Reklama

Siły zbrojne

Obwód Kaliningradzki w „kotle” [OPINIA]

Strefa rażenia rakiet przeciwokrętowych z baterii nadbrzeżnych (kolor czerwony) i samobieżnych armatohaubic typu Krab lub PzH2000 (kolor czarny). Grafika: Maksymilian Dura, Katarzyna Głowacka/Defence24.pl. Dane: Google Maps (szczegóły na mapie).
Strefa rażenia rakiet przeciwokrętowych z baterii nadbrzeżnych (kolor czerwony) i samobieżnych armatohaubic typu Krab lub PzH2000 (kolor czarny). Grafika: Maksymilian Dura, Katarzyna Głowacka/Defence24.pl. Dane: Google Maps (szczegóły na mapie).

Polskie i estońskie baterie rakiet nadbrzeżnych mogą w razie konfliktu praktycznie unieruchomić rosyjską Flotę Bałtycką w portach. Pozbawiony dostaw drogą morską Obwód Kaliningradzki znajdzie się w ten sposób w swoistym „kotle”, którego otworzenie będzie wymagało od Rosji przebicia się wojskami lądowymi przez kraje nadbałtyckie i przesmyk suwalski. Bo droga morska może być dla Rosjan definitywnie zamknięta. Może, ale nie musi.

Pomimo braku bezpośrednich symptomów zbliżającego się konfliktu konwencjonalnego NATO z Federacją Rosyjską w najbliższej, dającej się przewidzieć przyszłości, analitycy cały czas oceniają sytuację postępując według zasady „co by było gdyby”. I tak się dzieje zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie.

Jeżeli więc Polska wprowadziła Nadbrzeżne Dywizjony Rakietowe, to Rosjanie na pewno natychmiast dokonali oceny zagrożenia i wpływu, jakie rakiety NSM będą miały na działanie ich floty. Podobną analizę przeprowadzili specjaliści z NATO, gdy w Obwodzie Kaliningradzkim pojawiły się nowoczesne baterie rakiet przeciwokrętowych „Bastion” i „Bał”, które dodatkowo zaczęto przygotowywać do działania ze wspólnym systemem dowodzenia, kierowanie i wskazywania celów – w oparciu o dane z bezzałogowych aparatów latających.

 image

Baterie „Bał” w Obwodzie Kaliningradzkim tak samo zmieniły sytuację okrętów NATO na Bałtyku, jak nadbrzeżne dywizjony rakietowe w Polsce i Estonii zmienią sytuację Floty Bałtyckiej. Fot. mil.ru

Teraz z kolei rosyjscy analitycy na pewno zaczynają oceniać, jaki wpływ na zdolności ich Wojennomorskiego Fłota będzie miało ewentualne wprowadzenie nadbrzeżnych dywizjonów rakietowych w Estonii. Warto więc się zastanowić, jakie wnioski zostaną wyciągnięte przez Rosjan i jak to wpłynie na skład Floty Bałtyckiej oraz sposób działania wojsk Zachodniego Okręgu Wojskowego. Bo to że wpłynie - jest sprawą oczywistą.

Co mogłyby zrobić systemy nadbrzeżne w Estonii i w Polsce?

Rozważania na temat tego, jakie skutki w Rosji będzie miała decyzja Estonii o wprowadzeniu rakiet nabrzeżnych są o tyle trudne, że sam sposób ich wykorzystania oraz zasady współdziałania np. z polską Morską Jednostką Rakietową nie zostały na pewno jeszcze dokładnie określone. Dodatkowo nie będą one jawne. Dlatego warto przyjąć najbardziej korzystny (według naszej oceny) scenariusz reorganizacji natowskich sił przeciwokrętowych w krajach nadbałtyckich i przeanalizować, jak on zmieni sytuację na całym, wschodnim akwenie Morza Bałtyckiego. Ten optymalny scenariusz polega na założeniu, że:

