Reklama

Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie

Amerykańskie okręty LCS dla Marynarki Wojennej RP? [OPINIA]

Okręt do działań przybrzeżnych USS „Independence”. Fot. US Navy
Okręt do działań przybrzeżnych USS „Independence”. Fot. US Navy

Amerykanie planują wycofanie czterech pierwszych okrętów do działań przybrzeżnych LCS. Jednym z krajów, którym te, w większości kilkuletnie jednostki pływające zostaną zaoferowane, będzie najprawdopodobniej Polska. Byłoby to ostateczny koniec marzeń o modernizacji Marynarki Wojennej RP i polskiego przemysłu okrętowego.

Zgodnie z komunikatem szefa operacji morskich US Navy z 20 czerwca 2020 roku pierwsze cztery okręty do działań przybrzeżnych LCS (Littoral Combat Ship) mają zostać wycofane z amerykańskiej marynarki wojennej do 31 marca 2021 roku. Decyzja ta może wydawać się o tyle zaskakująca, że Amerykanie pozbywają się w ten sposób okrętów, które są w służbie tylko od sześciu do maksymalnie dwunastu lat. Wycofane mają być bowiem dwa jednokadłubowe LCS-y typu Freedom (USS „Freedom” wprowadzony do służby 8 października 2008 roku i USS „Fort Worth” wprowadzony do służby w 22 września 2012 roku) oraz dwa trzykadłubowe LCS-y typu Independence (USS „Independence” wprowadzony do służby 16 października 2010 roku i USS „Coronado” wprowadzony do służby 5 kwietnia 2014 roku).

To co na pierwszy rzut oka może być niezrozumiałe, z punktu widzenia Amerykanów jest działaniem bardzo przemyślanym i w miarę rozsądnym. Amerykańska marynarka wojenna musiała bowiem znaleźć oszczędności, by móc kontynuować programy modernizacyjne i nieprzerwanie realizować budowę nowych jednostek pływających. Jednocześnie robi to tak, by jak najwięcej na tym zyskać i jednocześnie nie postawić w trudnej sytuacji własnego przemysłu zbrojeniowego.

Znamienne jest bowiem to, że decydując się na wycofanie czterech stosunkowo nowych jeszcze LCS-ów, nie anulowano zamówienia na kolejne cztery jednostki tej klasy. A byłoby to o tyle łatwe, że ich budowa się jeszcze praktycznie nie zaczęła. Chodzi o dwie jednostki typu Freedom („Beloit”- LCS 29 i „Cleveland”- LCS 31) oraz dwóch typu Independence („Kingsville”- LCS 36 i „Pierre”- LCS 38). Dodatkowo wszystkie wycofane okręty LCS przed ich ewentualną sprzedażą do innych państw będą musiały przejść prace remontowo-modernizacyjne. To również przyniesie zysk amerykańskim stoczniom, które jednocześnie w przyszłości na pewno nadzorowałyby proces wsparcia logistycznego – oczywiście odpowiednio na tym zarabiając.

Na decyzję Amerykanów miał również wpływ fakt, że pierwsze cztery okręty LCS (obu typów) były w US Navy traktowane jako prototypowe. Według amerykańskiej admiralicji jednostki te „prawie osiągnęły koniec swojej użyteczności jako okręty testowe i nie są już warte głębszych inwestycji finansowych”.

„Te cztery okręty testowe odegrały kluczową rolę w szkoleniu załóg, procesie wsparcia logistycznego i wszystkich innych rzeczy, których musieliśmy się od nich nauczyć. Nie są one jednak tak skonfigurowane jak inne LCS-y we flocie i wymagają znacznych ulepszeń. I to wszystkiego: od systemów bojowych po konstrukcję. Byłyby drogie w modernizacji”.

Kontradmirał Randy Crites - zastępca sekretarza marynarki wojennej ds. budżetu.

