski może tworzyć plany, ale plany bez środków to halucynacje. Realia są takie, że jakikolwiek plan zakończenia wojny w Ukrainie musi być zbudowany na pewnym wspólnym koncepcie, który jest wypracowany ze Stanami Zjednoczonymi, ale również z partnerami europejskimi. Ukraina obecnie to kraj zrujnowany, codziennie niszczony – funkcjonuje dlatego, że ma wsparcie z Zachodu.

Moja krytyka ostatnich trzech lat bierze się z tego, że obecna administracja USA operuje na zasadzie, gdzie zarządzanie eskalacją jest prymatem. Jest ciągła obawa wertykalnej eskalacji do nuklearnego zagrożenia. Putin rozgrywa to w mojej ocenie bardzo dobrze. Ciągle straszy, że jeśli pozwolimy Ukraińcom uderzyć w jakieś cele w Rosji, albo damy im taką lub inną broń, to on gwarantuje sobie prawo uderzenia nuklearnego. To paraliżuje decyzyjność Zachodu.
Prof. Andrew Michta, 19.11.2024 r.

Mamy do czynienia z bandyckim reżimem, który jest również reżimem nuklearnym. To ryzyko zawsze istnieje, ale jest ono relatywnie niskie w stosunku do zagrożenia horyzontalnej eskalacji. Chińczycy powiedzieli Rosjanom, żeby się nie odważyli używać broni jądrowej nie dlatego, że „kochają” Ukraińców, ale dlatego, że jeśli Rosjanie użyją taktycznej broni jądrowej to obniżą w ten sposób „sufit” nuklearny na Indo-Pacyfiku. Indie siedzą w tej chwili w rozkroku. Kupują energię od Rosjan, twierdząc, że to nie jest ich wojna. Gdyby doszło do użycia broni jądrowej to uważam, że Indie musiałaby opowiedzieć się jednoznacznie po stronie Zachodu w tym konflikcie.

Jeśli celem Rosjan jest to, co tym celem było zawsze, czyli dogadanie się z Berlinem, to nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek rząd w Niemczech był w stanie negocjować z Rosjanami po tym, kiedy użyliby broni jądrowej w Europie.

Ryzyko eskalacji nuklearnej jest zawsze, ale ryzyko, że rosyjski pocisk wleci w przestrzeń powietrzną Helsinek i uderzy w szpital zabijając tysiące osób jest większe. Jaka wtedy będzie reakcja? Co zrobimy? Wiemy jak często Rosjanie naruszają przestrzeń powietrzną Polski, Finlandii czy Rumunii. To jest ciągłe testowanie z ich strony. My jesteśmy tak skoncentrowani na zarządzaniu eskalacją, że odstraszanie działa de facto coraz mniej.

Europa w czasie Zimnej Wojny była teatrem odgrodzonym od reszty. To był najbardziej krytyczny teatr. Były oczywiście proxi wars w Afryce czy Azji, ale nie było tego, co mamy teraz. Dzisiaj Rosja sprowadza siły zbrojne sojusznika z Azji i włącza je w teatr wojskowy na terenie Europy. Co robi USA? Prosi Pekin, żeby jakoś ich powstrzymał – gdzie tu odstraszanie?! 

Na początku 2022 roku ostrzegaliśmy Rosjan, żeby nie atakowali Ukrainy, zdeklasyfikowaliśmy bardzo dużo danych wywiadowczych po to, żeby im pokazać: „Widzimy Was – nie robicie tego!” Co zrobili?  Wjechali… W 2023 Hamas zaatakował najbliższego sojusznika USA na Bliskim Wschodzie…

Czytaj też

Kiedy jedną z odpowiedzi Izraela było zabicie irańskiego generała, Iran przygotował się do bezpośredniego ataku na Izrael i po raz pierwszy uderzył bezpośrednim atakiem powietrznym w ten kraj. Prezydent Biden mówił: „nie atakujcie”, a oni i tak zaatakowali. Co my robimy?! Strzelamy w strzały, a nie w łuczników! Używamy pocisków, które warte są miliony dolarów, a uderzamy w drony, których produkcja wynosi czasem zaledwie może 15 tysięcy dolarów. Jaka to wiadomość dla przeciwnika w kontekście odstraszania? Jeśli do Polski wlatuje pocisk to dlaczego Polska go nie zestrzeliwuje?

Mamy trzy lata bez prawdziwej wizji zwycięstwa. Co chcemy osiągnąć w sensie strategicznym? Zamiast tego mówimy „for as long as it takes". Przez prawie 20 lat pracowałem z wojskowymi i nigdy nie słyszałem o czymś takim, że będziemy prowadzić operację wojskową tak długo, jak będzie to konieczne. Nie ma czegoś takiego, jak wojny, które nigdy się nie kończą.
Prof. Andrew Michta, 19.11.2024 r.

Polityka amerykańska jest robiona w Waszyngtonie, a nie w Kijowie. Mam nadzieję, że nowa administracja wypracuje wizję zwycięstwa. Uważam, że prezydent Trump zaproponuje Rosjanom jakiś „deal”. Myślę, że Rosjanie uważają, że obecnie wygrywają, więc ten „deal” prawdopodobnie odrzucą. I wtedy w mojej ocenie może stać się coś naprawdę przełomowego. Wtedy administracja Trumpa może np. nie tylko zdjąć ograniczenia dla Ukraińców na ataki wewnątrz Rosji, ale i powie Pentagonowi: „dajcie im, co jest potrzebne”, wyznaczcie limit czasowy i zobaczymy, czy są w stanie przełamać Rosjan na poziomie strategicznym. Wtedy będziemy znowu negocjować, ale w sytuacji, gdzie Ukraina będzie miała silną pozycję.

Reklama

Komentarze

    Reklama