  1. rakiety wykorzystywane przez natowskie dywizjony rakiet nadbrzeżnych będą miały możliwość atakowania celów morskich na swoim maksymalnym zasięgu, nie mniejszym od tego, jaki teoretycznie mają rakiety NSM (ponad 220 km);
  2. liczba rakiet w Estonii będzie tak duża, że pozwoli skutecznie blokować ruch rosyjskich okrętów na całym akwenie wschodniego Bałtyku, będącym w zasięgu tych pocisków;
  3. powstanie wspólny, natowski system wskazywania celów z ich rozdzielaniem nie tylko pomiędzy wyrzutniami, ale również dywizjonami (polskimi i estońskimi) lub nawet z okrętami i lotnictwem morskim (duńskim i niemieckim);
  4. natowskie dywizjony rakiet nadbrzeżnych zostaną na tyle dobrze ukryte i chronione (np. przed atakiem z powietrza lub dywersją), że będą w stanie wykonać skuteczny atak rakietowy na wskazane cele morskie;
  5. obiekty wojskowe w Obwodzie Kaliningradzkim będą pod ostrzałem natowskich, artyleryjskich systemów lądowych (rakietowych i lufowych) rozstawionych wzdłuż granic z Polską i Litwą.

 image

Baza Floty Bałtyckiej znalazłaby się w zasięgu armatohaubic „Krab” rozstawionych w okolicach Braniewa lub na Mierzei Wiślanej. Fot. M.Dura

Jeżeli tych pięć warunków zostanie spełnionych to:

  • żaden rosyjski okręt nawodny i statek transportowy już po wybuchu konfliktu nie będzie mógł bezpiecznie wpłynąć na Bałtyk, co oznacza całkowite odcięcie Obwodu Kaliningradzkiego od dostaw realizowanych drogą morską;
  • wszystkie rosyjskie jednostki pływające znajdujące się w Batijsku będą musiały się liczyć z ostrzałem artyleryjskim i rakietowym natowskich systemów lądowych, na który okręty Wojennomorskowa Fłota jak na razie nie są w ogóle przygotowane;
  • pozbawione ciągłych dostaw liczne jednostki wojskowe znajdujące się w Obwodzie Kaliningradzkim praktycznie utracą zdolność do prowadzenia długich działań ofensywnych (wymagających stałego zaopatrzenie i uzupełniania), ograniczając się jedynie do wykonywania zadań obronnych (co jest bardziej prawdopodobne biorąc pod uwagę nieofensywną taktykę NATO) lub do zakrojonych na szeroką skalę misji sabotażowo-dywersyjnych.
image
Bez względu na to, czy Estonia wybierze baterie nadbrzeżne z rakietami RBS-15 czy NSM, Flota Bałtycka będzie to musiała uwzględnić w swoich planach. Fot. Saab

Tyle teorii a teraz realia

Rosjanie mogą uwzględnić te wszystkie dywagacje i zacząć gruntownie przebudowywać swoją Flotę Bałtycką, albo mogą też zlekceważyć zagrożenie uważając, że postawienie baterii rakiet nadbrzeżnych w Polsce i Estonii oraz systemów artyleryjskich w Polsce i na Litwie to jedno, a ich umiejętne wykorzystanie to drugie. I do takiego lekceważącego podejścia mają zresztą pełne prawo.

image
Jak na razie stałym źródłem informacji dla polskich baterii nadbrzeżnych są tylko radary TRS-15C mogące wykrywać cele nawodne tylko do 40 km od brzegu. Fot. M.Dura

Mogą bowiem uwzględnić dobitny i zły przykład polskich nadbrzeżnych dywizjonów rakietowych, które pomimo, że zostały wprowadzone już w 2013 roku, do dzisiaj najprawdopodobniej mogą zwalczać cele jedynie do horyzontu radiolokacyjnego (około 40 km), a więc w jednej piątej możliwości zasięgowych rakiet NSM (ponad 200 km). Marynarka Wojenna nie przebiła się przecież ze swoimi potrzebami w Ministerstwie Obrony Narodowej i nie doczekała się wprowadzenia stałego (a nie doraźnego) systemu wskazywania celów dalekiego zasięgu. Rosjanie mają więc podstawy by zakładać, że taka sama sytuacja powtórzy się również w Estonii.