 Należy jednak przy tym zauważyć, że takie inwestycje byłyby konieczne w marynarce wojennej USA (starającej się zachowywać jak największą jednorodność w tym samym typie jednostek pływających), ale nie byłby niezbędne w siłach morskich innych państw.

image
Okręt do działań przybrzeżnych USS „Freedom” w otoczeniu trzech amerykańskich niszczycieli typu Arleigh Burke. Fot. Anderson W. Branch/US Navy

Jest więc duża szansa, że Amerykanom bardzo łatwo uda się znaleźć kupców na swoje wycofane, stosunkowo nowe okręty tym bardziej, że prace marketingowe w tym względzie trwają już od kilku lat. Były one związane przede wszystkim z ograniczaniem do minimum krytyki samej koncepcji budowy okrętów do działań przybrzeżnych LCS. Przykładowo amerykańska marynarka wojenna decydując się na rozpoczęcie programu budowy nowych fregat w uzasadnieniu tego programu starała się unikać wyjaśnienia, dlaczego nie opiera się on na doświadczeniach wyniesionych z prac nad LCS-ami.

Nieoficjalne sygnały wskazują, że swoje działania zaczęły również amerykańskie przedstawicielstwa wojskowe w innych państwach. Ich zadaniem będzie niewątpliwie zachęcenie do zakupu wycofanych LCS-ów, podkreślając ich zalety i jednocześnie przemilczając wady. Praca ta najprawdopodobniej rozpoczęła się również w Polsce, której siły morskie (jeżeli chodzi o okręty bojowe) znajdują się w opłakanym stanie.

Dodatkowo polskie Ministerstwo Obrony Narodowej już czterokrotnie dokonało w Stanach Zjednoczonych wielomiliardowych zakupów w trybie bezprzetargowym pakietów uzbrojenia i sprzętu (samoloty dla VIP, Patriot, HIMARS i F-35). Polska jest więc idealnym klientem dla Amerykanów, którzy przekazaliby do Marynarki Wojennej w pełni gotowe do działań okręty, zlecając jedynie polskim stoczniom drobne pracy (np. związane z malowaniem i konserwacją).

Dodatkową „zaletą” amerykańskiej oferty byłby prawdopodobnie jej koszt. Szacuje się, że koszt jednego, nowego LCS-a wynosi około 360 milionów dolarów. Wystarczyłoby, że Amerykanie opuściliby tą cenę o połowę, by koszt pozyskania dwóch kilkuletnich okrętów do działań przybrzeżnych był mniejszy od ceny, za jaką dwa lata wcześniej polski MON chciał kupić trzydziestoletnie, australijskie fregaty typu Adelaide.

Oczywiście i w jednym i w drugim przypadku Marynarka Wojenna RP otrzymałaby okręty bez rakiet i śmigłowców. Jednak LCS-y są o tyle przyszłościowymi okrętami, że specjalnie je zaprojektowano pod rozszerzanie pakietu uzbrojenia i w miarę łatwy montaż np. rakiet przeciwlotniczych, rakiet przeciwokrętowych czy nawet pakietu sprzętu (modułu zadaniowego) pozwalającego działać w operacjach przeciwminowych.

Wadą tego rozwiązania jest to, że takie systemy trzeba najpierw kupić u Amerykanów i je zintegrować również u Amerykanów. Dokładnie takie same działania trzeba by jednak było zrobić również w przypadku przygotowywanego wcześniej w Polsce zakupu fregat typu Adelaide. Jak widać nie jest to więc w MON traktowane jako przeszkoda. Cechą wspólną tych obu procesów dozbrojenia jest oczywiście to, że rola polskiego przemysłu ograniczałaby się do rozpakowywania palet z w większości amerykańskim wyposażeniem.

Polskie Ministerstwo Obrony Narodowej stanie więc przed pokusą pozbycia się problemu Marynarki Wojennej tanim sposobem i dodatkowo w zgodzie z dotychczasową polityką bezwarunkowego kupowania amerykańskiego uzbrojenia. Będzie nawet możliwość zachowania pozorów wyboru, ponieważ Amerykanie oferują zarówno „klasyczne” LCS-y jednokadłubowe wykonane ze stali, jak i aluminiowe trimarany o futurystycznym kształcie – będącym wynikiem szerokiego wprowadzania technologii stealth.

