Reklama

Geopolityka

„Czarne ludziki”: siłowy scenariusz wydarzeń na Białorusi [OPINIA]

Fot. www.mil.by
Fot. www.mil.by

Spokój z jakim obecnie władze w Miński i na Kremlu reagują na pokojowe manifestacje prowadzonych przez Białorusinów w największych miastach, może być złudny. Przyparty do muru Aleksandr Łukaszenka może bowiem zdecydować się na interwencję rosyjskich „czarnych ludzików”, którzy najpierw sprowokują zamieszki, a następnie „zaprowadzą spokój” – przy okazji pacyfikując zwolenników większej demokracji na Białorusi.

Z formalnego punktu widzenia Prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin ma podstawy prawne do udzielenia Białorusi „pomocy wojskowej”. Taką ewentualność przewidują bowiem dwa porozumienia, w których stroną są oba te państwa:

  • podstawy funkcjonowania Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ);
  • oraz białorusko-rosyjska umowa o Państwie Związkowym.

Tak naprawdę jedyną trudnością w przeprowadzeniu interwencji na Białorusi jest więc znalezienie akceptowalnego w Rosji powodu, by ją rozpocząć. Może to być motyw mało realny, wymyślony (tak jak np. "faszystowski" ruch na Ukrainie) i spreparowany. W przypadku cynicznych polityków, którzy już wielokrotnie kłamali publicznie (tak jak Putin) to w zupełności wystarczy, by udawać że ma się rację. Przygotowanie takiego „powodu” na Białorusi już się najprawdopodobniej rozpoczęło.

Dajcie mi cel, a powód rozpoczęcia działań zawsze się znajdzie?

Jedyną przyczyną, dla której rosyjskie władze wstrzymują się jeszcze przed fizyczną interwencją na Białorusi jest słaba pozycja polityczna samego Łukaszenki. Konsekwentne nieuznawanie przez państwa zachodnie wyniku sfałszowanych wyborów prezydenckich z 9 sierpnia 2020 roku jest na pewno dostrzegane na Kremlu. Dlatego do rozpoczęcia oficjalnych działań potrzebne jest coś bardziej akceptowalnego, niż tylko prośba o pomoc samozwańczego „prezydenta”.

Dodatkowo białoruskie manifestacje odbywają się w sposób pokojowy, a protestujący dbają o to, by nie było żadnych prowokacyjnych krzyków, faszyzujących napisów, zniszczeń, agresji, czy nawet zadeptanych trawników. Dlatego rosyjska interwencja będzie miała najprawdopodobniej bardziej wyrafinowaną postać, niż proste przejście przez granicę kolumn pancernych. Łukaszenka ma tutaj to do wykorzystania kilka scenariuszy działania, które jednak najprawdopodobniej zawsze będą miały pięć etapów: skłócić, przestraszyć, sprowokować zamieszki, "uspokoić" sytuację i zaproponować ustępstwa, ale już bez opozycji, za to na rosyjskich warunkach.

image
Fot. www.mil.by

Skłócenie społeczeństwa jest potrzebne, ponieważ do utrzymania władzy (na co najmniej kilka lat) Łukaszenka potrzebuje zwolenników chociażby z części własnych obywateli. Tylko to bowiem pozwoli mu na rządzenie bez stałej obecności wojska na ulicach. Dlatego Łukaszenka musi w pierwszej kolejności doprowadzić do podzielenia białoruskiego społeczeństwa wyodrębniając w nim „zdrajców i wichrzycieli”.

Stworzenie takiego podziału będzie możliwe szczególnie w odniesieniu do tej, mniej wykształconej część białoruskiego społeczeństwa, na wsi i w mniejszych miasteczkach, gdzie jest ograniczony dostęp do Internetu, jak również gdzie funkcjonują jedynie państwowe kanały telewizyjne. To właśnie tą drogą już rozpoczęła się operacja zniechęcania do opozycji i oczerniania jej przez wyciąganie nieprawdziwych informacji np. o zachodnich dotacjach, przez wskazywanie na pogardę inteligencji w odniesieniu do „ludzi pracy”, jak również przez stworzenie atmosfery strachu przed utratą tego, co już Białorusini posiadają, a co jest trudniej dostępne w typowych krajach demokratycznych.