Z drugiej jednak strony mogą się przeliczyć, ponieważ zorganizowanie systemu rozpoznania dalekiego zasięgu to proces bardzo szybki i stosunkowo łatwy do zorganizowania o ile się będzie tego chciało. Dostępne są do tego zarówno gotowe systemy łączności, oprogramowanie systemu dowodzenia jak i środki rozpoznania – w tym w pierwszej kolejności bezzałogowe statki powietrzne. Systemów tych nie kupuje się oczywiście z półki, ale do czasu wprowadzenia docelowych rozwiązań można wykorzystać to, co już jest dostępne w państwach NATO – dla dobra wspólnego. A później rzeczywiście dostarczyć potrzebne wyposażenie i je ostatecznie zintegrować.

Takim sygnałem ostrzegawczym dla Rosjan, że coś w tym temacie się dzieje mogła być informacja o czasowym przerzuceniu do estońskiej bazy Amari bezzałogowców klasy MALE typu MQ-9 Reaper w lipcu 2020 roku oraz udział elementów polskiej Morskiej Jednostki Rakietowej (z wyrzutniami rakiet NSM) w estońskich ćwiczeniach Spring Storm w maju 2019 roku. Rosyjscy analitycy na pewno się zorientowali, że w NATO sprawdzono w ten sposób możliwość łatwego połączenia wyrzutni z optymalnym w tym przypadku źródłem informacji. Rosjanie zresztą to samo przećwiczyli wcześniej w Obwodzie Kaliningradzkim, wskazując cele dla baterii „Bał” i „Bastion” z wysłanego w powietrze bezzałogowca typu „Forpost” (rosyjskiej wersji izraelskich dronów IAI Searcher Mk II).

image
Drony są najszybciej dostępnym i najbezpieczniejszym środkiem wskazywania celu dla baterii rakiet nadbrzeżnych. Na zdjęciu amerykański, bezzałogowy system rozpoznania morskiego MQ-4C Triton. Fot. Ryan Brooks/US Navy

Wybór dronów klasy MALE i HALE do wskazywania celów dla baterii nadbrzeżnych jest tym bardziej zrozumiały, że podczas współdziałania z systemami brzegowymi są on praktycznie całkowicie bezkarne. Bezzałogowce wykorzystując swoje radary pokładowe zawsze mogą się przecież trzymać wysokości mniejszej niż pułap wykrycia radarów brzegowych systemów przeciwlotniczych S-300, S-400 i S-500 oraz poza zasięgiem przeciwlotniczych systemów okrętowych.

Postępuje się wtedy według bardzo prostej zasady: lataj tak nisko by swoim radarem widzieć tylko cele morskie, a nie brzeg. Wtedy stacje radiolokacyjne systemów przeciwlotniczych rozwinięte na brzegu nie mają możliwości (przez krzywiznę Ziemi) wykryć drona, a więc nie można na niego naprowadzić rakiet „ziemia-powietrze”. W podobny sposób postępuje się w odniesieniu do już wykrytych okrętów. W tym przypadku wystarczy bowiem trzymać się poza zasięgiem pokładowych, przeciwlotniczych systemów rakietowych, który w odniesieniu do najnowszych we Flocie Bałtyckiej korwet projektu 20380 typu Strieguszczyj jest nie większy niż 150 km (taki zasięg teoretycznie mają rakiety 9M96 systemu 9K96 „Riedut”).