Amerykanie mogą nawet w swojej ofercie zawrzeć zgodę na licencyjne budowanie tego rodzaju jednostek pływających w polskich stoczniach – tym bardziej, że sami nie zamierzają już kontynuować tego projektu. W tym momencie jakakolwiek racjonalna analiza „za i przeciw” może nie mieć już żadnego znaczenia.

Gorzej, że Amerykanie planują już niedługo wycofanie czterech swoich krążowników typu Ticonderoga. W ten sposób MON zrealizowałby zarówno program “Czapla” jak i „Miecznik”.

image
Amerykański krążownik rakietowy typu Ticonderoga USS „Vicksburg” wchodzący do portu w Gdyni. Fot. M.Dura

 

Reklama

Komentarze (5)

  1. kaczkodan

    Wszystko sprowadza się do ceny. Pod względem możliwości to mała korweta. stealth o gabarytach fregaty, rekordowej prędkości 47 węzłów i lądowisku dla 2 helikopterów. Idealny okręt dla kontroli granicy morskiej. Nie wiadomo do czego miałby służyć ale to dobrze, bo nasza MW też nie wie. Są państwa którym taka prędkość i 2 lądowiska mogą przydać się bardziej, więc raczej nie będzie się dało ich dostać za pół darmo.

  2. say69mat

    Biorąc za punkt odniesienia nieporadność Ministerstwa z Klonowej w temacie realizacji przetargu na samochód terenowy dla SZRP. Można stwierdzić, że zakup v/s dzierżawa jakiegokolwiek stuffu z USA przekracza zdecydowanie kompetencje urzędników Ministerstwa z ulicy Klonowej. Stąd kwestia zakupu v/s dzierżawy amerykańskich LCS-ów jest kwestią stricte hipotetyczną. I ... chciałbym się w tej materii zdecydowanie mylić.

  3. Lach_2017

    Tak naprawdę, byłaby to bardzo dobra opcja dla naszych marynarzy. Ponieważ sprawa idzie o życie PMW. Pan Autor kolejny raz błądzi w swych ocenach i lobbuje .... za brakiem alternatywy. Przecież żeby przetrwać i posiadać jakieś zdolności bojowe musim y szybko coś kupić. Nie za 10 lat. JUŻ. Czy jakieś OHP czy Djuki czy LCSy. Pamiętacie tak samo było przy Adelaidach. Złom, nasz przemysł upadnie, okręty powinny budować polskie stocznie. No i silnie uzbrojone z obroną strefową okręty odpłynęły. I co w zamian ...??? G.... ! Nie rozpoczęto nawet śmiesznej fazy analityczno - koncepcyjnej dla Mieczników, remont Orkanów - fruuu... Przy wszystkich wadach tych okrętów, ich zaletą w sytuacji a jakiej znalazły się nasze siły morskie - byłaby podniesiona na nich bandera PMW!

  4. :))

    Jak cena będzie odpowiednia to nie należy się zastanawiać. Kupić licencję na prace remontowe i jak się sprawdzą zbudować jeszcze kilka :)

  5. Cinek

    Czy 38 milionowego Narodu nie jest stać na kupno nowych dostosowanych do naszych potrzeb okrętów? To co dzieję w temacie MW nie można nazwać inaczej jak sabotażem. Kraje mniej zamożne od nas dokonują takich zakupów równocześnie modernizują swoje siły zbrojne. My od dziesięcioleci mówimy o konieczności modernizacji MW i jakie efekty? Używane fregaty z USA, używane okręty podwodne z Norwegii, używane śmigłowce z USA do których zaraz nie będzie części. Sukcesy? Kormoran, prawie dwadzieścia lat budowany Ślązak, cztery Merliny, kilka rakiet od Norwegów i holowniki. Brawo. USA ich nie chce i to też powinno nam dać do zrozumienia ile to jest warte. Skoro przez 50 lat można eksploatować i rozwijać B52 a tutaj po kilku latach szukają kogoś komu to wcisnąć. Żygać się chce jak to się śledzi. Żal mi tylko naszych marynarzy bo traktowani są jak nikomu niepotrzebne dziady.

Reklama