Według takiego przekazu, działania manifestantów żądających ustąpienia Łukaszenki mają więc doprowadzić np. do utraty dostępu do bezpłatnej służby zdrowia, bezpłatnego kształcenia, emerytur, taniego paliwa, taniej żywności, dodatków socjalnych, itp. Rządowe media starają się również udowodnić, że zmiana prezydenta Łukaszenki będzie jednoznaczna z przerwaniem kontaktów z Federacją Rosyjską, która jest rzeczywiście najważniejszym partnerem gospodarczym dla Białorusi. Co niepokojące, taka narracja jest także obecna w zachodnich mediach, w których ewentualna zmiana białoruskich władz jest, jednoznacznie choć niesłusznie odczytywana jako diametralne odwrócenie się Białorusinów na zachód – czego na Białorusi nikt jak na razie nie deklarował – przynajmniej od razu.

Kiedy ten podział społeczeństwa już będzie „odpowiedni”, najprawdopodobniej nastąpi cykl zdarzeń, które będą miały potwierdzić to, czym wcześniej straszono „prostych” ludzi. Przede wszystkim sprowokowane zostaną zamieszki na ulicach miast z paleniem samochodów, niszczeniem mienia, grabieniem sklepów i atakowaniem „pokojowo” działających funkcjonariuszy policji, straży pożarnej i nawet służb medycznych. Być może zaczną się również problemy z dostawą prądu, wody oraz żywności do sklepów. Także w miejscowościach, gdzie nie było protestów, by jeszcze bardziej zniechęcić ich mieszkańców do opozycji.

Wtedy pojawi się optymalny moment, by dla uspokojenia sytuacji wprowadzić ukrytych za maskami i bez oznaczeń funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa i milicji, którzy „zaprowadzą porządek na ulicach, doprowadzą do normalności system dostaw, jak również znajdą i zaaresztują winnych całego zmieszania”. Jest to w miarę prosty scenariusz, który Łukaszenka może przeprowadzić z pomocą Rosjan i to bez większego problemu.

By ta interwencja mogła mieć bardziej międzynarodowy charakter, można dodatkowo spotęgować zagrożenie, preparując ataki na ludność białoruską pochodzenia rosyjskiego (co pozwoli bardziej zdecydowanie odpowiedzieć władzom Kremla na prośby Łukaszenki), czy nawet organizując ataki na prawosławną cerkiew białoruską wprowadzając do walki z opozycją dodatkowo hasła „zagrożenia tradycyjnych wartości” i „przymusowej laicyzacji”.

image
Fot. www.mil.by

Prowokacje w stosunku do obywateli pochodzenia rosyjskiego są tym bardziej prawdopodobne, że dają one Rosji szansę na wprowadzenie najbardziej radykalnego rozwiązania, jakim jest nawet podział Białorusi pod pretekstem ochrony obywateli rosyjskich. Taki scenariusz z powodzeniem przetrenowano już na Krymie z użyciem „zielonych ludzików” i jest on również możliwy przy ewentualnym przejmowaniu takich terenów jak regiony Witebska, Orszy czy Homela.

Oczywiście wszystkie te działania wywołają protesty zagraniczne, jednak i w tym przypadku są rozwiązania, które pozwolą załagodzić sytuację tak, by „Zachód” mógł wyjść z twarzą z całego konfliktu. Łukaszenka i prezydent Putin jako „neutralny” mediator mogą bowiem zaproponować zmiany konstytucyjne na Białorusi, a nawet przeprowadzenie ponownych wyborów po uspokojeniu się sytuacji. Wybory te jednak tak zostaną przygotowane, by wygrał kandydat całkowicie zależny od Rosji. Będzie to tym łatwiejsze, że opozycja białoruska jest jak na razie słabo zorganizowana i bez tak charyzmatycznego przywódcy, jakim był np. w Polsce Lech Wałęsa.

Z takiego rozwiązania będą zadowolone zarówno władze na Kremlu, które zachowają pełną kontrolę nad swoim wschodnim sąsiadem, jak i Łukaszenka, który będzie miał zapewnioną bezkarności i możliwość zachowania ogromnego majątku.

Jak można spacyfikować białoruskie protesty?

Najmniej prawdopodobnym rozwiązaniem obecnej sytuacji na Białorusi jest militarna interwencja. Oczywiście siły zbrojne obu państw niejednokrotnie ćwiczyły różne scenariusze współdziałania (chociażby w ramach manewrów „Zapad”), ale zasadniczo odbywało się to przy założeniu, że nastąpiła agresja ze strony państw zachodnich. Na obecnym etapie nikt jednak nie uwierzy na Białorusi, że jakieś państwo NATO przystąpiło do wojny. Nawet dla kremlowskiego aparatu propagandowego, wytłumaczenie tym ewentualnej interwencji byłoby więc bardzo trudne.