Większość okrętów rosyjskiej Floty Bałtyckiej jest nieprzygotowana na zmasowany atak niskolecących rakiet przeciwokrętowych, nadlatujących jednocześnie z kilku kierunków. Fot. Saab
Większość okrętów rosyjskiej Floty Bałtyckiej jest nieprzygotowana na zmasowany atak niskolecących rakiet przeciwokrętowych, nadlatujących jednocześnie z kilku kierunków. Fot. Saab

Jeżeli taki system wskazywania celów zostanie stworzony przez kraje NATO nad Morzem Bałtyckim, to baterie rakiet nabrzeżnych w Estonii zablokują całą Zatokę Fińską do bazy w Kronsztadzie i Sankt Petersburga (po rozstawieniu wyrzutni nawet w odległości 80 km na zachód od granicy rosyjsko – estońskiej, na północ od jeziora Peipus) i wschodni Bałtyk do wybrzeży Szwecji (po rozstawieniu wyrzutni na wyspie Sarema i Hiuma).

image
Strefa rażenia rakiet przeciwokrętowych z baterii nadbrzeżnych (kolor czerwony) i samobieżnych armatohaubic typu Krab lub PzH2000 (kolor czarny). Grafika: Maksymilian Dura, Katarzyna Głowacka/Defence24.pl. Dane: Google Maps (szczegóły na mapie).

W przypadku Polski jest jeszcze łatwiej, ponieważ baza w Bałtijsku może być zablokowana nawet ogniem artylerii lufowej. Od Braniewa do miejsca postoju rosyjskich okrętów jest przecież w linii prostej tylko 30 km, a więc istnieje możliwość użycia samobieżnych armatohaubic „Krab” kalibru 155 mm, nawet wyposażonych tylko w standardową amunicję. Natomiast wyrzutnie rakiet nadbrzeżnych NSM są w stanie dosięgnąć Bałtijska również wtedy, gdy postawi się je koło Bydgoszczy. Bateria rozstawiona blisko Kołobrzegu jest natomiast w stanie atakować cele aż do wybrzeża Szwecji.

Oznacza to, że wszystkie, rosyjskie jednostki pływające będące na Bałtyku muszą być przygotowane w każdej chwili na atak rakietowy przeprowadzony nowoczesnymi, trudnowykrywalnymi i niskolecącymi rakietami, uderzającymi grupowo z różnych kierunków. W tej chwili tylko fregaty typu Strieguszczyj mają szansę, by przed takim zagrożeniem się obronić i to też w ograniczonym zakresie (ze względu na małą ilość kanałów kierowania, niewielki zapas pocisków rakietowych oraz ograniczone możliwości działania w warunkach sztormowych – skutek stosunkowo niedużej wyporności około 2400 ton).

image
Korwety projektu 20380 typu „Strieguszczyj” są jedynymi, rosyjskimi okrętami na Bałtyku, które mogą się obronić przed atakiem rakiet przeciwokrętowych. Fot. mil.ru

Wszystkie inne okręty nawodne i statki są stosunkowo łatwymi celami – o ile zostaną one wskazane jako cele do nadbrzeżnych systemów rakietowych.

Prawdopodobna reakcja Floty Bałtyckiej na rakietowe zagrożenie z Estonii

Gdyby Rosjanie przyjęli za bardzo prawdopodobne działania NATO według najczarniejszego dla nich, w/w pięciopunktowego scenariusza, to ich reakcja musiałaby dotyczyć nie tylko składu Floty Bałtyckiej, ale również organizacji sił w całym Obwodzie Kaliningradzkim. Zmiany te nie byłyby konieczne, gdyby rosyjskiemu dowództwu udałoby się znaleźć sposób na „oślepienie” lub neutralizację estońskich i polskich baterii nadbrzeżnych.