Dodatkowo będzie to operacja bardzo skomplikowana w przeprowadzeniu. Rosyjscy żołnierze byliby bowiem traktowani przez dużą część ludności cywilnej jako agresorzy. Mogłoby to doprowadzić do konfliktów, a wtedy nie wiadomo jak zachowałyby się białoruskie siły zbrojne widząc agresywnie poczynające sobie w ich kraju obce wojsko. Dodatkowo spacyfikowanie obcego państwa byłoby jednoznaczne z koniecznością długiego pozostawienia rosyjskich żołnierzy na Białorusi. To z kolei generowałoby koszty, których Rosja w obecnej sytuacji ponieść nie może.

image
Fot. www.mil.by

Podobnie mało prawdopodobne jest użycie przez Łukaszenkę własnych oddziałów wojskowych. Oczywiście można by było przeprowadzić rotację wojsk (np. w czasie manewrów i ćwiczeń taktycznych), tak by żołnierze na pewno nie działali tam, gdzie na co dzień stacjonują i żyją ich rodziny. Jednak przy obecnie dostępnych środkach łączności i tak nie uda się przerwać kontaktu z bliskimi. Żołnierze ci na bieżąco będą więc informowani o sytuacji, co na pewno nie zapewni ich bezwarunkowej lojalności do władz.

Wyjątkiem mogą być w tym przypadku tylko jednostki Sił Operacji Specjalnych, które już wcześniej były szkolone do tłumienia tzw. „kolorowych rewolucji”. Ale nawet i w ich przypadku jedynie 38. Gwardyjska Samodzielna Brygada Aeromobilna została oddelegowana do patrolowania ulic miasta, gdzie na co dzień stacjonuje  - a więc w Brześciu. W przypadku 103. Gwardyjskiej Samodzielnej Brygady Aermobilnej już nastąpiło jej przegrupowanie z Witebska do Grodna, a sam Mińsk jest „zabezpieczany” przez 5. Samodzielną Brygadę Specjalnego Przeznaczenia, nie bez powodu stacjonującą w miejscowości Marina Horka – 65 km od stolicy. Żołnierze ci najczęściej działają z zakrytymi twarzami i bez tabliczek z nazwiskami, stąd praktycznie nie będzie można określić, kto tak naprawdę znajdzie się na ulicach i skąd pochodzi. Ale i oni nie dają pełnej gwarancji lojalności, szczególnie gdy naprzeciwko nich staną Białorusinki, co już zresztą miało miejsce.

Siły Zbrojne Republiki Białorusi. Grafika Defence24
Siły Zbrojne Republiki Białorusi. Grafika Defence24

Tak więc to wcale nie wojsko będzie odgrywało najważniejszą rolę w tłumieniu manifestacji przeciwko Łukaszence, ale najprawdopodobniej „czarne ludziki”, które zresztą już się pojawiły na ulicach białoruskich miast. Wcześniejsze, brutalne działania policji w pododdziałach zwartych okazały się bowiem nieskuteczne i wywołały wprost odwrotną reakcję do oczekiwanej. Dodatkowo okazało się, że nawet wśród funkcjonariuszy OMON-u i innych jednostek interwencyjnych ministerstwa spraw wewnętrznych zaczyna być coraz więcej ludzi sprzyjających manifestantom.

U dużej części z nich wynika to z patriotyzmu, ale jest to niewątpliwie również efekt obaw, co do przyszłych konsekwencji, jakie można ponieść za swoje działania. Białoruscy milicjanci doskonale zdają sobie sprawę, że jeżeli Łukaszenka jednak zostanie odsunięty, to za bicie ludzi na ulicach i w miejscach zatrzymania będą pociągnięci do odpowiedzialności.

Bezkarni w tym przypadku mogą się czuć tylko rosyjscy funkcjonariusze, którzy po powrocie do własnego kraju będą nieuchwytni dla zagranicznych systemów sprawiedliwości tak samo, jak nieuchwytni są milicyjni bandyci z oddziałów „Berkut”, „Alfa” i „Omega” strzelający do Ukraińców na Majdanie w lutym 2014 roku, jak obsługa zestawu przeciwlotniczego Buk o numerze 332 z 53. Rakietowej Brygady Przeciwlotniczej bazującej w Kursku, która zestrzeliła 17 lipca 2014 roku samolot pasażerski Malaysia Airlines 17 nad Ukrainą, jak agenci rosyjscy, którzy otruli Aleksandra Litwinienkę w 2006 roku, czy zleceniodawcy zabójstwa dziennikarki Anny Politkowskiej w 2006 roku.