Teoretycznie najprostszym dla Rosjan rozwiązaniem tego problemu byłoby zestrzeliwanie dronów wskazywania celów za pomocą samolotów lotnictwa morskiego. Rosyjskie siły zbrojne nie posiadają jednak na tyle rozbudowanego, powietrznego systemu wczesnego ostrzegania, by mogły od razu reagować na pojawienie się natowskich bezzałogowców nad wschodnim Bałtykiem (ukrywających się poniżej minimalnego pułapu wykrywania celów przez radary na lądzie). Przy braku odpowiedniej ilości rosyjskich AWACS-ów ich myśliwce musiałyby permanentnie patrolować akweny bardzo odległe od własnych linii brzegowych i samodzielnie szukać celów, co jest niemożliwe: zarówno biorąc pod uwagę ilość dostępnych statków powietrznych, jak i ze względu na przewagę jaką nad Morzem Bałtyckim ma niewątpliwie lotnictwo NATO.

image
Zagrożenie ze strony rakiet nadbrzeżnych jest na tyle realne, że Rosjanie mogą całkowicie zrezygnować z transportu morskiego w momencie wybuchu konfliktu zbrojnego. Fot. M.Dura

Zagrożenie jest więc realne i by się z nim zmierzyć Rosjanie mogą (choć nie muszą) wyjść z założenia, że Morze Bałtyckie w czasie konfliktu zbrojnego przestanie być dla nich dostępne jako morski szlak komunikacyjny. Taki wniosek jest tym bardziej prawdopodobny, że wyjście poza Bałtyk dla rosyjskich jednostek jest i tak niemożliwe z powodu pełnej kontroli jaką NATO ma nad Cieśninami Duńskimi. Działanie Floty Bałtyckiej związane więc by było głównie z utrzymywaniem drogi morskiej tylko pomiędzy Bałtijskiem i Kronsztadem. Pod bokiem baterii nadbrzeżnych z Estonii i Polski oraz przy barku odpowiedniej liczby okrętów osłony przeciwlotniczej to zadanie jest praktycznie niewykonalne.

Kolejnym zadaniem, który w obecnej sytuacji militarno-politycznej przestanie mieć znaczenie dla Floty Bałtyckiej jest przeprowadzenie desantu. Rosjanie dobrze sobie przecież zdają sprawę, że ich okrętowe siły desantowe (71. Brygada Okrętów Desantowych) oraz liczba dostępnych żołnierzy piechoty morskiej (336. Samodzielna Brygada Piechoty Morskiej) nie wystarczą by przeprowadzić desant dużej skali (nie mając przede wszystkim możliwości dostarczenia zapasów dla sił wysadzonych na brzegu). Dodatkowo nic jak na razie nie wskazuje, by były realne plany sfinansowania następców dla zbudowanych w latach 1983-1991 dla Floty Bałtyckiej czterech dużych okrętów desantowych projektu 775/775M typu „Ropucha” (o wyporności 4400 ton) oraz dla zbudowanych w latach 1990 i 1991 dwóch poduszkowców desantowych projektu 12322 „Żubr” o wyporność 555 ton.

Zamiast tego wprowadza się mniejsze okręty transportujące żołnierzy: kutry desantowe projektu 11770 typu „Sierna” o wyporności 105 ton, kutry desantowe projektu 21820 typu „Diugoń” o wyporności 280 ton, kutry desantowe projektu 1176 typu „Akuła” o wyporności 107 ton oraz szybkie łodzie patrolowo-szturmowe projektu 03160 typu „Raptor”.

image
Flota Bałtycka przestaje przygotowywać się do wielkich operacji desantowych, ale bardziej do zadań sabotażowo-dywersyjnych w strefie przybrzeżnych. Fot. mil.ru

Może to być sygnałem, że Rosjanie odchodzą (przynajmniej na Bałtyku) od prowadzenia większych operacji desantowych, realizowanych z użyciem dużych zespołów okrętowych, na rzecz błyskawicznych operacji sabotażowo-dywersyjnych nastawionych nie na zajęcie terenu, ale na atak powodujący jak największe zamieszanie, poczucie ciągłego zagrożenia i strachu, szczególnie wśród ludności cywilnej. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że już zaczęto reorganizację pododdziałów rozpoznawczych – przygotowując je najprawdopodobniej do działania jako typowe jednostki dywersyjne.

Po co w takim razie Flota Bałtycka?

Tak naprawdę okrętom rosyjskiej Floty Bałtyckiej można będzie postawić jedno zadanie – atakowanie natowskich jednostek pływających. I być może dlatego to właśnie na Bałtyku pojawiły się pierwsze, nowoczesne korwety projektu 20380. Tylko one mają bowiem na tyle silną obronę przeciwlotniczą, by przetrwać atak powietrzny i skutecznie wystrzelić rakiety przeciwokrętowe.

Rosjanie potęgują w ten sposób zagrożenie dla cywilnych statków transportowych, które i tak były już w zasięgu rakiet wystrzeliwanych z baterii nadbrzeżnych „Bał” i „Bastion” z Obwodu Kaliningradzkiego. Groźba ta może być na tyle duża, że w czasie konfliktu żaden armator cywilny nie zgodzi się na wysłanie do polskich portów swoich jednostek pływających. Sama obecność rosyjskich rakiet i okrętów przerwie więc dostawy do Polski drogą morską gazu i ropy i trzeba mieć tego pełną świadomość.

W podobny sposób zaczyna się przychylniejszym okiem we Flocie Bałtyckiej patrzyć na okręty podwodne. Rosjanie zdali bowiem sobie sprawę, że Polska nie ma i długo jeszcze nie będzie miała skutecznych sił ZOP (przez opóźnienie programu „Orka” i „Miecznik”). Dlatego wiedzą, że ich okręty podwodne na wschodnim i południowym Bałtyku będą praktycznie bezkarne – licząc się jedynie z zagrożeniem ze strony ewentualnie wysłanych na te akweny fregat duńskich lub niemieckich (co uważa się za mało prawdopodobne).

image
Okręty podwodne projektu 636.3 typu „Warszawianka” będą wprowadzone do Floty Bałtyckiej głównie z powodu przenoszonych przez nie rakiet manewrujących. Fot. mil.ru

To prawdopodobnie z tego powodu postanowiono zbudować dla Floty Bałtyckiej kilka okrętów podwodnych projektu 636.3 typu „Warszawianka” (o wyporności podwodnej ponad 3900 ton). Ich głównym zadaniem będzie prawdopodobnie atakowanie celów lądowych rakietami manewrującymi 3M-14 systemu „Kalibr” (o zasięgu ponad 2000 km). Ich zadaniem dodatkowym będzie atakowanie morskich linii komunikacyjnych (które przez zagrożenie ze strony rakiet przeciwokrętowych i tak mogą być puste) jak również zwalczanie obcych okrętów podwodnych.

image
Opóźnienie programu „Orka” jest na rękę Flocie Bałtyckiej, której okręty ZOP typu Parchim są coraz starsze i coraz mniej skuteczne. Fot. mil.ru

To ostatnie zadanie jest o tyle bardziej prawdopodobne, że Flota Bałtycka powoli traci swoje zdolności ZOP mając do dyspozycji „jedynie” sześć wprowadzonych w latach osiemdziesiątych korwet projektu 1331-M (według NATO typu „Parchim”) i jak na razie żadnych perspektyw, by powstało coś, co by te jednostki zastąpiło. Zadanie ZOP na Bałtyku przestaje być zresztą dla Rosjan priorytetem. Wiedzą oni już, że utrzymanie transportu pomiędzy Sankt Petersburgiem i Bałtijskim będzie bardzo trudne, a więc nie muszą chronić tej trasy morskiej. Dodatkowo po rezygnacji przez Polskę z ambitnego programu „Orka” nie muszą się już obawiać rakiet manewrujących wystrzelonych spod wody. Obce okręty podwodne przestały więc być już dla Rosja dużym problemem, na który warto byłoby specjalnie wydzielać oddzielne, specjalistyczne środki.