Jeżeli Łukaszenka będzie więc chciał zadziałać agresywnie na ulicach białoruskich miast, to musi do tego wykorzystać Rosjan, którzy bardzo dobrze opłacani, w poczuciu bezkarności i przy braku jakichkolwiek więzi z manifestantami na ulicach – zrobią wszystko to, co im się każe. Mogą to być nie tylko rosyjscy agenci, milicjanci, funkcjonariusze Gwardii Narodowej czy żołnierze wojsk specjalnych, ale również najemnicy – chociażby z tzw. „grupy Wagnera”. Obecność tych ostatnich na Białorusi była zresztą wcześniej odnotowana i wykorzystywana przez Łukaszenkę do straszenia interwencją Rosji. Teraz ci sami ludzie mogą pozwolić mu nie tylko prowokować zamieszki, ale również je „uspokajać” w nieoznakowanych, czarnych mundurach – dodatkowo bez jakiejkolwiek odpowiedzialności władz Federacji Rosyjskiej w przypadku problemów.

image
Procentowy udział białoruskich domów ludności miejskiej, w których na co dzień mówi się po rosyjsku (kolor niebieski) i po białorusku. Dane z 2009 roku. Fot. Wikipedia/Bogomolov.PL/CC BY SA 3.0.

Pomocą w takim zewnętrznym wsparciu będzie niewątpliwie powszechne wykorzystywanie przez Białorusinów języka rosyjskiego (którym dobrze posługuje się ponad 70% populacji), bo to utrudni identyfikację „agentów” z Rosji. Łukaszenka i szefowie jego służb specjalnych prawdopodobnie nie bez powodów przetrenowali już wykorzystanie ubranych na czarno i w kominiarkach agentów służb specjalnych. Sprawdzili oni, że bez problemu można wyciągać dziennikarzy z tłumu, nie podając powodu takich działań, nie przedstawiając żadnych dokumentów, ani się nie identyfikując. W ten sposób już przyzwyczajono wszystkich, że na białoruskich ulicach nie ma możliwości zweryfikowania: ani z kim ma się do czynienia w czasie zatrzymania, ani czy te osoby mają prawo w ogóle działać w tym miejscu, ani co te zakamuflowane osoby w rzeczywistości robią i na czyje polecenie.

Próbę generalną takiego rozwiązania – prawdopodobnie jeszcze z wykorzystaniem tylko białoruskich milicjantów przeprowadzono 27 sierpnia 2020 roku, gdy podczas jednorazowej akcji, najpierw „usunięto” z centrum Mińska około pięćdziesięciu zagranicznych i białoruskich dziennikarzy, a później wyłapano przywódców odbywającego się tam zgromadzenia. Niestety przećwiczony w ten sposób scenariusz jest prawdopodobnie jedynie przedsmakiem tego, co się szykuje w Mińsku i w innych białoruskich miastach.

Co gorsza operacja z 27 sierpnia br. zakończyła się dla Łukaszenki pełnym sukcesem, ponieważ nikt tak naprawdę na poważnie nie dochodził przyczyn jej przeprowadzenia. Dziennikarze (szczególnie zagraniczni) byli bowiem traktowani w miarę dobrze i bardzo szybko zostali wypuszczeni z miejsca przetrzymywania. Nikt więc nie naciskał na wyjaśnienie, dlaczego zostali oni bezprawnie zatrzymani i na ukaranie tych, którzy to zatrzymanie zlecili i przeprowadzili.

image
Fot. www.mil.by

Popełniono tym samym niewybaczalny błąd, błąd tym większy, że uderzenie w niezależne media jest zawsze początkiem bezprawnego przewrotu i łamania prawa przez władze, niezależnie od tego, w jakim dzieje się to państwie i w jakim ustroju. A w ten sposób, gdy taka sytuacja się powtórzy w przyszłości, to nikt nią nie będzie zaniepokojony licząc, że wszystko skończy się tak, jak pod koniec sierpnia br. Tymczasem wtedy dziennikarze mogą być już zatrzymani o wiele dłużej, a czynności podjęte w odniesieniu do demonstrantów mogą być o wiele bardzie brutalne. I nikt ich nie będzie rejestrował.

Kolejnym sygnałem, że może być przygotowywana bardziej radykalna operacja może być rozpoczęty właśnie proces zabierania przez Międzyresortową Komisję do spraw Bezpieczeństwa Informacyjnego na Białorusi akredytacji przedstawicielom zagranicznych mediów (w tym przede wszystkim Białorusinom i Rosjanom pracującym dla zachodnich agencji takich jak Reuters, Deutsche Welle, RFI, niemiecka telewizja ARD czy Radio Swaboda). Białoruskie (i być może rosyjskie) służby specjalne zorientowały się bowiem, że takich dziennikarzy jest zbyt dużo, by można ich było wszystkich kontrolować oraz w odpowiednim momencie wyłapać. Dlatego zaczęto ich po prostu usuwać z Białorusi.