„Ślepą uliczką” w przypadku Floty Bałtyckiej było również wprowadzanie „okrętów-wyrzutni” dla rakiet manewrujących systemu „Kalibr” projektu 21631 typu „Bujan-M”. Było to uzasadnione, gdy Rosja był ograniczona postanowieniami traktatu INF (Treaty on Intermediate-range Nuclear Forces) o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu. Mając już po anulowaniu tej umowy możliwość odpalania rakiet manewrujących z lądu (w tym z łatwych do ukrycia cywilnych kontenerów), takie jednostki jak korwety typu „Bujan-M” przestają mieć rację bytu.

image
Wyrzutnie rakiet w kontenerach, przy braku porozumienia INF, są dla Rosjan o wiele korzystniejszym rozwiązaniem w rejonie Bałtyku niż okręty typu „Bujan-M”. Fot. M.Dura

O wiele bardziej racjonalne jest wprowadzanie okrętów z wyrzutniami dla rakiet przeciwokrętowych i jednocześnie z silną obroną przeciwlotniczą takich jak korwety projektu 22800 typu „Karakurt”. I to właśnie one najprawdopodobniej stają się we Flocie Bałtyckiej wzmocnieniem dla korwet projektu 20380 typu „Strieguszczyj” (o ile uda się je w pełni uruchomić).

Jaka będzie rzeczywista reakcja Rosji na estońskie plany?

Cała powyższa analiza może być prawidłowa tylko przy założeniu, że zarówno kraje NATO jak i Federacja Rosyjska będą działały w miarę racjonalnie w obliczu zachodzących zmian geopolitycznych. Jednak rzeczywistość jest daleka od ideału – W Rosji - ze względu na ważną rolę propagandy oraz ambicje rosyjskich admirałów i generałów

Tylko admiralskimi ambicjami można bowiem wytłumaczyć trwający od 2016 roku remont wprowadzonego w 1992 roku niszczyciela „Nastojczywyj” projektu 956 typu „Sarycz” (o wyporności 8000 ton) i utrzymywanie w linii dwóch „nieudanych” fregat projektu 11540 typu „Jastrieb”/”Nieustraszimyj” (o wyporności 4350 ton), których budowa rozpoczęła się odpowiednio 33 i 32 lata temu. A przecież wszystkie te okręty mają słabsze uzbrojenie przeciwlotnicze niż korwety projektu 20380 o wyporności 2220 ton i nie są w stanie samodzielnie obronić się przed zmasowanym atakiem nowoczesnych rakiet przeciwokrętowych. Są więc nieprzydatne na Bałtyku.

Ze względu na ambicje admiralskie Rosjanie będą więc utrzymywali we Flocie Bałtyckiej jak długo się da: zarówno swoje trzy największe okręty, duże jednostki desantowe jak i okręty ZOP, chociaż ich przydatność już po wybuchu konfliktu będzie praktycznie żadna. Takie negatywne zjawisko nie jest zresztą tylko specjalnością rosyjską, ponieważ jest ono widoczne w wielu innych siłach morskich (w tym w Marynarce Wojennej RP).

Tymczasem, patrząc z perspektywy Rosjan, wprowadzenie baterii nadbrzeżnych jednocześnie w Polsce i w Estonii powinno zmienić nie tylko skład Floty Bałtyckiej, ale również istotnie wpłynąć na siły lądowe i lotnictwo znajdujące się w Obwodzie Kaliningradzkim. Zmiany te nie będą zresztą jedynie powodowane przez rozmieszczenie brzegowych rakiet przeciwokrętowych, ale również wynikać z samego położenia tej części Federacji Rosyjskiej. Obwód Kaliningradzki zostanie bowiem "otoczony" nie tylko bateriami nadbrzeżnymi ale już jest "otoczony politycznie" krajami natowskimi.

Dzięki temu już teraz ludność rosyjska ma możliwość przemieszczania się po Polsce i Litwie dostrzegając zarówno brak jakiejkolwiek wrogości, jak również porównując warunki życia u siebie i w państwach zachodnich. Może się więc okazać, że takie, społeczne skutki dla małodemokratycznych władz na Kremlu będą o wiele bardziej niebezpieczne niż rakiety rozmieszczane w Estonii i w Polsce.

image
Reklama

 

Reklama

Komentarze

    Reklama