Zmniejszenie ich liczby uprości późniejsze działania „czarnych ludzików”, którzy tym samym szybciej zaaresztują kamerzystów i fotoreporterów przed ostateczną pacyfikacją manifestantów.

image
Fot. www.mil.by

Jak pomóc Białorusinom?

Sankcje nałożone na władze białoruskie przez kraje zachodnie mają wydźwięk medialny, ale na pewno nie zatrzymają Łukaszenki i nie zmuszą go do oddania władzy. Jest to niemożliwe, ponieważ zniszczyłoby to obecną pajęczynę władzy, w której stanowiska obejmowali głównie członkowie rodzin i znajomi, a nie ludzi z odpowiednią wiedzą i kompetencjami. Łukaszenka dodatkowo zdaje sobie sprawę, że najprawdopodobniej stanie przed sądem i utraci ogromny majątek, który udało mu się zgromadzić przez ponad 26 lat dyktatorskiego rządzenia. Walczy więc nie tylko o władzę, ale również o swoją wolność, a to może go zmusić do podjęcia bardzo radykalnych działaniach.

Jest to tym bardziej prawdopodobne, że ucieczka do Rosji nie jest w jego sytuacji tak prosta, jak np. w przypadku byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. O ile bowiem Janukowycz pomógł Rosjanom w destabilizacji ukraińskiego państwa i w zajęciu Krymu i za to uzyskał azyl, to Łukaszenka nie dał Kremlowi tak naprawdę nic, poza obecnymi problemami. Rosyjskie władze nie mają mu więc być za co wdzięczne, a więc mogą, ale nie muszą gwarantować mu bezpieczeństwa.

Tą niechęć Putina do Łukaszenki można teraz wykorzystać pod warunkiem nie naciskania zbyt ostentacyjnego na antyrosyjskie nastawienie przyszłych, wybranych uczciwie białoruskich władz. Można się wtedy domagać konkretnego rozwiązania – a więc powtórzenia wyborów pod nadzorem zagranicznych obserwatorów: rosyjskich i zachodnich. W tym przypadku Kreml nie będzie już mógł protestować tak kategorycznie, jak przy żądaniach bezwarunkowego usunięcia Łukaszenki.

Konieczne jest jednak: wsparcie dla nowo tworzącej się opozycji, zapewnienie warunków do działania niezależnym mediom, wysyłanie kolejnych dziennikarzy i reporterów oraz konsekwentne negowanie pozycji politycznej Łukaszenki.

Dopóki nie będzie on bowiem uznawany za prezydenta Białorusi, dopóty obywatele Białorusi będą mieli podstawę do walki o szanowanie ich woli wyrażonej w sprawiedliwych wyborach. W takiej sytuacji czas działa na korzyść nie Łukaszenki, ale jego politycznych przeciwników, którzy już zaczęli się organizować i eksponować swoich nowych przywódców.

Reklama

Komentarze (3)

  1. Keras

    Putin wyciągnął wnioski z Ukrainy. To po pierwsze. Po drugie boi się sankcji, po trzecie: jest słabszy niż 6 lat temu, bo ropa słabo stoi, gaz nie schodzi jak wcześniej a do tego Covid. Dlatego się waha. Co by jednak nie zrobił to będzie źle, bo widać, że Białorusini faktycznie mają dosyć. Może ich sterroryzować i utrzymać w obozie, ale to tylko pogorszy sprawę. Prawdopodobnie przed Białorusią jest okres większego bajzlu, widoczny w każdym postsowieckim i prawosławnym kraju. Dopóki jest Łukaszenka mają w miarę porządek, Łukaszenka pójdzie to będą rządzić różni złodzieje i szumowiny, a kraj będzie pogrążał się w chaosie.

  2. ...

    Ciekawe czy jakby ta youtuberka wygrala czy by byla lepsza niz Lukaszeka?

  3. razdwatri

    Jak się większość czegoś spodziewa to zwykle taki scenariusz się nie realizuje . Obstawiam w przypadku Białorusi niespodziankę i rozwój sytuacji w kierunku który mało kto prognozuje .

    1. beta vulgaris

      Mogę się mylić, ale według mnie sprawa zostanie po cichu załatwiona między USA i FR a Białoruś zyska pro-zachodni trend.

Reklama